Sarmacki western
Rozpoczęły się piąte warszawskie spotkania teatralne. Rozpoczęły się pod dobrym znakiem. Pod znakiem Fredry i dynamicznego przedstawienia ,,Zemsty'' w reżyserii Jerzego Krasowskiego, które przywiózł Teatr Polski z Wrocławia.
Krasowski przeczytał starannie i wnikliwie ,,Zemstę" oraz fredrowskie obrachunki Boya. Znalazł bardzo dobrą formułę dla wystawienia tej najznakomitszej polskiej komedii. Odszedł od wszelkich stereotypów, od tradycji ozłoconej nazwiskami największych polskich aktorów. Obniżył rangę społeczną adwersarzy. Jego Cześnik i Rejent to nie dawni magnaci, nawet nie posesjonaci. To zwyczajna szlachecka brać, bardzo już zubożała, ale wciąż czupurna, skora do zwady i burdy, nie wylewająca za kołnierz, pitna i bitna, niezdolna do konstruktywnego myślenia czy społecznego działania. Przez takich jak oni upadła Polska szlachecka, a ich zgoda pod koniec sztuki jest oczywiście tylko pozorna.
Szedł już w tym kierunku Bogdan Korzeniewski w swym pamiętnym przedstawieniu w Teatrze Narodowym, ale Krasowski zaostrzył jeszcze szyderczy sposób mówienia prawdy o czasach minionych.
Po drugie Krasowski odmłodził bohaterów "Zemsty". Podstolina jest w tym przedstawieniu kobietą naprawdę ponętną. Cześnik jest mężczyzną w sile wieku, który potrafi być groźny w pojedynku. Napięcie erotyczne istnieje wyraźnie nie tylko między Wacławem i Klarą, lecz także między Wacławem i Podstoliną. Wierzymy że łączyło tych dwoje niejedno. Szybka zmiana decyzji podjęta przez Podstolinę w sprawie małżeństwa jest więc zupełnie wytłumaczalna i zrozumiała.
Po trzecie zaś puścił Krasowski całość w rytmie westernu wprowadził na scenę dużo ruchu, kazał gonić się po niej sługusom Cześnika i Rejenta oraz bronić się osaczonemu Wacławowi, jak w prawdziwym filmie przygodowym. Cały tekst wsparty jest na ruchu, geście, działaniu, nie ma miejsc pustych, ulotniła się gdzieś nuda szkolnej czytanki czy zbioru cytatów które znamy od dziecka na pamięć. Jest w tym przedstawieniu wiele z westernu, ale nagle odkrywamy że jest tu także coś z Ostatniego Zajazdu na Litwie, gdzie zamiast "Hajże na Soplicę!" mógłby któryś z aktorów zawołać "Hajże na Rejenta !". czy "Hajże na Cześnika!". Takie to wszystko bardzo polskie.
Pomysł inscenizacji był znakomity. Realizacja - nie zawsze w pełni udana. Najlepiej podobał mi się akt czwarty ze świetną sceną końcową, najmniej akt trzeci u Rejenta. Zaciążyła chyba na nim ujemnie nazbyt farsowa koncepcja roli Milczka jaka przyjął Andrzej Polkowski. Za mało tu było prawdy, za dużo gierek. Natomiast Witold Pyrkosz potrafił doskonale połączyć soczystość przedstawienia postaci Cześnika z szyderczym stosunkiem do niej. Była to rola znakomita. Czerwoną, nabiegłą krwią twarz krewkiego szlachetki i jego podrygujące pod nosem w gniewie wąsy pamiętać będziemy długo. Bardzo pięknie, elegancko i z wdziękiem, choć chwilami bardzo ostro poprowadziła rolę Podstoliny Anna Lutosławska, ciepłym, zabawnym Dyndalskim, utrzymanym w dobrym stylu komediowym był Artur Młodnicki. Ferdynand Matysik (Papkin) spodobał ml się naprawdę dopiero w czwartym akcie. Przeświadczenie o grożącej Papkinowi śmierci i wielką scenę pisania testamentu zagrał bardzo zabawnie, ale i z cieniutką nutą zadumy i liryzmu, konieczną w tej części roli. Natomiast w akcie pierwszym i trzecim zabrakło mu trochę naturalnej siły komicznej. Pełnym temperamentu Wacławem był Janusz Peszek, zaś wdzięczną Klarą - Marta Ławińska.
Utrzymaną w stylu całego przedstawienia dekorację ukazującą zaniedbania starej ruiny w której mieszkali Cześnik i Rejent, jak również kostiumy z których wynika, że obydwaj ubierali się wedle staropolskiej zasady "zastaw się a postaw się", podczas gdy ich służba, famulusy i totum faccy chodzili nędznie ubrani - zaprojektowała Krystyna Zachwatowicz.
Od lat nie widzieliśmy w Warszawie "Zemsty". Wypada więc podziękować gościom z Wrocławia, że nam ją pokazali i to w kształcie tak dużym, tak ciekawym i odkrywczym.