Kolumbowie rocznik 20
SCENICZNA adaptacja powieści Romana Bratnego "Kolumbowie rocznik 20" czy raczej sztuka napisana na kanwie tej powieści przez Adama Hanuszkiewicza i zrealizowana przez niego na scenie warszawskiego Teatru Powszechnego, budzi w odbiorcy ten sam gorący aplauz i taki sam gorący sprzeciw co powieściowy pierwowzór.
Aplauz dla walorów artystycznych scenicznego dzieła, dla odwagi, dla decyzji podjęcia tego olbrzymiego trudu, który - jeśli chodzi o ukazanie na scenie Warszawskiego Powstania - jest trudem pionierskim (byłoby nietaktem wspominać w kontekście dzieła Bratnego-Hanuszkiewicza o płaskim i zafałszowanym pamflecie Drozdowskiego).
Jednocześnie - zarówno powieść jak i przedstawienie - budzą w nas sprzeciw. Buntujemy się uogólnieniu zawartemu w tytule powieści i sztuki, przeciw uogólniającemu utożsamianiu dziejów i losów bohaterów powieści i sztuki z całym "poakowskim pokoleniem". To prawda, że wspólne były ich - jakże trudne ciężkie, nierzadko tragiczne - doświadczenia, że droga do nowej Polski, o którą przecie uczciwie walczyli, nie bardzo poza tym widząc przyszły kształt społeczny, polityczny - że droga ta była żmudną, często ryzykowną i niebezpieczną wspinaczką bez drogowskazów wśród mgły i pokonspiracyjnego czadu, że dokonanie wyboru równało się niekiedy odrzuceniu całego dotychczasowego życia i zaczynaniu go od początku wówczas, kiedy mało było dłoni pomocnych, a więcej pochopnie karzących.
To wszystko prawda.
Ale czy "całe pokolenie poakowskie" podlega zawartemu w powieści i sztuce uogólnieniu? Czy istotnie było to pokolenie ludzi beznadziejnie straconych, uwikłanych w bezwyjściowe konflikty?
Przyjrzyjmy się bohaterom Bratnego i Hanuszkiewicza. Dowódca konspiracyjnego oddziału wojskowego, dzielny żołnierz, wspaniały człowiek i przyjaciel, Zygmunt, po tragicznych doświadczeniach uczciwego włączenia się w nową rzeczywistość i aktywnej walki o jej umacnianie, omotany siecią nieufności i podejrzeń - w przeddzień aresztowania wpełza w ponurą beznadzieję podziemia. Mocno okrojona przez Hanuszkiewicza okupacyjna biografia tej postaci utrudniła Z. Maklakiewiczowi jej pełniejsze wydobycie, pomniejszając tragizm losu Zygmunta. Najwięcej materiału dostarczył scenariusz na postać Jerzego, chociaż Hanuszkiewicz dokonał tu licznych przekształceń. Gustaw Lutkiewicz gra tę postać pięknie, po męsku i z ludzkim ciepłem. Cóż, kiedy i ten czołowy "bohater pozytywny", na którym można by budować optymizm nadchodzących dni, ginie od bratobójczych kul z inspiracji swego przyjaciela Zygmunta. Inny z grupy przyjaciół, Malutki (E. Robaczewski), uczestnik zamachu na Kutscherę, uwikłany przez kombinatora Kosiorka (wyrazistą postać stworzył tu L. Ostrowski) w ciemne "interesy", popełnia w więzieniu samobójstwo (u Hanuszkiewicza jest za drutami obozu). Łączniczka Krystka, była prostytutką (gra ją Hanna Bedryńska), która oczyściła się w powstańczym ogniu, wraca do swego "zawodu" (a w powieści zostają ponadto konfidentką UB). Nawet b. żołnierz AL, dzielny i uczciwy - zawsze, do końca - Mech, zostaje odtrącony, omotany podejrzliwością i nieufnością (piękna kreacja S. Mikulskiego). Odejść też musi radziecki pułkownik Kosołapkin, (z ciepłą prostodusznością grany przez J. Łuszczewskiego) bo i on jest niewygodny, a w pewnym sensie podejrzany dla obłędnie podejrzliwego kpt. Nowickiego z informacji (E. Karwański). No i jeszcze Olo (znakomity w tej roli T.Janczar) - on jeden pozostaje, ale po śmierci Zygmunta, który był dla niego przyjacielem i przewodnikiem w życiu, pozostał sam, zagubiony, przerażony, osamotniony.
JAKO zwycięzcy zostają więc na placu Karwańscy, Kosiorkowie i Żabokliccy. (Żaboklicki w czasie okupacji pracował w niemieckim kasynie gry, mętny typ, po wojnie natychmiast wypłynął, usuwając jako "partyjny redaktor" Jerzego z redakcji "Głosu Pokolenia" - gra go T. Kaźmierski). Wprawdzie opiekun Jerzego gen. Drobny (Cz. Jaroszyński) pociesza Jerzego, że "przyjdzie czas, kiedy Żabokliccy odejdą", ale zadbał litościwie o to rozjaśnienie nie Bratny lecz Hanuszkiewicz.
Uzupełniają galerię pokolenia "Kolumbów rocznika 20" ci z oddziału Zygmunta, którzy pozostali na emigracji, by robić bardzo ryzykowne "interesy" i "żyć na całego". To właśnie Kolumb (najsłabiej unerwiona dramatyczna postać przedstawienia - ale nie powieści!) i jego dwaj dobrani już na Zachodzie a nie występujący w sztuce wspólnicy, też byli powstańcy warszawscy.
Więc takie było to poakowskie pokolenie, które Jerzy chciał poprzez "Głos Pokolenia" (a autor powieści poprzez redagowane przez siebie "Pokolenie" - jako że w powieści jest wiele wątków autobiograficznych) doprowadzić do Polski Ludowej? Wszyscy dla niej straceni? Budowali ją Nowiccy, Żabokliccy i Kosiorkowie?
Tu rodzi się właśnie sprzeciw. Bo uogólnienie zawarte w powieści i na scenie jest fałszywe, bezpodstawne, chociaż ukazane losy grupy b. akowców są prawdopodobne. I dlaczego Kolumbowie, a wiec ci co pozostali po drugiej stronie, mają symbolizować to pokolenie?
PRZY tych i innych zastrzeżeniach czy nawet sprzeciwach, przedstawienie "Kolumbów" jest dziełem scenicznym wybitnym a zarówno decyzja przeniesienia na scenę głośnej powieści Bratnego jak i jej realizacja literacka i teatralna zasługują na szacunek i uznanie. Poza tym - jak zawsze niemal przy nowych pracach Hanuszkiewicza - jest się z kim i o co spierać.