Lisowskiego Szekspir współczesny
Spektakl "Makbeta" w Baju Pomorskim otwiera rodzaj prologu nawiązującego do tradycji romantycznej, jednocześnie realizującego koncepcję teatru w teatrze. Trickman (Jacek Pysiak) - konferansjer, istota napędzająca akcję - wita nas "w surrealistycznym teatrze The Globe". Ta zapowiedź połączenia Szekspira z surrealizmem jest konstytutywna dla przedstawienia w inscenizacji Zbigniewa Lisowskiego. W tle czyści i wyciera scenę, szykując ją do gry, czerwono ubrana, zakapturzona tajemnicza postać (Agnieszka Niezgoda). Wchodzą trzy Wiedźmy. Wiedźmy - podobnie jak czerwona postać, która później okaże się ich władczynią, Hekate - będą tu obecne w ciągu prawie całego spektaklu. Filozof Stefan Morawski twierdził, że postmodernizm polega na dowolnej grze symbolami. Odarte ze swojego metafizycznego znaczenia są autoteliczne, są jak zero w algebrze, które nie ma żadnej wartości, ale stanowi punkt odniesienia. Wiedźmy prezentują nam więc symbole czasu. Pierwsza - symbole martwe, godła państw totalitarnych: swastykę oraz sierp i młot. Kiedy w końcu lat 50. Jan Kott pisał o "Szekspirze naszym współczesnym", interpretował jego dramaty w kate-goriach nieustającej walki o władzę. Słychać tam było hitlerowską brunatną dyktaturę, echa XX Zjazdu KPZR i tajnego referatu Chruszczowa. Teraz ten ogląd stracił i współczesność, i aktualność, a spektakl Lisowskiego można uznać za polemikę z koncepcją Kotta. Współczesny Szekspir jest surrealistyczny, nie zaś socrealistyczny. Druga Wiedźma prezentuje nam symbole żywe - są to ikony religijne, wizerunki Buddy i Matki Boskiej.
Trzecia z nich, jakże ironicznie, przedstawia symbole wiecznie żywe: dolarowy banknot - komercji oraz portret Marylin Monroe - popkultury. Trickman tłumaczy, że nasza scena to świadomość, a pod sceną mamy podświadomość. Rzeczywiście, znajdują się tu zakryte potężnymi klapami otwory, które pozwalają aktorom zarówno znaleźć się w niewidocznych dla widzów podziemnych rewirach, jak i z nich wychynąć.
Trickman cytuje Sarah Kane: "Czasem musimy zejść do piekła wyobraźni, aby nie trafić tam w rzeczywistości", a następnie, zakładając hełm nurka głębinowego, sam się w nie zanurza. Zespół, który zbiera się na scenie, wychodząc spośród publiczności, śpiewa zaaranżowany na nowo song Kazika "Nie żyję ponad stan". Jego słowa: "Co zrobicie, jeżeli okaże się, że Boga nie ma?" i "Dokąd pójdziecie, gdy okaże się, że piekła nie ma; dokąd pójdziecie, gdy okaże się że tylko jest ziemia?", sprowadzają nas z poziomu metafizycznego na realistyczny, a nawet surrealistyczny.
Formalnie przedstawienie ma cechy musicalu. Autorem muzyki i opracowania muzycznego jest - będący w najwyższej formie - Piotr Nazaruk. Muzykę na żywo miksuje z chirurgiczną precyzją skreczer Juliusz Pacek z twarzą zakrytą operacyjną maską. Zabieg ten uwspółcześnia i uatrakcyjnia fabułę "Makbeta", zwłaszcza w oczach młodej publiczności. Podobnie jak rozbudowany, dynamiczny ruch sceniczny - w opracowaniu Eweliny Ciszewskiej - zamiast kilometrowych tyrad czy też efektowna scenografia efektywnie współpracującego z Bajem Pavla Hubicki. Tradycyjnie sztuka ta polega na tekście mówionym. Tu jest i mówiony - w dość potocznej translacji Stanisława Barańczaka, i śpiewany - w ujęciu Macieja Słomczyńskiego, mistrza lapidarnej, acz pojemnej metafory. (Osobiście uważam, bo wiem z doświadczenia, że takie kompilacje tłumaczeń Szekspirowi na scenie służą, a mistrzostwem świata był "Wieczór Trzech Króli" Macieja Englerta w Teatrze Współczesnym w Warszawie). Więc Szekspir nasz współczesny to bardziej obraz niż słowo, bardziej pieśń i ruch niż deklamacja. Nawiązuje to do koncepcji correspondance des arts - syntezy sztuk, gdzie muzyka, obraz i słowo powinny się wzajem uzupełniać i wyjaśniać. Tak plasuje się wobec tradycji Lisowski.
Rozpoczyna się właściwa akcja. Na ekranie wyświetlona zostaje "Lekcja anatomii doktora Tulpa" Rembrandta. To pierwszy z cyklu rzutowanych obrazów. Ostatnim zaś będzie zamykająca istotną dla spektaklu część malarską "Antropomorficzna szafka" Salvadora Dalego. Na pytanie, co człowiek ma w środku, można odpowiadać różnie. Tutaj następuje wyraziście zarysowane przejście od zainteresowania fizycznością człowieka (Rembrandt) do wgłębiania się w jego podświadomość (Dali). Bo wszystko w tym spektaklu jest wyraziste, choć przez pewien nadmiar efektów i bodźców kierowanych do widowni nie dla każdego zrozumiałe. Ale cierpliwych i uważnych czeka nagroda, ponieważ klarowna część druga dobrze tłumaczy ogłuszającą i bombardującą wizualnie i dźwiękowo część pierwszą.
W tle czasami zapalają się piekielne płomienie. Ogień w swojej symbolice oznacza temperaturę narastających emocji. Król Duncan (Mirosław Szczepański) już w pierwszej swej scenie pojawia się jako święty Sebastian przebity strzałami; "Lekcja anatomii" stanowi tło, po czym król wjeżdża na specjalnym wózku, będącym połączeniem szpitalnych noszy z marami dla zmarłych. Ten rekwizyt będzie jeszcze wielokrotnie ograny, łącznie ze sceną śmierci Lady Makbet, gdzie jest z kolei i łodzią Charona, i katafalkiem. Na ekranie ukazuje się "Ogród rozkoszy ziemskich" Hieronima Boscha. Jest to kluczowy dla świata wizualnego przedstawienia obraz, z którego będą wyprowadzone liczne rekwizyty. Mamy więc szczęśliwego króla w kraju rozkoszy, króla we frotowym szlafroku, na luzie, gotowego do relaksu i zabawy. Dworzanie dostarczają mu głowę zdrajcy w szklanym akwarium (kłania się zdekapitowany Tomasz Morus i święty Jan). Rozluźnienie podszyte jest świeżym wspomnieniem walki. Ogród rozkoszy odsłania swój złowieszczy, piekielny margines.
Poznajemy Lady Makbet, niezwykle seksowną, zawsze w krwistej czerwieni Edytę Łukaszewicz-Lisowską. W radiowych słuchawkach odbiera treść listu od małżonka (Mariusz Wojtowicz) oznajmiającego o przepowiedni Wiedźm i przyjeździe króla. Wita Makbeta ze szpicrutą i szampanem, symbolami kary i nagrody. Podniesiony tu został temat władzy kobiet, będącej dla nich jawnie seksualną podnietą. Na przyjazd króla Lady Makbet "zbroi się" w pancerz przypominający gorsety z obrazów Fridy Kahlo.
Orszak królewski podąża ku swemu przeznaczeniu. Król nosi na ramionach pawi ogon, symbol próżności i pychy. Kiedy dzięki zbrodniom Makbet uzyska koronę, przejmie ten sam emblemat. Teraz zmienia czarny bojowy kostium na czerwony, a na plecach wyrastają mu krucze skrzydła. (Kruk jest padlinożercą i zwiastunem śmierci, a wszyscy podążają na skrzydłach swojego losu). Kostiumy postaci nikną pod ruchomymi fragmentami dzieła Boscha. Jak echo powtarzane są i śpiewane słowa-klucze: ambicja, śmierć, fałsz, czas... Echolalie te mają za zadanie wzmocnić i wydobyć przekaz intencji bohaterów. Słowa ze sceny zawsze odbijają się echem - tutaj jest ono zamierzone i funkcjonalnie wykorzystane.
Nieoczekiwanie w szkockiej tragedii pojawia się obraz Matki Boskiej Częstochowskiej. Chór intonuje "Chwalcie łąki umajone..." Lady Makbet modli się pod obrazem symbolizującym kobiecość i macierzyństwo, a jednocześnie spod ziemi wypełza jej poczwarne i zbrodnicze alter ego. W konflikcie osobowościowym kobiety spełniającej się jako matka i żądnej tronu zbrodniarki wygrywa ta ciemna strona. Swe alter ego mają tylko Makbetowie - postaci najbardziej psychologicznie skomplikowane, wiecznie rozdarte między głosem sumienia a pysznymi żądzami. Dwoistość ludzkiej natury objawia się nie tylko w dwoistości intencji, ale także w zakłamaniu, w tym, co dzisiaj nazywamy kreowaniem publicznego image'u. "Grajmy komedię przed światem". Komedia komedią, ale czerwono ubrana postać w kapturze, tutejsza
Nemezis, figura nieuchronnego Losu, już podaje spiskowcom nóż.
W scenach zachęcania się do zbrodni, wyrzutów sumienia, rozważań o konsekwencjach Lisowski prowadzi swoich aktorów "po bożemu". Z musicalowej feerii skręca w stronę sztuki psychologicznej, co jest ukłonem dla tradycji, choć w tym barokowo rozbuchanym spektaklu brzmi jak cytat. Okazuje się, że nie można (i nie trzeba) całkiem wywrócić "Makbeta" na nice.
Bosch się materializuje, dostarcza maszyny do grania. Na scenę wjeżdża powiększone do ludzkich rozmiarów ucho przebite nożem. Nóż symbolizuje zbrodnię; ucho w tym wypadku intrygę. Jednocześnie ucho to drzwi łączące świat duchów i żywych. Moc otwierania ma Odźwierny - okazuje się nim znów Agnieszka Niezgoda, tajemnicza czerwona postać. W ręku dzierży jak laskę trombitę z obrazu Boscha. Przyda się do odtrąbienia zbrodni na królu Duncanie.
Akt I spektaklu kończy rozmowa Makbeta z jego towarzyszem broni i przepowiedni, Bankiem, który zarzuca mu nieczyste intencje, zarabiając sobie tym samym na śmierć. Utrzymana jest w konwencji gitarowej solówki rockowej, granej na żywo przez występującego w tej roli Andrzeja Słowika, który zachowuje się jak idol na koncercie. Inne sceny poboczne, czyli cała akcja wojskowo-polityczna synów Duncana czy kolejne zbrodnie Makbeta potraktowane zostały dość skrótowo; w tym przedstawieniu najważniejsze są Wiedźmy i ich ofiary, zmanipulowani, neurotyczni bohaterowie.
Akt II, jak już wspomniałam, jest znacznie spokojniejszy, bardziej statyczny, ale i czytelniejszy. Dekoracje to - prócz znanego nam już ucho-noża - usta, oko i nos. Wypełniają one całą przestrzeń. Instalacja ta z całą pewnością jest inspirowana "Pokojem Mae West" Salvadora Dalego w jego muzeum w Figueres. Oderwane elementy mogą zlać się w oblicze, jeżeli spojrzeć na nie z odpowiedniej perspektywy. Ale dla Makbeta, który stopniowo popada w szaleństwo, pozostają oderwane, zaczynają żyć własnym życiem: pulsuje rozbiegane oko, drgają znerwicowane usta - to zwidy, duchy jego ofiar, które widzi tylko on. Chór śpiewa o pragnieniach. Niespożyte, nienasycone mogą i prowadzą do zguby. Nad losem Makbeta i jego Lady czuwa budząca grozę, mroczna Hekate. Teraz już we własnej postaci, w ceremonialnej szacie i koronie jak liście czy korzenie drzewa. