Artykuły

Wagnerowski serial nad Odrą

W wirze gwałtownych zmian, jakie po II wojnie światowej nastąpiły w Europie, nie tylko w sferze społeczno-politycznej, nowa epoka miała wstrząsnąć także niejedną dziedziną kultury. Do "ofiar" skazanych na niebyt w nowoczesnym świecie należeć miała m.in. opera - sztuka rzekomo zamknięta w przestarzałych konwencjach, a już szczególnie marny los wróżono monumentalnym dramatom muzycznym Ryszarda Wagnera. Nie brakowało "znawców" autorytatywnie głoszących, że oparte na starogermańskich mitach dzieła niemieckiego giganta (które nb. szczególnie upodobał sobie Adolf Hitler, w oczywisty sposób szkodząc kompozytorowi) stały się już całkowicie nieaktualne i niepotrzebne nowemu odbiorcy.

Jak poradziła sobie z tym tak krytycznym osądem ope­ra - wiadomo: takiej bowiem jak dzisiaj roli i takich sukce­sów nie miała bodaj nigdy dotąd. A Wagnerowi poglądy czarnowidzów nie zaszkodziły; zwłaszcza zaś jego ogrom­na tetralogia "Pierścień Nibelunga" w naszych właśnie cza­sach bije rekordy powodzenia, kusząc najwybitniejszych reżyserów i dyrygentów na całym świecie oraz budząc en­tuzjazm tłumów publiczności. Nic w tym zresztą dziwne­go. Dramaty zrodzone ze zderzenia szlachetnych dążeń i pragnienia miłości z żądzą władzy i bogactwa za wszelką cenę - nawet za cenę zbrodni - to sprawy stare jak świat, a w dzisiejszym naszym życiu aktualne bardziej może niż kiedykolwiek. Ryszard Wagner w swej genialnie umuzycznionej historii o dawnych bogach, bohaterach i złowro­gich karłach - Nibelungach, dążących do zdobycia tajem­niczego skarbu, a wraz z nim panowania nad światem, dał im wspaniały artystyczny wyraz: wykreowany zaś przez niego świetlany bohater Zygfryd, żyjący w zgodzie z Natu­rą i wolny od wszelkich układów, dzięki czemu zdolny jest wybawić udręczoną ludzkość i poprowadzić ją ku lepszej rzeczywistości, uosabia być może także skrywane tęskno­ty dzisiejszych pokoleń. Stąd też coraz to nowe sukcesy wagnerowskiego cyklu na różnych scenach, niezrażających się ogromnymi trudnościami wykonawczymi - tym bar­dziej, że zawiera on wiele jeszcze przemyślnie zaszyfrowa­nych podtekstów, otwierając rozległe pole dla inwencji zręcznych realizatorów.

Na polskich scenach jak dotąd dwukrotnie tylko oglą­dać można było pełny czteroczęściowy cykl "Pierścienia Nibelunga": pierwszy raz jeszcze przed I wojną światową w Operze Lwowskiej, a następnie dopiero pod koniec 80-tych lat XX wieku w warszawskim Teatrze Wielkim (gdzie jed­nak - co wypada zaznaczyć - poszczególne części gigan­tycznej tetralogii, jedynie bez "Złota Renu", grywano z po­wodzeniem wcześniej, aż do czasu II wojny światowej). Trzecią realizację "Pierścienia" podjęła teraz odważnie nie­strudzona dyrektorka Opery Dolnośląskiej we Wrocławiu Ewa Michnik, kontynuując całą serię operowych super­produkcji w kolosalnym wnętrzu Hali Ludowej, mieszczą­cym swobodnie cztery tysiące widzów w trakcie każdego wieczoru. Przed dwoma laty wystawiono tam z ogromnym powodzeniem pierwszą część wagnerowskiego cyklu, tj. "Złoto Renu", w rok później "Walkirię", teraz zaś przyszła kolej na trzecią część, noszącą tytuł "Zygfryd".

Wielką zaletą tego przedstawienia - jak i prezentacji poprzednich części cyklu - jest doskonale logiczna, pro­sta i przejrzysta, a przy tym bardzo widowiskowa, reżyseria rozwijająca skąpą zresztą akcję dramatu z pełnym respek­tem dla zasadniczej idei wagnerowskiego dzieła (co jest dzisiaj zjawiskiem rzadkim w praktyce operowych teatrów, nie tylko w Polsce). Podjął się tej pracy na prośbę dyrektor Michnik wybitny niemiecki reżyser Hans Peter Lehmann, który niegdyś był w Bayreuth asystentem Wielmanna, wnu­ka wielkiego kompozytora i odkrywczego reformatora ope­rowego teatru. Zrezygnował on z modnych dzisiaj zaska­kujących udziwnień oraz sztucznego unowocześniania tre­ści dzieła. Nie potrzebuję - powiedział nam - ubierać bo­haterów wagnerowskiego dramatu w jeansy ani dawać im do rąk kałasznikowów, aby przemówić do współczesnego widza. Pragnę natomiast widzowi temu przekazać ważkie przesłanie kompozytora, w myśl którego cały "Pierścień Nibelunga", to nie pochwała germańskiej tężyzny i zabor­czości (jak przez wiele lat sądzono), ale przeciwnie - wiel­kie ostrzeżenie przed silami mogącymi, przez łamanie praw Natury, przynieść zagładę całej ludzkości...

Ewa Michnik zaś znakomicie poprowadziła w przed­stawieniu "Zygfryda" powiększoną bardzo wydatnie orkie­strę Opery Dolnośląskiej (grało tu np. aż sześć harf i ogrom­ny zespół instrumentów dętych), wyraziście eksponując charakterystyczne dla budowy tego dzieła motywy prze­wodnie. Udało się jej też do zabójczo trudnej i forsownej partii tytułowej pozyskać świetnego odtwórcę w osobie Leonida Zachożajewa ze słynnego Maryjskiego Teatru w St. Petersburgu, obdarzonego nie tylko pięknym i moc­nym tenorowym głosem, ale też odpowiednią do tej roli imponującą aparycją. Doskonałą jego partnerką w roli Walkirii Brunhildy okazała się niemiecka sopranistka Bar­bara Schneider-Hofstetter. Znakomicie spisali się też na pre­mierowym spektaklu pozostali soliści, a zwłaszcza Uwe Eikotter jako opiekujący się młodym Zygfrydem podstęp­ny karzeł-Nibelung Mime oraz Elżbieta Kaczmarczyk-Janczczak jako Erda, bogini Ziemi; ciekawą również po­stać Wędrowca Wotana stworzył Bogusław Szynalski.

I gdyby jeszcze konieczne w obecnych warunkach wnętrza Hali Ludowej nagłośnienie spełniło swoją rolę właściwie (tzn. bez zniekształceń brzmienia i jego propor­cji), całość byłaby piękna bez zastrzeżeń. W każdym razie cztery przedstawienia "Zygfryda" były na pewno kultural­nym wydarzeniem wielkiej miary - zwłaszcza, że ostatni raz grano to dzieło we Wrocławiu ponad 70 lat temu i oczy­wiście dla innej zupełnie publiczności. Ewa Michnik zaś zapowiedziała już na czerwiec 2006 wystawienie ostatniej części "Pierścienia", tj. "Zmierzchu bogów".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji