Artykuły

Szkodnik czy saper

- Tutaj zawsze awangarda walczyła z kołtunem, artyści z mieszczuchami. Z tego napięcia powstawały najciekawsze dzieła. Nowość polega na tym, że kołtun dostał realną polityczną władzę - mówi socjolog i publicysta prof. Janusz M. Majcherek

Konserwatywny Kraków znów żąda dymisji Jana Klaty. Najgłośniej żądają ci, którzy z zasady nie chodzą do Starego Teatru - pisze Jacek Tomczuk w Newsweeku. Proszę napisać, że my tylko wyrażamy nasz obywatelski niepokój i mamy do tego prawo. A minister kultury może nas posłuchać lub nie - Stanisław Markowski, fotograf, filmowiec i kompozytor tłumaczy, dlaczego zaapelował, by Jan Klata przestał kierować Starym Teatrem w Krakowie. Zarzuty wobec Klaty? Promocja pornografii, lewactwa, antypolskość, antykatolickość, gorszenie młodzieży.

Markowski już raz próbował odwołać Klatę: w listopadzie 2013 r. razem z członkami klubów "Gazety Polskiej" przerwał spektakl "Do Damaszku" w jego reżyserii. Kiedy zaczęła się scena erotyczna z Dorotą Segdą, wyciągnęli gwizdki, inni krzyczeli "Hańba". Całość nagrywała prawicowa dziennikarka Ewa Stankiewicz, a chwilę później filmik wrzuciła do sieci.

Pół roku później ponad 500 osób protestowało przed Starym Teatrem przeciwko kontrowersyjnemu spektaklowi "Golgota Picnic". "Nie chcemy dotacji dla profanacji"; "Stop dewiacji, chcemy kultury"; "Kościół walczący" - takie

hasła widniały na transparentach przyniesionych przez protestujących. Ulica Jagiellońska, gdzie znajduje się siedziba teatru, była całkowicie zablokowana. Widzowie, którzy chcieli obejrzeć spektakl, musieli wejść bocznymi drzwiami.

- Wtedy władza nas kompletnie ignorowała. Czuliśmy, że nikt z nami nie chce rozmawiać, musieliśmy uderzyć mocno, żeby ktoś nas usłyszał. Teraz już nie potrzeba, odzyskaliśmy demokrację - mówi Markowski. - Ten nowoczesny teatr jest taki otwarty, postępowy, zrywający z konwencjami, upominający się o wykluczonych... A kiedy my przychodzimy i mówimy, że coś nam się nie podoba, zrywamy z konwencją biernego widza, to jesteśmy oskarżeni o przemoc, barbarzyństwo - denerwuje się.

Potem dyrektor Starego miał rok spokoju, aż w zeszłym tygodniu katolicki portal Poloniachristiana24.pl ponownie poruszył temat dymisji. Jan Klata nie ma wątpliwości, że psy zostały spuszczone. Jak nie odwołają go teraz, to za miesiąc, dwa. Zacznie się nagonka, a znalezienie odpowiedniego paragrafu to nie problem. Boi się, że ktoś znowu spróbuje przerwać spektakl, dlatego w przeddzień wznowienia "Do Damaszku" w teatrze pełna mobilizacja. Jedni się podśmiewają, że dyrektor przesadza, wpadł w paranoję, wynajął agencję ochrony. Inni wolą dmuchać na zimne.

Kołtun z władzą

- List do nowego ministra kultury jest już gotowy - potwierdza Witold Gadowski, prawicowy publicysta z Krakowa, który też był z gwizdkiem na "Do Damaszku". - Teraz trwa zbieranie podpisów wśród autorytetów. Ja podpisałem, bo uważam, że Klata przesadził. Z teatru narodowego uczynił swój autorski projekt. Zamknął tę scenę na inne estetyki, które mu osobiście nie odpowiadają.

Nieoficjalnie wiadomo, że petycję podpisali m.in. prof. Andrzej Nowak (obecnie senator PiS) i aktor Jerzy Zelnik.

- A to ciekawe, co on widział z naszego repertuaru? - zastanawia się Juliusz Chrząstowski, aktor Starego. - Był u nas niedawno na spektaklu "Wróg ludu". Wyszedł jako jedyny widz z sali podczas mego improwizowanego monologu. Rozmawiam wtedy z widownią na bieżące tematy: smog, uchodźcy. W pewnym momencie mówię: chciałoby się, żeby wytrysnęło źródło, a póki co - wybiło szambo. Znajomi, którzy byli na przedstawieniu, powiedzieli, że pan Jerzy wychodząc, rzucił w moją stronę: nie jest jeszcze tak źle. Szkoda, że wyszedł, mógłby zobaczyć owacje na stojąco.

- Za mało klasyki dla ludzi oraz szacunku dla tekstu? - Chrząstowski powtarza na głos zarzuty prawicy.

- Właśnie idę grać Warwicka w "Edwardzie II" w reżyserii Anny Augustynowicz. Teatr elżbietański w pełnej krasie. Słucha i ogląda się to z przyjemnością. A "Woyzeck" Mariusza Grzegorzka? To teatr psychologiczny, w gruncie rzeczy mieszczański w najlepszym wydaniu. Tyle że trzeba by pójść, żeby się o tym przekonać. Najgłośniej krzyczą ci, którzy nie chodzą. Swego czasu sejmik wojewódzki dyskutował, czy zająć się tematem Starego Teatru, chociaż nie ma do tego prawa, bo to nie jest instytucja samorządowa. Sprzeczka trwała kilka godzin, wreszcie ktoś się opamiętał i spytał: ile osób było w teatrze? Okazało się, że dwie.

Za akcją z listami stoi Stanisław Markowski. - Utalentowany, ale takich artystów są w Krakowie tysiące. On nie ma żadnych wpływów, przełożenia na jakąkolwiek grupę. Nie jest liderem. Tak naprawdę władzę mają kluby "Gazety Polskiej" i ich szef Ryszard Kapuściński - mówi krakowski socjolog i publicysta "Tygodnika Powszechnego" prof. Janusz M. Majcherek.

Na służbową komórkę Kapuścińskiego, krakowskiego radnego z ramienia PiS, dzwonię trzy dni, za którymś razem odbiera sekretarka i obiecuje oddzwonić. Nic z tego.

Ze środowiskiem "Gazety Polskiej" związana jest też Wanda Zwinogrodzka, publicystka i recenzentka teatralna, która będzie teraz w Ministerstwie Kultury odpowiadać za teatry. Zwinogrodzka nie kryje krytycznego stosunku do współczesnego teatru.

Prof. Janusz M. Majcherek próbuje tonować nastroje: - Tutaj zawsze awangarda walczyła z kołtunem, artyści z mieszczuchami. Z tego napięcia powstawały najciekawsze dzieła. Przecież jak sprowadził się tutaj Stanisław Przybyszewski pod koniec XIX wieku i zaczął urządzać swoje ekscesy, świątynię szatana, też nie miał łatwo - śmieje się Majcherek. Nowość polega na tym, że kołtun dostał realną polityczną władzę.

Sam Jan Klata trzeźwo zauważa, że w rywalizacji na podpisy nie ma szans. W jedną niedzielę zwolennicy odwołania zbiorą tyle, ile jego przyjaciele w rok.

Problem na "u"

Dyrektorem Starego został w 2013 roku. Od początku napotkał duży opór w zespole i w mieście. Pytam, jak się dzisiaj czuje w Krakowie. - Znakomicie, zwłaszcza w Starym Teatrze - mówi.

A poza nim? Zdarza się mu słyszeć na Plantach: Będziesz miał swoją Golgotę, Klata. Przychodziły SMS-y, że go zabiją, choć już coraz rzadziej. Ma psychofana wśród dorożkarzy, który ciągle przysyła mu propozycję, że chętnie go zawiezie za darmo na dworzec, jeżeli już nie wróci. Ale inni podchodzą i mówią, że dzięki niemu fantastyczne rzeczy się dzieją w teatrze.

Do krakowskich szkół chodzą jego trzy córki. Ostatnio wróciły po lekcjach i mówią: tato, rozmawialiśmy o uchodźcach i jeden kolega powiedział, że trzeba do nich strzelać. A pani nauczycielka się z nim zgodziła. Inny zapewniał, że przynoszą robaki, a pan dyrektor mówił, że ten, kto nie głosował na PiS, nie może się nazwać patriotą. W szkole dziecko oparło się o ścianę pamięci Jadwigi i Lecha Kaczyńskich. Miało za to uwagę w dzienniczku, zostali wezwani rodzice. Jak słyszy takie rzeczy, to myśli: cały Kraków.

Klata był też na spotkaniu z anglistkami, bo szkoła córek współpracuje ze szkołami w Sztokholmie. Dzieci miały jechać na wymianę, nauczycielka opowiada, jak to będzie wyglądało, jakie muzeum, jakim statkiem przepłyną. Wreszcie pytania rodziców. Zapadła cisza, totalne napięcie. W końcu jedna mama: przepraszam, ale wszyscy chcemy zadać pytanie... Czy te rodziny, do których jadą nasze dzieci, są rdzennie szwedzkie.

- Klata jedzie po Krakowie jak po zaścianku, ustawia się w roli jedynego nowoczesnego w tym strasznym mieście. To bardzo łatwe, medialne i nieprawdziwe - mówi Bartosz Szydłowski, dyrektor Łaźni Nowej. - Po pierwsze, zapomina, że był ulubieńcem i pupilem za dyrekcji Mikołaja Grabowskiego i robił tutaj swoje najlepsze spektakle. Ponadto w oporze tego miasta warto zobaczyć szansę, przecież najwięksi artyści zmagali się z Krakowem: Wyspiański, Kantor, Swinarski i Lupa... Tyle że u tamtych była zarówno miłość, jak i złość. Fenomen tych sprzecznych emocji owocował fascynującą sztuką, a mniej wywiadami w prasie i obsesją wizerunku "podniebnego wojownika".

Sam Klata zapewnia, że docenia opór tego miasta. Opowiada, jak pracował kiedyś w Düsseldorfie, reżyserował ostry tekst Marka Ravenhilla, tyle że tam trudno było wytrącić mieszczan z dobrego samopoczucia. Przyjechali na premierę tymi swoimi drogimi porsche z tych wielkich willi i wrócili w tak samo dobrych nastrojach.

Swoją misję w teatrze widzi tak: - To, co robimy w Starym, przypomina pracę sapera, detonujemy konflikty, abyśmy jako społeczeństwo nie wpadli na miny. Należy zajmować się konfliktami, dopóki one jeszcze nie ogarniają całego społeczeństwa, póki nie jest za późno.

Kraków na prawo

"Płaczą Niemcy, płacze Francja - tak się kończy tolerancja", "Śmierć Państwu Islamskiemu" - niesie się w ostatnią środę po Rynku Głównym. To tysiąc osób ze środowiska narodowego i Młodzież Wszechpolska z biało-czerwonymi flagami manifestuje przeciwko islamskiemu terroryzmowi. - Kiedy słyszałem hasła: "Nie islamska, nie tęczowa, tylko Polska narodowa", a jednocześnie widziałem, że w pochodzie idzie młodzież, która wygląda, jakby była w większości z dobrych krakowskich gimnazjów i liceów, to miałem nieprzyjemne wrażenie - mówi Juliusz Chrząstowski.

- Kraków był zawsze konserwatywny, mieszczański, nawet sympatyczne są rytuały w tym mieście: przywiązanie do tradycji, wartości - mówi Janusz M. Majcherek. - Tyle że to środowisko nigdy nie było naznaczone myślą narodową. Gdyby dzisiaj wstali z grobu krakowscy konserwatyści, Stańczycy i zobaczyli ten kult powstania warszawskiego, ofiary, krwi, Polski dla Polaków, łysych osiłków z flagami, to ze wstydu schowaliby się z powrotem. To była inna filozofia państwa. Trzeba powiedzieć, że tradycja postendecka dotarła i do nas. W lokalnych dekoracjach odbywa się to w całej Polsce - wojna kulturowa.

Kontrmarsz zorganizowały środowiska lewicowe, m.in. Partia Razem, ale byli ledwie zauważalni. W ich marszu wzięło udział 25 osób!

Sam Jan Klata nie ma złudzeń, że stawką nie jest Stary, ale wizja kultury, która ma wspierać idee narodowo-katolickie. - Rzucą mnie na żer dla swoich wyborców jako tego, który już nie będzie im dzieci germanił. Cyniczna gra, dobro teatru nikogo tutaj nie obchodzi - mówi Klata. Stanisław Markowski: - Ja nie chcę go zniszczyć, nie nawołuję do ścięcia głowy. Chcę tylko tego pieszczocha władzy odsunąć od koryta, odciąć od publicznych dotacji. Kadencyjność? Co mnie to obchodzi, to szkodnik, nie można go trzymać cztery lata. To byłoby błędem.

W Starym już zaczynają się bufetowe plotki, kto może zastąpić Klatę: Adam Sroka, Redbad Klynstra, Jerzy Zelnik, Andrzej Seweryn...

- Bufet to miejsce najczulsze w teatrze - mówi Juliusz Chrząstowski. - Kiedy zbliża się premiera, wiadomo, że w bufecie to czuć: aktorzy są jedną wielką energią. Teraz też trwają próby do "Płatonowa". I bufet tym żyje. I chciałoby się, aby zespół - ta najważniejsza wartość tego teatru - trwał jak najdłużej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji