Skuszanki teatr na wyspie
Teoretyzujący przedstawiciele jednej ze szkółek w plastyce najnowszej skłonni są twierdzić niekiedy, że sam zamysł artystyczny twórcy jest już właściwym dokonaniem i że ów zamysł, w gruncie rzeczy, istotniejszy jest od "produktu". Gdyby tak było i gdyby chcieć przenieść taką myślową spekulację poza dziedzinę plastyki - "Burza" wrocławska Krystyny Skuszanki, dzieło w istocie pomyślane może najgłębiej, byłaby dziełem może najznakomitszym w dorobku czołowego artysty teatru. Niestety, mniemam, że tak nie jest, a nawet jestem tego zupełnie pewny.
Sama Skuszanka wyznacza "Burzy" szczególne miejsce w swojej twórczości; z jej wyznań własnych wynikałoby, że chce traktować to dzieło jak sumę doświadczeń i przemyśleń kilkuletniego bogatego okresu: "Po doświadczeniach "Jak wam się podoba" musiałam sięgnąć do "Snu srebrnego Salomei", odwołać się do "Życia snem", sprawdzić "Życie snem" w "Fantazym", aby wrócić do Szekspira, do "Burzy", tej próby człowieka rozgrywanej w kategoriach ostatecznych, a rozpiętej na siatce teatru Prospera, teatru, który chciałby poradzić sobie z własnym istnieniem, określić swój wymiar i sens" (z "Notatek przed "Burzą", w programie przedstawienia). Niestety, suma przemyśleń artystycznych i humanistycznych nie zbilansowała się tym razem w dokonaniu.
Ideę swojej "Burzy" określa Skuszanka explicite - zjawisko raczej rzadkie wśród twórców teatru ostatnimi laty - określa ją zgoła frapująco w tychże "Notatkach": "Potrzeba "Burzy". Potrzeba spotkania okaleczonego ducha (Ariela) z obnażoną naturą ludzką (Kalibana). (...) Wyspa - teatr Prospera - świat. Potrzebny czas burzy - jeszcze jednej próby człowieka, próby jego moralnej konstytucji. (...) Ta wywiedziona, zdawałoby się, z "dna" szekspirowskiej melancholii komedia objawia się więc jako sztuka z tezą: z programem ciągle od nowa ponawianej próby. Jest w niej trudny, może nawet heroiczny, uzdrawiający optymizm. Złamie czarodziejską laskę niejeden Prospero, pożegna życie, uwolni oślepłego w umęczeniu ducha, ale pozostanie wyspa - teatr - świat, a w nim o jedno doświadczenie, o jedną próbę mądrzejszy Kaliban. Ludzkość, którą przed kataklizmem moralnym strzegą bolesne, powtarzające się doświadczenia. I teatr, który te doświadczenia powinien udźwignąć".
Wyspa-Teatr-Świat: takie widzenie "Burzy" pozostanie w zgodzie z najbardziej wnikliwymi i kulturotwórczymi interpretacjami nowszej szekspirologii, ale zarazem, w myśleniu teatralnym,
stanowi niewątpliwie oryginalny wkład Skuszanki, wynikający organicznie z jej własnego widzenia i przeżycia teatru. Teatr-Świat i Teatr-Próba człowieczej miary, treści i prawdy - to motywy organizujące co najmniej pięciu najbardziej znaczących przedstawień Skuszanki w ostatnich latach; zaklęta wyspa Prospera jako jego własny teatr, przez niego samego reżyserowany z pomocą Ariela - "scena, na której dzieje się i powtarza historia świata", a w niej doświadczenie rodzaju ludzkiego - to jeden z koronnych i umotywowanych gruntownie wywodów nowszych badaczy "Burzy", tu po raz pierwszy zdyskontowany scenicznie z całą świadomością rzeczy i rozwinięty oryginalnie. Całą bajkowość "Burzy" tłumaczy więc Skuszanka w kategoriach moralnej próby i finalnej, doprowadzonej do kresu duchowej przygody Prospera, a zarazem elementarnej edukacji Kalibana.
