Artykuły

Runo leśne

"Wesele" w reż. Michała Zadary w Teatrze Scena STU w Krakowie. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

Spłuczka wysiadła! Wody, szelma, nie pobiera, a tu weselnikom się chce - i to bardzo! Najdynamiczniej - Czepcowi się chce! W kabinie odosobnienia gości najczęściej. Rezydent sedesu!

Tak ciekawie sprawy się mają w "Weselu" Stanisława Wyspiańskiego, które Michał Zadara w Teatrze Scena STU zaprezentował. Niczego nie zmyślam. Za sprawą kamery zamontowanej w suficie kabiny - na ekranie mamy sedes widziany z lotu muchy. Bo jak na młodego, ambitnego humanistę reżyserii odświeżającej klasyków przystało, Zadara ma misję, by nic, co kiblowe, nie było nam obce.

Zatem - spłuczka padła! Co robić? Czepiec krewki, a tu, jak się po seansie ulgi wajchę srebrną naciśnie - pod człowiekiem nie słychać szumu wodospadu, więc owoc człowieczej ulgi pozostaje tam, w dole, na tafli... Zgroza. Co czynić? Owszem, na ścianie wisi solidny walec papieru toaletowego, ale cóż po rolce w marnym czasie niewydolnego dolnopłuka... Co dalej?

Spis podobnych olśnień Zadary długo, bardzo długo mógłbym ciągnąć, i pociągnę trochę, ale póki co, istotę żałości trzeba uchwycić. Otóż, w wywiadzie reżyser oznajmia, że jego "Wesele" będzie - o nas! Usłyszcie to - O NAS! No właśnie...

Akcję arcydzieła Wyspiańskiego - przeniósł do szaletów. I naprawdę myśli, że to odkrywcze, i że o nas. Urżnięty Dziennikarz, w dzwoniącej czapie Stańczyka na łbie, w kabinie odosobnienia Rachelę na sedesie skutecznie do pochopności nakłania - i Zadara poważnie myśli, że to nami wstrząśnie, że o nas jest bardzo, gdyż portret polskiego błazna-przebierańca, co na polskiej muszli żydówkę głuszy, pozwoli nam przełknąć cierpką pigułę Jedwabnego... Przerwę na moment i zasadnicze pytanie postawię. Jeśli to jest o nas, to i o mnie. Otóż, kto Zadarze zezwolił bredzić w mym imieniu? Ja? Jedźmy dalej.

Czy to "Wesele" jest o nas, bo jakieś damy stają na krawędziach umywalek, kiecki zadzierają i kucnąwszy wodę odkręcają, taktownie sugerując, że oto pipi robią? Ależ ubaw! Bohaterowie bez wytchnienia nawiedzają kabinę odosobnienia. Cóż, pewnie bigos był nieświeży. Czy o nas jest zielony bigos? A może o nas jest rozwolnienie? Pewnie i to, i to. Dwóch panów w garniturach próbuje naprawić kluczową spłuczkę wieczoru. Rzecz jasna - poddają się. Czy to o nas, bo przedstawia bezradność inteligencji, której kontakty z nowoczesną realnością regularnie kończą się fiaskiem?... Powtórzę pytanie. Czy ja, panie Zadara, dałem panu prawo reżyserować w moim imieniu?

W kabinie odosobnienia Czepiec wciąż opróżnia piersiówkę, damy zaś - ćpają. Oto portret nasz - Polak, co w każdym smrodzie wytrzyma, o ile tylko może zmysły przytępić. Cóż za lotna refleksja! A widma? Są, a jakże! I nie dziwota. Gdy Polak - jak aktorzy Zadary - godzinami tkwi w wyziewach zatkanego sedesu i na głos z pamięci klepie frazy Wyspiańskiego, z których nie pojmuje nawet kropek - to zwidy ma przecież seryjne! Co, rzecz jasna, jest szalenie o nas.

W szaletach piją poncz z białej doniczki. O nas to? Cholera wie, dlaczego, ale o nas. Naćpana Rachela dobiera się do baby upitej. Upadek wartości w dobie krwiożerczego kapitalizmu? Tak - czyli scenka o nas. A może Dziennikarz w dzwoniącej czapie Stańczyka nie sprostał zwinnej Racheli? A może Rachela posiada orientację analogiczną do tej, którą za chwilę zaprezentuje Wernyhora?

Wernyhora - miękki nadgarsteczek! - przybywa jakby wprost z dzisiejszej Moskwy. Przed wstąpieniem do naszych szaletów weselnych, sprawdza znaki nad drzwiami, porównuje je z tym, co ma naszkicowane na kartce. Niestety, przy szaletach widać albo trójkąt, albo kółko. To martwi przybysza. Czy muszę wyjaśniać, jak ta troska miękkich nadgarsteczków wiele mówi o nas? Chodzi o to, że winniśmy wymyślić trzeci znak... Może mógłby to być złoty róg, który miękkie nadgarsteczki przywiozły w reklamówce, i który okazał się barwną chustą tancerek z Hawajów? Czyżby więc trzeba nam było zaśpiewać: "Miałeś, chamie, cudną chustę. Ostały ci się ino trójkąt i kółko?"...

Wystarczy. O Wyspiańskim, o wierszu jego, o cierpkiej garści wiecznie uwierającego dziegciu, co się skrywa pod każdą liryczną pięknością "Wesela" - nie wybąkam ni słowa. Przemilczę wszystko, co z Wyspiańskiego, bo w Teatrze STU Wyspiańskiego - nie ma. Jest kłopotliwy pokaz, jak też uczniowie technikum odzieżowego (specjalność - garsonki) wyobrażają sobie nowoczesne, młodzieżowe "Wesele". Tak się jawi seans Zadary. Tym jest - biednym maleństwem.

Ale najsmutniejsze wcale nie jest to, co wymieniłem, co ze sceny przepisałem. Najsmutniejsze, że Zadara chyba naprawdę wierzy w moce tych przedszkolnych zabiegów inscenizacyjnych, które powodują, że aktorom w ustach obracają się rolki, a nie żywe języki. Ufa, że "Wesele" wgniecione w dzisiejszy polski kibel - to gest intelektualnie tak wstrząsający, że pół narodu krzyżem padnie z wrażenia. Myśli, iż półamatorskie, reżyserskie igrce w piaskownicy to orzeźwienie, odkrycie nowego piękna i wytyczenie nadwiślańskiemu teatrowi dróg świetlistych, nowoczesnych i jakże ambitnych.

Cóż mogę dodać? Czy jest sens tłumaczyć, że nie wystarczy pisnąć: TO O NAS, TO O PROBLEMACH POLSKI? Nie. Powiem tak: "Wesele" Zadary nie jest o mnie, bo mój sedes działa. Ale jeśli mogę coś z boku poradzić, to służę. Otóż, gdy po fakcie nie można niestety użyć spłuczki, to trzeba przynajmniej sięgnąć po odświeżacz Brise. W zaistniałej w Teatrze STU sytuacji polecam Brise - runo leśne.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji