Artykuły

Figury naszego tańca

"Mąż i żona" w reż. Andrzeja Bubienia w Teatrze Współczesnym w Szczecinie. Pisze Artur D. Liskowacki w Kurierze Szczecińskim.

"Mąż i żona" to jedna z tych sztuk Fredry, w których - spod warstwy komediowej szminki - najwyraźniej przebija gorzki, nawet bolesny grymas. Bo też był hrabia Fredro - czego przez lata woleliśmy w teatrze nie widzieć - dramaturgiem poważnie, ostro i bez złudzeń mówiącym o ludzkiej naturze.

Bubień czyta więc "Męża i żonę" właśnie tak, przez pryzmat gry pozorów, dominujących w naszych wzajemnych relacjach bez względu na epokę. Aby podkreślić ponadczasową wymowę sztuki, potraktował jej intrygę jako muzyczną partyturę, akcję umieścił w umownej, czarno-różowej przestrzeni, której lustrzana sterylność przywodzi na myśl salę taneczną knajpy z pretensjami do szyku. Dobra to sceneria dla szlifowania kroków obłudy.

Odbywa się w niej swego rodzaju pojedynek na słowa, gesty, miny i taneczne, podszyte erotyzmem kroki. Ale erotyka tego miłosnego czworokąta - który tworzą: Wacław (Grzegorz Młudzik), jego żona Elwira (Anna Januszewska), "przyjaciel domu" Alfred (Konrad Pawicki) oraz Justysia (Ewa .Sobczakówna), służąca, a zarazem przyjaciółka Elwiry - to jedynie kostium, błyszcząca, lecz zimna, obca skóra. We wzajemnych flirtach i zdradach, nieustannych zmianach ról i póz brak już nie tylko miłości, ale i żywej erotycznej fascynacji, prawdziwego seksualnego napięcia.

Wszyscy czworo się łudzą, że ich życie jest bujne, zmienne, że salonowa zręczność, gibkość w dialogu, intrydze da im przewagę nad partnerem (który bywa rywalem) i nad przeciwnikiem (który jest partnerem), a ta przewaga zapewni im radość, spełnienie. Te wzajemne podchody, pikantne potyczki, uniki i ataki są w istocie wyrazem bezradności, rozpaczliwej potrzeby uczuć. Ani więc bon vivant Wacław, traktujący świat z pobłażliwością władcy, co bawi się ludźmi, sądząc, że ma nad nimi kontrolę, ani też Elwira, w narzuconej sobie roli kobiety namiętnej i drapieżnej, ani Alfred, giętki podrywacz i słodki drań, ani Justysia, pozornie zwycięska, gdyż oszukująca wszystkich wokół, a w istocie także siebie, nie wychodzą z tej walki z wygraną. Przeciwnie: pustoszy ich ona, wypala, niszczy, a godowy taniec okazuje się żałosnym pląsem.

Przedstawienie Bubienia - pomyślane mądrze, zrealizowane z dużą biegłością (godna braw sprawność aktorów w dowcipnej i pomysłowej choreografii Zbigniewa Szymczyka), znajdujące żywy kontakt z Fredrowskim tekstem, atrakcyjne w formie, a i bardzo konsekwentne stylistycznie - budzi jednak pewne wątpliwości. Czy jego forma właśnie - podporządkowująca narrację, słowa i sytuacje rytmowi, tanecznym, a i zgoła akrobatycznym figurom oraz świetnej - samej w sobie - muzyce Piotra Salabera (będącej zarówno pastiszem namiętnych melodii "dla dwojga", jak też po prostu zestawem dobrych, energetycznych "kawałków" do tańca i słuchania - uwaga: nagrana z nich została płyta!) - nie zanadto tu wystaje ponad treść? Czy muzyka nie przygłusza czasem ważnej wymiany zdań (a czasem: ważniejszego jeszcze milczenia), czy w ekspresyjnych aż po zamierzoną karykaturę figurach z miłosnego parkietu nie ginie aby chwilami gorzka wymowa całości?

Może gdyby zdecydować się na małe odstępstwa od pomysłu na nieustanny ruch i muzykę, gdyby częściej korzystać z ciszy albo i zostawić niekiedy postaci spektaklu w bezruchu, forma i tak w końcu wyrazista nabrałaby ostrzejszych, mocniejszych rysów, a rola Służącego - prawie niema, wycyzelowana plastycznie (tu widoczna biegłość Arkadiusza Buszki) - i moderatora wydarzeń stałaby się czymś więcej niż eleganckim nawiasem dla świata na scenie? Bo przecież - taka jest chyba myśl główna spektaklu - ten świat to my. Nie bez kozery Służący-Buszko pojawia się na scenie, między aktorami, wprost z widowni, i dopiero zmieniając strój, staje się animatorem smutnych igraszek pań i panów.

Wątpliwości nie zmieniają jednak faktu, że spektakl w Malami to dobra robota. Jego cierpki żart (znakomite momenty, w których dochodzi do głosu podtekst, napięcie, zderzenie między słowem a sytuacją), połyskliwa, efektowna struktura i szczególny klimat - to elementy widowiska z klasą... Ale czy odnajdziemy się w nim jako postaci z finałowej sceny - samotne, ślepe, ogłuszone ciszą po zabawie? W pełni przekonany nie jestem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji