Artykuły

Teatr jest nagi

Nagość i nawiązania do pornografii to we współczesnym polskim teatrze nic nowego. Trudno się oprzeć wrażeniu, że często to tanie efekciarstwo, choć silące się na artystyczną odwagę - pisze Mariusz Cieślik w tygodniku Wprost.

Seksu nie było. Czy twórcy przedstawienia się przestraszyli, czy też zapowiadając stosunek na żywo, chcieli tylko zrobić szum wokół spektaklu - tego się już chyba nie dowiemy. Może przy krzykach protestujących pod teatrem narodowców i członków Krucjaty Różańcowej, nawet zawodowcom trudno się było skupić? Tak czy owak zatrudnienie czeskich aktorów porno w spektaklu "Śmierć i dziewczyna" [na zdjęciu] Eweliny Marciniak, według tekstów noblistki Elfriede Jelinek, wywołało ogólnonarodową debatę. Starli się w niej minister kultury Piotr Gliński oraz współautor zamieszania Krzysztof Mieszkowski, dyrektor Teatru Polskiego we Wrocławiu i poseł Nowoczesnej.

ROZBIERANA OPERETKA

Wicepremier proponował, by spektakl odwołać, dyrektor (w towarzystwie Ryszarda Petru) mówił o jedynym po 1989 r. przypadku cenzury prewencyjnej. Ale głos w tej sprawie zabierali wszyscy: dziennikarze, politycy, artyści. Przy czym solidarność środowiska teatralnego nie była wcale bezwarunkowa, bo stanowisko Mieszkowskiego krytykowali dwaj dyrektorzy prywatnych scen Michał Żebrowski i Emilian Kamiński. Czy można za publiczne pieniądze pokazywać pornografię, to już kwestia polityczna. A przecież, przynajmniej teoretycznie, chodzi tu o sztukę. Jak mówiła reżyserka Ewelina Marciniak, w pierwszej scenie, rozegranej w ciemności wśród błyskających świateł, dała aktorom porno wolną rękę: mogą uprawiać seks naprawdę albo tylko markować. Bo i tak szczegółów anatomicznych nie widać. Później jednak, gdy nadzy wychodzą na oświetloną scenę, tylko grają. Tak pokazano obsesję głównej bohaterki, która próbuje się uwolnić od swoich demonów, uprawiając seks. Z czasem chce coraz więcej w coraz bardziej wyuzdany sposób. Uzależnia się od mocnych emocji. Niczym twórcy polskiego teatru.

Rzecz w tym, że można to było pokazać w inny sposób. Nie brakuje widzów i krytyków, którzy uważają, że sceny nagości czy symulowanej kopulacji są we wrocławskiej "Śmierci i dziewczynie" niepotrzebne. Tyle że współcześni reżyserzy uzależnili się od nadużywania mocnych środków. Przed 1989 r. nagość w spektaklu teatralnym to było wydarzenie. Gdy w inscenizacji "Operetki" Gombrowicza w warszawskim Dramatycznym rozebrała się efektowna Joanna Pacuła, rzecz komentowano przez wiele miesięcy. Akurat rola Albertynki, symbolizującej odrodzenie niewinności, dawała powód, by aktorkę obnażyć. Generalnie PRL był jednak pruderyjny i skojarzeń z seksem w teatrze unikano. Na świecie było trochę inaczej. Nagość na scenie pojawiła się z związku z rewolucją dzieci kwiatów, która przyniosła akceptację dla tzw. wolnej miłości. Przełomem był spektakl "Paradise Now!", podczas którego eksperymentalny amerykański zespół The Living Theatre zaprezentował paradę golasów.

TEATRALNE PORNO Z EKSPORTU

Sceniczna golizna w dzisiejszym polskim teatrze to eksport z Niemiec. Tam pornografię już dawno oswojono, a prostytutki mają związki zawodowe i płacą podatki, nic więc już nie bulwersuje. Ta różnica obyczajowa dała o sobie znać w 1997 r. na III Międzynarodowym Festiwalu Gombrowiczowskim w Radomiu. Niemiecka aktorka, grająca w "Iwonie, księżniczce Burgunda" w reżyserii Karin Beier, pojawiała się na scenie bez majtek, co zszokowało polską publiczność. Ta sama scena w Niemczech nie wywołała komentarzy. Drugim źródłem eksplozji nagości na polskich scenach były artystyczne sukcesy Krystiana Lupy i jego uczniów Krzysztofa Warlikowskiego oraz Grzegorza Jarzyny. Lupa, który kilka lat temu dokonał homoseksualnego coming outu, pokazywał głównie męską nagość. Zawsze była ona w kontrze do ogólnie przyjętych społecznych zasad. W "Tako rzecze Zaratustra" w Starym Teatrze w Krakowie nagi chłopak prowokował filozofów i królów. W zbliżonym kontekście pojawiała się podobna postać w "Ciele Simone" w stołecznym Teatrze Dramatycznym. Goliznę oglądaliśmy i w "Personie. Marylin" (Sandra Korzeniak jako rozebrana seksbombaamerykańskiego kina) i w "Factory 2", opowieści o Andym Warholu, który chciał z pornografii uczynić sztukę. Choć Lupa uchodzi dziś za bodaj najważniejszego twórcę polskiego teatru, jego zabiegi kwestionowali inni wybitni artyści. Podczas spektaklu "Ciało Simone" w proteście przeciw poetyce reżysera obnażyła się Joanna Szczepkowska. Zresztą wywołana przez aktorkę awantura o teatralne homolobby, choć nikogo z nazwiska nie wymieniono, też dotyczyła Lupy oraz jego uczniów i współpracowników. To ich przedstawienia aktor Andrzej Grabowski nazwał w książkowym wywiadzie obrzydliwymi, komentując, że to "nagość wymuszona, sztuczna, nieprawdziwa i mało artystyczna".

DOTACJA DO GOLIZNY

Triumfalny marsz nagich aktorów przez polskie sceny wciąż jednak trwa. Mody dyktują dwaj najzdolniejsi uczniowie Lupy. Obaj odnoszą sukcesy za granicą i kierują własnymi scenami (Nowy i TR Warszawa). Krzysztof Warlikowski, kolejny gej po coming oucie, prowokował niemal od początku kariery. Jego "Hamlet" wywołał gwałtowny spór, jako że Jacek Poniedziałek w tytułowej roli grał homoseksualistę porzuconego przez ojca i zaniedbanego przez matkę. A zdaje się, że nie o to Szekspirowi chodziło. Jeszcze więcej scen męskiej nagości było w "Oczyszczonych" według sztuki Sarah Kane. Z kolei w "Dybuku" zobaczyliśmy erotyczną, ale nieprzekraczającą granic dobrego smaku, scenę z udziałem Magdy Cieleckiej i Andrzeja Chyry. Równie odważnie poczynał sobie Grzegorz Jarzyna. W spektaklu "Niezidentyfikowane szczątki ludzkie i prawdziwa natura miłości" w warszawskim Teatrze Dramatycznym obsadził Aleksandrę Konieczną w roli prostytutki, a Cieleckiej kazał zagrać scenę lesbijską. Jeśli chodzi o młodsze pokolenie reżyserów, to trudno wskazać takiego, który by swoich bohaterów nie rozbierał. Michał Zadara kazał tańczyć we wrocławskiej "Operetce" półnagiemu męskiemu baletowi, Maja Kleczewska obnażyła jedną z postaci w "Fedrze", Radosław Rychcik tytułową "Madame Bovary", a dziś symbolem bezpruderyjności stała się aktorka Marta Ścisłowicz. Oglądamy ją nagą w spektaklach Jolanty Janiczak i Wiktora Rubina. Szczególne wrażenie robi jako monarchini w "Carycy Katarzynie".

W spektaklach twórców młodego i średniego pokolenia nagość, zwłaszcza męska, to codzienność. Dotyczy to teatru artystycznego, robionego za publiczne pieniądze, bo na scenach komercyjnych widzowie takich scen oglądać nie chcą. Oczekują gwiazd i rozrywki, a nie prowokacji i wydziwiania. Odważne spektakle dostają świetne recenzje, ale nie mają szczególnego powodzenia. Żeby było jasne: czasem sięganie po nagość ma uzasadnienie (np. u Jarzyny), ale golizna w teatrze jest nadużywana. Teoretycznie chodzi o to, żeby przemówić w sztuce do wrażliwości widza, powiedzieć coś ważnego o naszej kondycji. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że często jest to tanie efekciarstwo, udające artystyczną odwagę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji