Artykuły

Tomasz Karolak: Wolałbym, gdyby Jezus miał dzieci

- Po studiach przez dziewięć lat nie wiedziałem co to kamera. Grywałem w krakowskich teatrach za 540 złotych miesięcznie. Dorabiałem występami w domach kultury, czytaniem bajek w szkołach - mówi Tomasz Karolak, aktor i dyrektor Teatru IMKA w Warszawie.

Słyszałem, że piszesz książkę?

- Powiedzmy, że pracę na PWST w Krakowie.

O czym?

- O biskupie Stanisławie Szczepanowskim i królu Bolesławie Śmiałym. Analizuję dramat Wyspiańskiego "Bolesław Śmiały". Zastanawiam się, co możemy z niego wziąć dla siebie.

Co?

- Oczyszczenie.

Oczyszczenie?

- Trzeba najpierw poznać historię głównego patrona Polski biskupa Stanisława. Przedstawiany jest jako rubaszny biskup z brzuszkiem, mitrą, pastorałem. Tylko że Stanisław wcale nie był rubasznym biskupem, ale rycerzem, wykształconym, mającym wpływy, zagarniającym ziemie i co najważniejsze, jak pisze Gall Anonim, zdradził i za zdradę został skazany na obcięcie członków. To wiemy od Galla i część naukowców popiera tezę o jego konszachtach ze zbuntowanym księciem Władysławem Hermanem, który podprowadził wojska czesko-niemieckie pod Kraków.

Biskup Stanisław wystąpił nie tylko przeciwko królowi, ale i przeciwko papieżowi Grzegorzowi VII. Cesarz Henryk IV chciał mieć decydujący głos w sprawie obsadzania stanowisk kościelnych, a papież się na to nie zgadzał. Papieża poparł nasz król Bolesław Śmiały. Zaś biskup Stanisław nie poparł ani papieża, ani króla, tylko cesarza.

Bolesław Śmiały kazał biskupa poćwiartować. Później cesarz i jego zwolennicy stworzyli cudowną historię o męczeństwie biskupa Stanisława, którego członki się zrosły. Cudowna historia miała służyć temu, aby wygnać króla, ale również scalać świeże polskie chrześcijaństwo. I efekt jest taki, że zdrajca leży w srebrnej trumnie na Wawelu jako męczennik, a król bohater pod kamieniem w austriackiej Karyntii. Stworzyliśmy mit świętego Stanisława.

Rzymianie i Grecy mają swoją mitologię, to dlaczego my mielibyśmy jej nie mieć.

- Ale nasz mit ma negatywne konsekwencje. Śmierć biskupa kończy się wygnaniem króla. Polska wybrała świętość biskupa i straciła na dwieście lat królewską tożsamość. Mit świętości Stanisława upowszechniali wrogowie polskiej monarchii. Pięknie pisze Wyspiański: "Mit świętości Stanisława góruje nad Polską, ale przyjdzie dzień, że król powróci w chwale". Wygląda na to, że Wyspiański wiedział więcej. Ale nie mógł tego napisać w przeddzień odzyskania niepodległości, kiedy Kościół odgrywał ważną rolę.

Teraz też Kościół odgrywa ważną rolę, więc uważaj.

- Niech się Kościół prawdy nie boi. Wagę tematu docenił nawet Jan Paweł II, który w 1973 roku, w pałacu arcybiskupów krakowskich, zebrał grono znakomitych historyków z całej Polski, znawców tematu świętego Stanisława. Dyskusja, która się wywiązała, pełna była swobody wypowiedzi i znakomita merytorycznie. Kardynał Wojtyła docenił sprawę wolności dociekań naukowych, a z drugiej strony prosił o uszanowanie kultu świętego Stanisława, mającego pierwszorzędne znaczenie dla polskiej religijności.

Ale owszem, prawdę trzeba poznać. Jeśli rozprawimy się z przeszłością, to nie będziemy emanować dziwnymi emocjami.

Co to za emocje?

- Włącz telewizor i posłuchaj posłów.

Gdyby w 1079 roku Polacy wygnali biskupa Stanisława, a nie króla, to bylibyśmy innym narodem?

- Politycznie bylibyśmy silniejsi, nieosłabieni dwustuletnim bezkrólewiem. Nie bylibyśmy też obciążeni przekłamanym życiorysem patrona. Niestety, trzeba to powiedzieć - manipulacja leży u podstaw naszych kościelnych początków. Przy trumnie Stanisława nadal odprawiane są msze w najważniejsze święta kościelne i państwowe, przy niej wyświęca się nowych kapłanów, a 8 maja odbywa się procesja z trumną Stanisława, która przechodzi ulicami miasta. Symbolicznym zakończeniem sprawy byłoby sprowadzenie prochów Bolesława Śmiałego na Wawel. Świętego Stanisława można by w ten sposób "odkanonizować".

Nie da się.

- To jeśli działał na szkodę Polski, niech chociaż przestanie być Polski patronem.

Mamy jeszcze jakieś ciekawe mitologie?

- Nasz drugi patron, święty Wojciech, też obrósł legendami. Kościół czci go jako męczennika, który zginął, chrzcząc Prusy. Owszem, chrzcił Prusy, został zabity, ale nie dlatego, że chrzcił, tylko dlatego, że podobno zakochał się w córce wodza jednego z plemion. Ojciec ukochanej mówi mu: Wojtek, zabieraj się stąd, ona jest przyrzeczona komuś innemu. Jak się nie odczepisz, to będziemy musieli cię zabić. No i go zabili. A Kościół głosi jego śmierć męczeńską, którą poniósł, chrzcząc niewiernych. Tak przynajmniej twierdzą niektórzy badacze.

Oprócz odcedzenia mitu od prawdy trzeba sobie głośno powiedzieć, że nie jesteśmy świętym, wybranym narodem i że Chrystus nie miał świadomości, że istnieje Polska. Emanuje z nas niedowartościowanie. Gombrowicz napisał, że jesteśmy narodem tak położonym geograficznie, że nie możemy dojść do potęgi, bo z jednej strony Rosja, z drugiej Niemcy. Chciał, żeby każdy Polak powiedział z dumą: "Należę do narodu podrzędnego". Usiłuję to rozgryźć w moim teatrze.

To Imka jeszcze istnieje?

- Tylko na kilka miesięcy zawiesiła działalność, gdy jeden ze sponsorów nawalił.

Który?

- Dziś to nie ma najmniejszego znaczenia.

Sponsor zadzwonił i powiedział, że nie da pieniędzy, bo wiosną poparłeś w kampanii prezydenckiej Bronisława Komorowskiego?

- Powtarzanie plotek sprawia, że zaczynają być traktowane jak prawda. Nie róbmy więc tego. Fakty są następujące: umowa ze sponsorem była przygotowana w styczniu i miała zostać podpisana do kwietnia. Do podpisania umowy po prostu nie doszło. Niestety, nie było okazji o tym porozmawiać ze sponsorem, ponieważ ani nie zadzwonił, ani nie wysłał maila, i tego nie rozumiem.

Jak się zdobywa sponsora? Dzwonisz i mówisz, że chcesz 100 tysięcy złotych na teatr?

- Zapraszam go na sztukę, żeby wiedział, co robimy. Jeżeli mu się sztuka spodoba, podchodzi do mnie po spektaklu i mówi, że decyduje się wesprzeć teatr. Nie zdarzyło się, aby ktoś odmówił pieniędzy po obejrzeniu spektaklu. Może dlatego, że proponuję teatr ambitny, nie nastawiony na to, żeby zawojować Warszawę, ale żeby zdobyć wymagającego widza.

Pisano, że popierasz Bronisława Komorowskiego, bo dostajesz miliony na swój teatr od spółek skarbu państwa.

- Rafał Ziemkiewicz to napisał w felietonie. Zadzwoniłem do niego i zapytałem, dlaczego pisze nieprawdę. A on na to: "Bo taki mit o panu krąży". Przeprosił. Z tego samego powodu zadzwoniłem do radomskiego biura europosła Zbigniewa Kuźmiuka. Nie było go, odebrała sekretarka. Poprosiłem, aby przekazała europosłowi, że mówi nieprawdę i mnie obraża. Nikt nie oddzwonił. Nikt nie przeprosił. Takie są u nas standardy. Obrzucić błotem i udawać, że się nic nie stało.

Zadzwonił ktoś ze sztabu wyborczego i zapytał, czy poparłbyś Bronisława Komorowskiego?

- Tak. Dostałem zaproszenie do Łodzi na spotkanie wyborcze z Komorowskim. Platforma była gwarantem normalności i stabilności w kraju. Między innymi dlatego poparłem Bronisława Komorowskiego.

Szanuję tych, którzy poparli Andrzeja Dudę. Byłoby dobrze, gdyby oba elektoraty się szanowały. Chciałbym, aby zrozumieli to przede wszystkim ci, którzy z powodu mojego zaangażowania w kampanię wysyłali mi maile o treści: "Spalimy twój dom!".

Miesiąc temu zdarzyła mi się następująca sytuacja: na stacji benzynowej zobaczyłem samochód, który na masce miał wielki obraz Jezusa w koronie cierniowej. Podszedłem i zapytałem kierowcę, czy mogę zrobić zdjęcie. Zgodził się, był miły. Ale pasażerka, starsza kobieta, zaczęła krzyczeć: "Nie, pan nie może!". No to jej odpowiadam, że nie ma problemu, że przepraszam, mimo to ona nadal krzyczy: "Pan nie może! Pan popierał Komorowskiego!". Z takim myśleniem daleko nie zajedziemy.

W programie Tomasza Lisa powiedziałeś, że córka Andrzeja Dudy, komentując Oscara dla "Idy", napisała na Twitterze: "Tata mówi, że jak zostanie prezydentem, odda Oscara Amerykanom. Prawda jest ważniejsza od jakiejś tam nagrody z żółtej blachy". Okazało się, że to było fałszywe konto. Przepraszałeś za to w wywiadzie dla tygodnika "wSieci". Monika Olejnik skrytykowała cię za ten wywiad.

- Wyobraź sobie, że jesteś ojcem i masz córkę. Twojej córce przydarza się podwójna przykrość, bo nie dość, że ktoś zakłada jej fałszywą stronę, to jeszcze naraża na krytyczne komentarze, które nie mają podstaw. Jestem ojcem, mam córkę i w podobnej sytuacji oczekiwałbym, że zostanie przeproszona. Nie wiedziałem, że w telewizyjnym programie zostanę poproszony o skomentowanie wpisu, który, jak się okazało, jest fałszywy. A Monika Olejnik miała problem z tym, że rozmawiam ze skrajną prawicą, którą reprezentują tygodnik "wSieci" i portal wPolityce.pl. Ja z kolei mam jeszcze większy problem z tym, że Polacy ze sobą nie chcą rozmawiać, tylko wolą walić w siebie zaocznie. Poproszono mnie o wywiad, więc pomyślałem, że jeśli skonfrontujemy swoje światopoglądy, wytłumaczymy własne intencje - będą większe szanse na to, żeby skończył się hejt, który na mnie przypuszczono. Otóż hejt się skończył!

W niektórych punktach zgadzam się z prawicą. W niektórych! Uważam też, że liberałowie zabrnęli w ślepą uliczkę. Dobrym przykładem jest Facebook. Kiedy skarżyłem się, że jestem obrażany i proszę o usunięcie moich fałszywych kont - odpisano mi, że jest tylko jedno rozwiązanie: "Niech pan tego nie czyta". Czyli wolność obrażającego mnie wariata jest ważniejsza od mojego dobrego imienia.

Nie da się urządzić świata, w którym każdy może robić, co chce. Mnie się podobają zasady, które proponuje chrześcijaństwo - nie będziesz dawał fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu swemu; nie kradnij; nie zabijaj; czcij ojca i matkę; pamiętaj, abyś dzień święty święcił - bo prawo do odpoczynku powinien mieć każdy człowiek. Chodzi mi o chrześcijaństwo w czystej postaci. O to chrześcijaństwo, które stworzyło Europę. I choć nie wiem jak byśmy byli nastawieni krytycznie do dzisiejszego Kościoła, to nie możemy podważać faktów.

Chrześcijanie cię opluli i czymś oblali, kiedy przed Pałacem Kultury czytałeś "Golgota Picnic". Bolało?

- A po czytaniu spotkałem ich w kebab barze przy Dworcu Centralnym, byli obwieszeni krzyżami i flagami. Myślałem, że mnie co najmniej zwyzywają. Ale nie. Podeszli i zapytali, czy mogliby sobie ze mną zrobić zdjęcie. Podobną sytuację miałem w noc po wyborach prezydenckich. Na stacji benzynowej spotkałem grupę sympatyków Andrzeja Dudy, którzy wracali z wieczoru wyborczego. Podeszli. "Panie Tomku, mamy prośbę, czy moglibyśmy sobie zrobić z panem zdjęcie, bardzo prosimy". Oczywiście, że się zgodziłem i pogadałem z chłopakami. Może to jest tak, że dogadujemy się w barach i na stacjach benzynowych, a na forum wielkiej polityki diabeł w nas wstępuje.

Kilkanaście lat temu poznałem w teatrze młodą aktorkę. Wróżono jej karierę, była ulubienicą reżyserów. Ale pewnego dnia oznajmiła, że idzie do klasztoru. Byliśmy w szoku. Zarazem podziwialiśmy jej decyzję. Po pięciu latach odezwała się do mnie. Powiedziała, że matka przełożona nie dopuściła jej do ślubów wieczystych. Szukała nowego zajęcia, do teatru nie chciała wrócić. Marzyła o pomaganiu ludziom, więc zatrudniła się w hospicjum. Kiedy dostała 350 złotych wypłaty - zrezygnowała. Chciała znaleźć pracę z komputerem, ale nie miała komputera. Wysłałem jej pieniądze. Później dzwoniłem i pytałem, jak sobie radzi. Mieliśmy kontakt - do czasu "Golgota Picnic". Napisała mi na Facebooku: "Tomek, jestem Tobą rozczarowana, zawiodłeś na całej linii". Po tym wpisie zerwała ze mną kontakt - z powodu sztuki, która nie jest obrazoburcza, tylko krytykuje handel świętościami i pustkę duchową współczesnych ludzi. Nie zrozumiała, o co chodzi naprawdę w tej sztuce, tylko uwierzyła tym, którzy ją bez sensu interpretują. Udziela się teraz w Krucjacie Różańcowej. Mówi, że walczy o chrześcijańską Polskę. A ja nie rozumiem tego zamknięcia, tej krechy, którą polscy katolicy dzielą ludzi na lepszych i gorszych, pobożnych i niepobożnych, tych, co czytali "Golgotę Picnic", i tych, co zatykali uszy.

Ci, którzy zatykali uszy, doszli do władzy. Nie boisz się, że minister Piotr Gliński sprawdzi repertuar Imki i zabroni kilku sztuk, bo uzna je za antypolskie?

- Każda władza powinna wiedzieć, że sztuka kwitnie, gdy wolność artystyczna jest ograniczana. Jeśli dojdzie do takiej sytuacji - rozwinie się na pewno kabaret, bo ludzie potrzebują rozrywki, wentyla. Słyszałem, że po wyborach gwałtownie wzrosła oglądalność "Kuba Wojewódzki show". Na "Listy do M", w których gram ojca w przebraniu Świętego Mikołaja, poszło już ponad 2,3 miliona ludzi. Po premierze mówili mi, że chcieli się oderwać od tego, o czym codziennie słyszą w telewizji i czytają w gazetach. W Imce wystawimy "Testosteron". To inteligentna, ambitna rozrywka. Namawiam Andrzeja Saramonowicza, żeby napisał drugą część. Myśleliśmy o "Władcy pierścieni" - oko Saurona wszystko widzi, śledzi, mści się - byłoby na czasie. Ale najpierw zajmiemy się "Beniowskim". A teraz, jak co roku, 13 grudnia zagraliśmy "Generała".

Jakiego "Generała"?

- Świetny dramat Jarosława Jakubowskiego. Wracamy z tą sztuką co roku, w rocznicę wprowadzenia stanu wojennego. Nigdzie nie pada nazwisko głównego bohatera w mundurze, w ciemnych okularach - ale nikt nie ma wątpliwości, o kogo chodzi. Sławomir Mrożek przyznał tej sztuce Grand Prix na Festiwalu R@port w Gdyni. Dzięki "Generałowi" Imka pokonała inne, publiczne teatry, mogące liczyć na gigantyczne wsparcie z budżetu państwa. My go nie mamy.

A na nagość w Imce się odważysz?

- Na ten rok nie zaplanowaliśmy takiej premiery. Ale po zmieszaniu z błotem wrocławskiej "Śmierci i dziewczyny" przez ministra Glińskiego można się spodziewać wysypu cycków i dup na scenie. Źle się stało, że minister kultury krytykował sztukę, której nie widział. Rządzi zasada, z której śmieją się cyniczni krytycy: "Nie czytałem, nie widziałem, bo nie chciałem się zasugerować, zanim nie napiszę krytycznej recenzji".

Co czytasz?

- Właśnie kupiłem sporo nowości na targach historycznych. Czy wiesz, że Bolesław Śmiały nie miał złota na koronę? Jeździł po Czechach i tam szukał złota. Złoto w Europie pojawiło się dopiero w XIII wieku. Przyszło wtedy na nasz kontynent poselstwo z Namibii. 1500 osób szło i każda niosła kilogram złota. Wkurzam się, kiedy rozmawiam z młodymi prezesami, bankowcami i okazuje się, że ich wiedza historyczna sięga najdalej do powstania warszawskiego.

Najbardziej interesują mnie czasy Chrystusa i on sam. Część naukowców uważa, że miał dzieci z Marią Magdaleną. Maria Magdalena z potomkami Jezusa miała się ukryć na terenie dzisiejszej Hiszpanii. Powiem szczerze: nawet wolałbym, gdyby Jezus naprawdę miał dzieci, bo byłby mi jeszcze bliższy. Dokonał czegoś wielkiego, bo do tej pory świat znał tylko bogów mściwych, karzących, a on pokazał Boga kochającego. Pamiętajmy o tym zwłaszcza dziś.

Wierzę, że Chrystus umarł na krzyżu; pewnie chciał uwiarygodnić to wszystko, co głosił. Jednak ze zmartwychwstaniem mam problem. Ale nie chcę teraz podważać zmartwychwstania, bo zawsze, kiedy to robię, coś mi ginie. A to komórka, a to portfel. Ostatnio, gdy na ten temat sobie dywagowałem na plaży w Tel Awiwie, zabrali mi wszystko!

Skąd zainteresowanie czasami Chrystusa?

- Nie wiem, może w nich żyłem.

Wierzysz w reinkarnację?

- Jeżeli czuję tak mocny związek z historią, to może rzeczywiście część mojej energii błąkała się już wcześniej po świecie.

I kim byłeś w czasach Chrystusa?

- Umiłowałem sobie erudytę, intelektualistę, z którym się liczyli zarówno Żydzi, jak i Rzymianie. Uważał, że jest kryzys cywilizacyjny, porzucił wszystko, zamieszkał na pustyni. W ikonografii przedstawia się go w skórze, z brodą. Nazywa się Jan Chrzciciel.

I też masz zamiar uciec na pustynię, bo jest kryzys cywilizacyjny?

- Był czas, że zamykałem się w Tyńcu, u benedyktynów, kiedy jeszcze nie prowadzili restauracji z dziczyzną. Teraz wystarczy mi weekend nad morzem albo w górach, z dala od tłumów. Przydałby się nowy Jan Chrzciciel. Kościół i ochrzczonych trzeba na nowo ochrzcić.

Powiedział człowiek, który nie ochrzcił własnej córki.

- Nieprawda. Córka przyszła kiedyś ze szkoły i powiedziała, że chce być koleżanką Jezusa Chrystusa.

I pozwoliłeś na to koleżeństwo?

- Tak. Została ochrzczona. Będzie z całą klasą miała pierwszą komunię. Chciałem, żeby chrzest był jej decyzją.

Mnie chodzi o to, aby Kościół się oczyścił z naleciałości. Powinien stawiać na rozwój duchowości, pomagać człowiekowi odpowiedzieć na podstawowe pytania o sens życia, rolę człowieka we wszechświecie. Wkurzam się, kiedy słyszę na antenie publicystę prawicowego, który mówi, że to, co papież myśli o uchodźcach, to jego prywatna sprawa. Ci prawicowi publicyści piszą nawet, że papież błądzi, że go diabeł opętał. Episkopat powinien zapanować nad tym chaosem. Nie wiem, w jaki sposób, może powinien pisać listy pasterskie o szacunku dla inaczej myślących, o kulturze osobistej, o miłości braterskiej, o tym, że świat nie jest jednokolorowy. Gombrowicz napisał, że jeżeli katolicyzm wyrządził nam szkody, to tylko dlatego, że spłycił się w nas.

Co niedziela jesteś na mszy?

- Kościół odwiedzam jako fan architektury kościelnej - ale nie tej współczesnej. Za to wierzę w siłę modlitwy. Słowo wypowiadane jest energią, jeśli prosisz o coś dobrego, to jest szansa, że tak się stanie. Dobre słowo buduje ludzi, złe rujnuje - takie mam doświadczenie. Czy posłowie, którzy mają Boga na ustach, mogliby wreszcie z szacunkiem zwracać się do ludzi? Jeśli nie mogą, to niech nie powołują się na Boga.

Nawracasz się?

- To nie tak. Zawsze miałem świadomość Tego Drugiego.

Pochodzisz z wierzącej rodziny?

- Oboje rodzice byli wojskowymi. Mieszkaliśmy na ogrodzonym drutem osiedlu wojskowym w Ustroniu Morskim. Ojciec miał w sobie pewną dwoistość. Oprócz tego, że był oficerem Ludowego Wojska Polskiego, to pochodzi z wierzącej rodziny, z małego miasteczka pod Radomiem - z rodziny, w której najstarszy syn był przeznaczony do stanu duchownego, a na ścianie wisiał wielki 150-letni krzyż. Z jednej strony widziałem wojskowy świat, z drugiej magiczny świat religii, w którym żyła rodzina ojca. Zobaczyłem, że ojciec jest w jednym i drugim, ale serce ma w świecie pod Radomiem. Przenosił ten świat do Ustronia, później do Mińska Mazowieckiego. Co wieczór mówiliśmy pacierz.

A pierwszą komunię gdzie przyjmowałeś?

- U rodziny pod Radomiem. W Ustroniu Morskim nie byliśmy związani z żadnym kościołem.

Jako syn wojskowego pewnie miałeś łatwiej.

- I ojciec, i mama pracowali nad tym, żebym nie czuł się lepszy od innych.

W jaki sposób nad tym pracowali?

- W domu musiałem sprzątać i obierać ziemniaki. W podstawówce chodziłem trzy kilometry na przystanek autobusowy, potem jechałem jeszcze dziesięć kilometrów do szkoły. W liceum pracowałem, mieszkaliśmy już w Mińsku Mazowieckim. Kopałem rowy pod kable przy drodze Terespol - Mińsk Mazowiecki, wypalałem cegłę w cegielni, przerzynałem drzewo w tartaku. Miałem nawet pracować w prosektorium, ale zwiałem stamtąd.

W domu brakowało pieniędzy, że musiałeś pracować?

- W domu było przeciętnie, jak to za komuny - wszyscy mieli podobnie. Poza tym ojciec tak mnie wychowywał, że kiedy chciałem gdzieś pojechać, to dawał mi na połowę, a na drugą musiałem zapracować. Często nie wytrzymywałem i ojciec mi dorzucał. Ale musiał widzieć, że pracuję, że mi zależy.

Miałeś musztrę?

- Ojciec nie był surowy, nie podnosił głosu, tylko mówił: "Bez dyskusji", co przeniosłem do serialu "Rodzinka.pl". Zresztą gram tam mojego ojca - jego ruchy, jego odzywki, jego podejście do mnie i brata, jego kary. Na 17. urodziny zaprosiłem kolegów i podebrałem ojcu trochę wódki, a dla niepoznaki dolałem wody. Kilka dni później obchodził imieniny, zaprosił znajomych, chciał się pochwalić wódką z Pewexu. Kiedy wróciłem ze szkoły, w moim pokoju czekał ojciec, na biurku stała spreparowana przeze mnie wódka, szklanka, procentomierz. Ojciec mówi: "Wlej do szklanki, włóż procentomierz, spójrz na odczyt". Potem kazał mi to wypić i sprawa zakończyła się śmiechem. Ale w 1989 roku nikomu nie było do śmiechu, kiedy uciekałem na koncert Metalliki do Katowic. Byłem w klasie maturalnej. Ojciec gonił mnie z milicją po Dworcu Centralnym; w ostatniej chwili udało mi się wskoczyć do pociągu. Nie było mnie kilka dni. Ojciec przywitał mnie takim wzrokiem, że już nigdy podobne pomysły nie przyszły mi do głowy.

Zawsze chciałeś być aktorem?

- Najpierw dostałem się na resocjalizację na UW. Rzuciłem studia na czwartym roku. Bo wreszcie, za czwartym razem, zdałem na PWST w Krakowie.

Z czym sobie nie radziłeś, że dopiero za czwartym razem zdałeś?

- Od Mai Komorowskiej usłyszałem: "Chłopczyku, a po co ty nam w teatrze? Janosika już mamy", a od Anny Polony, że jestem wielki jak dąb, a głos mam jak baba. Pogrążała mnie szpara między zębami. Świszczałem, przez co miałem złą dykcję. Wtedy aparatów się nie nosiło. Jedyne, co mogłem zrobić, to pokonać pracą świszczące "ź", "ć", "ś". Czytałem na głos, z korkiem albo z jabłkiem w ustach.

Po studiach przez dziewięć lat nie wiedziałem co to kamera. Grywałem w krakowskich teatrach za 540 złotych miesięcznie. Dorabiałem występami w domach kultury, czytaniem bajek w szkołach. Założyłem firmę, coś w rodzaju agencji, która pośredniczyła między galeriami handlowymi a aktorami. Marketingowcy dzwonili do mnie i prosili o aktora na otwarcie galerii, na mikołajki. Agencja padła, bo za dobrze płaciłem aktorom.

Moim mentorem w PWST był Mikołaj Grabowski, który ściągnął mnie potem do Teatru Nowego w Łodzi, kiedy w 1999 roku został jego dyrektorem. Była to jedna z najważniejszych scen w kraju. To przy Grabowskim nauczyłem się aktorstwa.

Pierwszy kontakt z kamerą? W filmie "Ciało". Wyłonili mnie w castingu Saramonowicz i Konecki. Ale rozpoznawalność dał mi dopiero policjant Szczepan Żałoda w serialu "Kryminalni". Ciapowaty, źle ubrany, z wąsikiem i nadwagą.

Powiedzmy sobie szczerze, amantów to ty nie grałeś.

- Jak to?! W "Śniadaniu do łóżka" grałem amanta. A ciapowaty nie jestem. Trenuję boks. Najpierw trenowałem u Marka Piotrowskiego, legendy światowego kick boxingu. Potem trafiłem na salę do Pawła Skrzecza, który przygotowywał Krzysztofa "Diablo" Włodarczyka. Kiedy zakładam rękawice i czuję zapach potu na sali, to czuję się prawdziwym macho.

A propos macho. Kilka lat temu chwaliłeś się, że masz osiem sportowych samochodów.

- To były stare samochody, którym dawałem nowe życie, a nie wypasione ferrari. Wynajmowałem dla nich garaż od PKP w okolicach Dworca Wschodniego. Teraz mam inną, kosztowniejszą pasję - wszystko wydaję na teatr.

W 2010 roku włożyłeś w swój teatr 1,5 miliona złotych. Nie lepiej było włożyć na wysoko oprocentowane konto?

- Nagrałem się w serialach, stałem się znany, na role w hollywoodzkich filmach nie czekam, nie mam w sobie takiej spinki. Chciałem wrócić do korzeni. Wychowałem się na Starym Teatrze i Teatrze STU w Krakowie, gdzie się dyskutowało. I to, co teraz robimy, chyba jest cenne, bo podoba się krytykom. W krótkim czasie zdobyliśmy 35 ważnych nagród. Na przykład za "Generała", "Dzienniki", "Ja", "Opis obyczajów".

Chciałem udowodnić, że aktor niepoważny, że głupkowaty cielak z Mińska Mazowieckiego potrafi tworzyć poważną sztukę. No i chciałem teatru, w którym będę walczył ze swoim kurewstwem, bo kurwa jest we mnie!

Co to jest ta "kurwa", tylu aktorów o niej mówi.

- To takie mizdrzenie się do siebie samego. Jakbyś prostytuował się z samym sobą. Teatr pomaga wejść w rolę. Wyzwala od pokusy zachwycania się samym sobą.

***

CV

Tomasz Karolak ur. w 1971 r. w Radomiu. Karierę aktorską zaczął w teatrach krakowskich, filmową - od roli złodziejaszka Goldiego w komedii "Ciało" (2003 r.). Popularność zdobył dzięki serialom: "Kryminalni", "39 i pół", "Rodzinka.pl". Jest właścicielem teatru Imka w Warszawie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji