Artykuły

Bramy do raju reżysera

Piętnastego listopada odbyła się w Teatrze Wielkim w Warsza­wie światowa pra­premiera dramatu muzycznego "Bramy raju" Joanny Bruzdowicz według opowieści histo­rycznej Jerzego Andrzejewskiego (1960). Libretto opracowała kompozytorka wespół z Jerzym Lisow­skim.

Joanna Bruzdowicz, urodzona w 1943 w Warszawie, absolwentka klasy kompozycji Kazimierza Sikorskiego w stołecznej PWSM (1966), w grze fortepianowej uczennica Ireny Protasewicz i Wandy Łosakiewicz, dzia­ła od 1968 za granicą, początkowo w Paryżu, a od 1975 - w Brukseli. W Paryżu kontynuowała studia u Oliviera Messiaena, Nadii Boulenger i Pierre`a Schaeffera. W 1969 zało­żyła Groupe International de Musique Electroacoustique de Paris, do której weszli m. in. Argentyńczyk Eduard Bertola i Austriak Dieter Kaufmann.

Jest osobą o niezwykłe różnorod­nych zainteresowaniach. Uprawiała czynnie pianistykę (występy w kra­ju, w Czechosłowacji, Austrii i Bel­gii), publicystykę muzyczną (1964-67 "Jazz", od 1968 korespon­dencje w "Ruchu Muzycznym"), scenopisarstwo (scenariusze fabularne dla Bavaria Film i paryskiego Techniconor), pedagogikę (kursy kompo­zycji w Aix-en-Provence), znajduje też czas na odczyty i audycje ra­diowe propagujące muzykę współ­czesną. Działa bardzo aktywnie na rzecz muzyki polskiej za granicą, kieruje belgijskim Towarzystwem im. Karola Szymanowskiego, inspi­ruje nagrania płytowe zespołów pol­skich.

Przy zdumiewającej aktywności w różnych dziedzinach życia muzycz­nego, komponuje z ogromną inten­sywnością. Zdążyła dorobić się kil­kudziesięciu opusów, których nie da się tu, z braku miejsca wyliczyć. Również i na tym polu pani Bruz­dowicz imponuje wszechstronnością form. Pisze muzykę symfoniczną, kameralną, utwory instrumentalne, wokalno-instrumentalne, wokalne, muzykę na instrumenty z taśmą magnetofonową, opery, balety, ilust­racje teatralne i filmowe. Chętnie sięga przy tym po teksty i libretta autorów polskich. Niedawno powró­ciła na scenę Teatru Wielkiego w Warszawie jej opera "Trojanki" wg Eurypidesa do libretta Michała Sprusińskiego i została przy tej oka­zji nagrana na płyty dla wytwórni belgijskiej.

Materiał literacki, którym autorka posłużyła się w "Bramach raju", opowiada o krucjacie dziecięcej, która w 1212 roku pospieszyła na pomoc Królestwu Jerozolimskiemu w Ziemi Świętej. Wierzono, że nie­winność dzieci pokona niewiernych. Wyprawa ta zakończyła się tragicz­nie: większość młodocianych krzy­żowców zginęła, resztę zaprzedano do niewoli.

Na razie pochód zmierza ku swe­mu przeznaczeniu. Dołączył się doń mnich-minoryta i nakłonił dzieci do powszechnej spowiedzi. Właśnie za­czyna spowiadać się ostatnia piątka. Jak się okazuje, nikt ze spowiada­jących się nie wziął udziału w kru­cjacie z czystych pobudek religij­nych...

Tyle wstępnych informacji, które należą się czytelnikowi. Teraz opo­wiem o swoich własnych wraże­niach. Dyrekcja Teatru Wielkiego przysłała mi zaproszenie na dwa pierwsze przedstawienia, 15 i 16 listopada. Wybrałem się tylko na prapremierę i tu od razu muszę przyznać, żem kiep, bo warto było przeżyć to jeszcze raz. Nie tylko dla­tego, że emocje były zgoła niezwyk­łe, ale również dlatego, że obejrzaw­szy rzecz dwukrotnie, może lepiej bym rozumiał o co chodzi. Tymczasem po jednorazowym uczestnictwie w spektaklu wyszedłem z teatru tyle oszołomiony, co zdezorientowany.

W zasadzie uważam, że przedsta­wienie powinno bronić się samo. To, co odbieramy ze sceny, nie może wymagać od widza żadnych uprzed­nich lektur ni studiów. W przypad­ku dzieł operowych, które nie za­wsze są śpiewane wyraźnie, albo też są wykonywane w obcych wersjach językowych, zwykło się zamieszczać w programie tekst skróconego lib­retta. Tym razem realizatorzy pozo­stawili odbiorcę własnemu losowi, licząc zapewne, że pierwowzór lite­racki Jerzego Andrzejewskiego jest ogólnie dostępny. Jeśli o mnie aku­rat idzie, znam ten tekst z lektury sprzed kilkunastu laty i daję słowo, że nie przyszło mi nawet do głowy, by przed pójściem do teatru przeczy­tać go ponownie. Tak jak nie po­myślałbym, by sięgnąć po "Macbetha" Szekspira przed pójściem na operę Verdiego pod tym samym ty­tułem.

Ale nawet gdybym powtórnie przestudiował "Bramy raju" And­rzejewskiego, miałbym tylko odro­binę lepsze rozeznanie w tym, co oczekiwało mnie w Teatrze Wielkim. Bowiem inscenizator Marek Grzesiński posłużył się utworem Joanny Bruzdowicz mniej jako podmiotem, bardziej zaś jako... pretekstem do autonomicznego popisu wirtuozerii reżysera i maszynistów teatral­nych.

Kilkakrotnie już wybrzydzałem na tych łamach na głównego reżysera TW, że lubuje się w efektach dla efektów, że nie dowierza muzyce i dorabia do niej rozmaite obrazki, lekceważąc tu i owdzie reguły kon­wencji operowej. Tym razem jednak Marek Grzesiński przeszedł samego siebie i rzucił mnie na kolana. Jego inwencja zatykała dech w piersiach. Stworzył widowisko fascynujące bo­gactwem wyobraźni, symultanicznie łącząc słowo, śpiew, taniec i muzykę, w urzekający sposób angażując ma­szynerię teatralną i feerię świateł.

Wkład twórczy Grzesińskiego jest tu aktem artystycznym samym dla siebie, przerastającym dzieło, które­mu miał w zamyśle służyć. Wspa­niała, rozdęta do granic możliwości forma pożarła treść kameralnego moralitetu Joanny Bruzdowicz. Mu­zyka została sprowadzona do roli ilustracji filmowej, tekst zatracił swoją spoistość dramaturgiczną, produkcje wokalne nie zawsze sku­piały uwagę słuchacza, bo towarzy­szyły im ewolucje taneczne itd., itd.

Inaczej mówiąc, reżyser złamał wszystkie reguły i pogrzebał do­szczętnie sam utwór. Był to pogrzeb tak wspaniały, że chwilami nie pa­miętało się kogo tu w ogóle cho­wają... Śmiem twierdzić, że jest to przedstawienie godne zapisania w historii Teatru Wielkiego. Tyle że pod zmienionym tytułem: jako "Fantazja Marka Grzesińskiego na temat "Bram raju" Joanny Bruzdo­wicz!"

Przy tym owa "fantazja" jest wy­czynem naprawdę znakomitym. Na­tomiast czy "Bramy raju" pani Bruzdowicz są dziełem udanym, tego dalibóg nie wiem, bo całą moją uwagę zaanektował reżyser.

Pomnę, że w 1955 bodaj roku Li­dia Zamkow wystawiła w Teatrze Dramatycznym "Romea i Julię" Szekspira, korzystając ze sceny ob­rotowej. Wiechowi dało to okazję do felietonu pod tytułem "Julcia na karuzeli". Ciekawym, co napisałby Wiech o "Bramach raju", gdy insce­nizacja Lidii Zamkow to dziecinna igraszka wobec wizji Grzesińskiego. Tu już nie aktorzy grają na scenie obrotowej. Tu na obrotówce zasia­da... publiczność, zaś cała akcja dra­matyczna rozgrywa się dokoła, w czeluściach ogromnej jak Rynek Starego Miasta przestrzeni, łącznie z pustą, efektownie oświetloną wi­downią! Pozwala to reżyserowi uka­zać faktyczne przemieszczanie się pochodu krucjaty dziecięcej. Pub­liczność obraca się wraz z ruchem pochodu, a wraz z nią obraca się także, usytuowana z tyłu orkiestra kameralna. "Przystankami" w tej wędrówce są postacie kilku aniołów z rozpostartymi skrzydłami: wyso­kie, zróżnicowane kolorystycznie fi­gury, w które wkomponowani są żywi śpiewacy. Kiedy ci ostatni za­bierają głos, ruch sceny obrotowej ustaje, ale wtedy znów zaczynają się "dopowiadające" ewolucje baletowe, więc oszołomiona tym wszystkim i - powiedzmy szczerze - solidnie skołowana publiczność koncentruje się bardziej na patrzeniu niż na słu­chaniu. Jak tu zresztą kontemplo­wać filozoficzną wymowę dramatu skoro odbiorca wciąż to się posuwa, to obraca, a jeśli przystaje, to znów pełno ruchu dokoła, pracują zapadnie i kurtyny, a i na nich ukazują j się efektowne projekcje. Wszystko skoncentrowane jest w ciągu jednej godziny, więc natłok emocji i wra­żeń jest kolosalny.

Oczywiście czynnikiem organizu­jącym pozostaje zawsze muzyka Jo­anny Bruzdowicz. Jest to muzyka kameralna pomyślana na sześcioro solistów, chór dziecięcy i 14-osobowy zespół instrumentalny. Już samo wyliczenie tych skromnych elementów aparatu wykonawczego świad­czy, że gigantyczne widowisko Marka Grzesińskiego pozostaje w sprzeczności z partyturą. Toteż volens nolens odbiera się tę muzykę jako coś drugoplanowego. Nie ona budzi nasze emocje, ona je zaledwie podbudowuje. Po jednorazowym wy­słuchaniu dzieła mogę powiedzieć tylko tyle, że mamy do czynienia z bardzo sprawnym warsztatem kompozytorskim, że nie jest to mu­zyka spekulatywna, lecz spontanicz­na i - zgodnie z treścią libretta - pełna dramatycznego napięcia. Strona wykonawcza nie nastręczała najmniejszych zastrzeżeń, za co sło­wa uznania należą się Agnieszce Kreiner. Z solistów największe wra­żenie wywierał Jerzy Artysz w par­tii mnicha - spowiednika. Ale i cała pozostała piątka śpiewaków: Wanda Bargiełowska, Kinga Mitrowska, Wiesława Bednarek, Czesław Gałka i Jacek Parol - też się nienagannie spisała. Pięknie śpiewał Harcerski Chór Chłopięcy CZA ZHP przygo­towany przez Sabinę Włodarską, bardzo dobrze brzmiała orkiestra.

Żałuję, że tym razem muszę ogra­niczyć się do tych ogólników - na­tłok wrażeń wizualnych przytępił z pewnością moją chłonność mu­zyczną. Stąd też lepiej zapisały się w mojej pamięci występy taneczne Marka Almerta, Bogdana Kamińskiego i Jarosława Piaseckiego, jak również udane role adeptów Szkoły Baletowej. Zasługują oni na to, by wymienić ich po nazwisku: Michał Konopiński, Sebastian Borkowski, Mateusz Kowalek. Anita Kuskowska i Sylwia Rucińska. Autorką ich sukcesu jest utalentowana tancerka i choreografka Zofia Rudnicka.

Jakkolwiek jednak oceniałbym poszczególne elementy spektaklu, stale wracam myślą do Marka Grze­sińskiego i jego partnerów: scenog­rafa Wiesława Olki, projektantki kostiumów Ireny Biegańskiej i znakomitego nie wymienionego w pro­gramie z nazwiska, operatora świateł. Stworzyli oni przedstawienie niezapomniane, które gorąco wszyst­kim polecam, choć "Bramy raju" Jo­anny Bruzdowicz okazały się tym razem bramami do raju... reżysera.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji