Samotność władcy
"Borys Godunow" w reż.Wiesława Ochmana w Operze Śląskiej w Bytomiu. W Naszym Dzienniku pisze Adam Czopek.
Było niemal pewne, że Wiesław Ochman, decydując się na podjęcie pracy reżysera operowego, weźmie w pewnym momencie na swój warsztat twórczy "Borysa Godunowa", w którym przez wiele lat, jako Dymitr Samozwaniec i Szujski, odnosił sukcesy na największych światowych scenach. Tak się też stało, 5 czerwca mieliśmy okazję podziwiać kolejną wizję sceniczną naszego wielkiego tenora.
Premiera okazała się ważnym wydarzeniem w historii Opery Śląskiej, gdzie ten monumentalny dramat Musorgskiego wystawiono po raz pierwszy. Dzieło zostato potraktowane jak wielki historyczny fresk nastawiony na ukazanie kontrastu między prostym ludem, a tymi, którzy rządzą. Pierwsi, odziani w nędzne szare szaty, są kontrapunktem dla bajecznie bogatych strojów cara i jego otoczenia. Ubierając Szujskiego (Feliks Widera) we współczesny garnitur, a jego pomocników w wojskowe mundury, reżyser od samego początku jasno określa jego pokrętny i zbrodniczy charakter. Znajduje to potwierdzenie w scenie śmierci Borysa, kiedy Szujski przygląda się cynicznie śmierci władcy, a po niej zdziera z ciała zmarłego płaszcz koronacyjny i rozkazuje zamordować następcę tronu.
Mam wrażenie, że reżysera bardziej interesował Borys Godunow jako ojciec i samotny, głęboko nieszczęśliwy człowiek niż dumny, okrutny władca. Każda ze scen dramatu ma swoją wewnętrzną logikę i klimat, a dzięki błyskawicznym zmianom dekoracji (na ciemnej scenie przy podniesionej kurtynie) akcja toczy się wartko i bardzo płynnie. Wszystko to sprawia, że zrealizowaną z rozmachem, podzieloną na dwie części inscenizację odbiera się jako wyjątkowo spójną.
Jej uzupełnieniem jest prosta, efektowna plastycznie i kolorystycznie scenografia i kostiumy. Interesującym pomysłem okazała się decyzja o śpiewaniu "aktu polskiego" nie w oryginalnej wersji, ale po polsku.
"Borys Godunow" to przede wszystkim wielkie wyzwanie dla odtwórcy tytułowej partii, tę w Bytomiu zaśpiewał z wielkim powodzeniem Zbigniew Wunsch. Stworzył interesującą kreację, głęboko tragiczną, ale niepozbawioną wewnętrznego ciepła. W pierwszej scenie dumny władca, w drugiej - przez chwilę szczęśliwy, kochający ojciec, którego jednak po chwili dopadają przerażające wizje dokonanych zbrodni, wreszcie w trzeciej - jego przejmujące pożegnanie z synem i wstrząsająca swoją wymową scena śmierci. Zaprezentował przy tym pięknie brzmiący w każdym rejestrze, nośny głos o bogatej barwie i właściwej ekspresji.
Z licznego grona wykonawców pozostałych partii największą satysfakcję sprawili mi Tadeusz Leśniczak jako Pimen i Adam Szerszeń - Rangoni.
Zaprezentowano partyturę w wersji opracowanej w 1940 roku przez Dymitra Szostakowicza. Tadeusz Serafin bardzo solidnie przygotował orkiestrę i prowadził dzieło dynamicznie, z typowo słowiańską rozlewnością frazy i sporą dawką ekspresji. Gdyby jeszcze tylko w kilku miejscach (scena w karczmie, scena z bojarami) osiągnięto większą precyzję, to można by mówić o pełni szczęścia. Dobrze śpiewały przygotowane przez Annę Tarnowską chóry.