Skuszanki i Prospera "teatr na wyspie" poddany jest zatem swoistej ascezie i dyscyplinie scenicznego znaku, która, oczywiście, nie pozostawia miejsca dla iluzyjnych wyobrażeń i naśladowań burzy morskiej, duchów i elfów biegających po scenie, zastawiających ucztę dla omamionych rozbitków itp. malowniczych magicznych perypetii. Koncerty duchów w bieli, intermedium weselne - to odmierzone tylko efekty teatru Prospera. Sam Prospero (Igor Przegrodzki), dość wyraźnie ucharakteryzowany na Leonarda da Vinci, wielkiego maga, z którym kojarzono tę postać od dawna, czuwa nad całą inscenizacją wraz z nieodstępnym Arielem (Anna Lutosławska): pod jego okiem Ariel przeprowadza rozbitków przez kolejne próby i na koniec wraca ich "samym sobie" - wzbogaconych o tę naukę ponowioną.
O ile dobrze zrozumiałem, Ariel w tym przedstawieniu pełni bodaj funkcję podwójną: działa właśnie jako "prowokator, aktor i inspicjent widowiska, które reżyseruje Prospero", ale skądinąd, w paru znaczących momentach, ukazuje się z laską ślepca - jako duch czysty i dlatego okaleczony w ujarzmieniu... Może nawet duch Prospera, jego duch bliźniaczy, albo figura najlotniejszej i wysublimowanej cząstki ducha? Nie jest to wprawdzie ani zupełnie jasne, ani zupełnie przekonywające, ale w niedomówieniu nawet jest to sugestia i propozycja znacząca, ważna, bo skojarzona też wyraźnie z epilogiem - z tą największą zagadką "Burzy": zwrócone do widzów, zwrócone do Świata ostatnie słowa Prospera byłyżby analogią Arielowego (w pierwszym akcie) błagania o wolność - tę wolność ducha w sublimacji nierzeczywistą, ściganą w myśli? Prospero - jak Ariel - Duchem ujarzmionym w doczesności, a ścigającym wolność? Wydaje się, że kompozycja Skuszanki otwiera taką interpretacyjną perspektywę.
Dylematy i "drogi wolności" - na innym piętrze! - akcentuje też Skuszanka równie dobitnie w partii Kalibana (Ryszard Kotys). Pierwszą część przedstawienia kończy dionizyjskim na cześć "wolności" okrzykiem dzikusa, który znalazł sobie boga w głupawym pijaczynie. Następująca deziluzja Kalibana - to jego pierwsze człowiecze i trwałe doświadczenie. Z niego zrodzi się pierwsza uczłowieczająca iskra świadomości i o tę iskrę Kaliban zbliży się do Prospera, do Ariela nawet. Taki jest sens "Burzy" i teatru na wyspie.
Ciągle jednak omawiam dotąd podstawowe założenia i zamysł artystyczny Skuszanki w tym przewodzie i w tych znakach scenicznych, w których ten zamysł znalazł ważkie i znaczące świadectwo. Chciałoby się teraz zapytać: skoro jest aż tak dobrze - tak ciekawie i twórczo w sferze znaczeń czytelnych i dających się wyinterpretować - to dlaczego jednak nie jest za dobrze? Z całej przecież serii znaczących wrocławskich przedstawień Skuszanki "Burza" wydaje mi się przedstawieniem najmniej udałym. Dlaczego? Pytanie bardzo trudne, ale konieczne.
Cały ten spektakl komponowany jest jakby "z perspektywy finału" - epilogu Prospera, który, w rezultacie, rysuje się tu najmocniej. I jest to konsekwentne, oczywiście. Teatr Prospera demonstrowany widzom - założenie jak najsłuszniejsze, w całej swej klamrującej metaforze wzbogacony, jak mówiłem, w sferze znaczeń, nie wzbogaca się jednak przez to i nie dynamizuje na planie gry. Raczej przeciwnie (a to już nie wynika z założenia - nie musi wynikać). Prospero, zapatrzony w siebie, okazuje się reżyserem już zbyt dostojnym i wytrawionym z namiętności, już patrzącym na ludzkie widowisko "z drugiego brzegu". To widowisko, ta lekcja udzielona rozbitkom na wyspie traci więc barwę i nośność swoich własnych i samoistnych napięć (i to także - powtarzam - nie wynika z założenia); traci więc w pokaźnym stopniu to właśnie, co w samej materii dramatycznej najbardziej szekspirowskie.
Nie muszę chyba zapewniać, że mówiąc o "barwie" w kontekście "Burzy" nie mam na myśli osławionych feerii i przysłowiowych baletnic na flugu.
Myślę o prawdziwych ludzkich namiętnościach, które mógłby demonstrować widzom Prospero w ich pełnym wymiarze i nasyceniu; mógłby w nie nawet poprzez Ariela aktywniej ingerować, zawieszać gesty i z zawieszenia wyswobadzać (idę tu chyba za myślą Skuszanki), nie redukując przez to wcale ich wyrazu i szczerego impetu. Tak się jednak nie dzieje. Moralitet i teatr Prospera oglądamy trochę jak przez szybę.
Prospero Skuszanki jest też estetą bardzo wysokiej rafinady. Jak już mówiłem - nie bawią go, i to całkiem zrozumiałe, pląsające elfy i burze z piorunami, ale bawią go jeszcze piękne formy same w sobie. Bawią go więc koncerty i elizejskie chóry białych duchów pod batutą Ariela: ni to pantomimiczne, ni to baletowe falujące układy ciał, a potem samych już tylko białych ramion wysuniętych z zapadni i otworów ("pieczar") podestu-wyspy. Te elizejskie chóry są igraszką Prospera i jego teatru, ale jest to już teatr dworski w nie najlepszym znaczeniu; chóry duchów pełnią więc funkcję ornamentowych przerywników i w tej funkcji, w bardzo sztucznie upięknionej stylizacji są drażniące niepomiernie. Są martwe i martwo klasycyzujące. Nie mają nic wspólnego z "Burzą", nawet tak pomyślaną. Wyznać muszę, że te chóry białych duchów zepsuły mi najbardziej pierwszą część przedstawienia, w całości zresztą słabszą od części drugiej. Niezręczne wydało mi się także, już w prologu (burza i rozbicie statku) czołganie się białych duchów ku wyspie.
Myślę więc, że pomimo tak bardzo interesujących założeń i przemyśleń, zaciążył nad tym przedstawieniem swoisty konceptualizm i koncepcjonizm, a także okresowo dochodzące do głosu ornamentacyjne skłonności Skuszanki. Inaczej: suma przemyśleń, duchowych i estetycznych sublimacji, nie znalazła tym razem mocnego oparcia w tym, co nazywa się "mięsem" teatru - wpłynęła raczej na spektakl odbarwiająco. Myślę nawet, że pierwsza nowohucka "Burza" Skuszanki, choć nie tak wytrawna, nie tak zamknięta i skończona w pomyśle, miała o ileż więcej życia, barwy i klimatu szekspirowskiego. Wypada jednak sądzić, że to kolejne doświadczenie, zresztą samo przez się ważkie i doniosłe w scenicznych dziejach Szekspira w Polsce, było także konieczne w twórczości Skuszanki jako świadome podsumowanie pewnego toku myślenia o teatrze, o świecie, o człowieczeństwie. Podsumowanie - nie zamknięcie wszakże. Wiadomo, że podsumowania, zwłaszcza podjęte w tym charakterze, nie zawsze wypadają najlepiej i nie zawsze świadczą o wartości tego, co podsumowane. Tak jest i w tym wypadku. Nie chciałbym, iżby Skuszanka z własnego podsumowania wyciągała wnioski nie pokrywające się z rzeczywistością artystyczną i zubożające jej świetny talent. Dlatego nie usiłowałem jej komplementować.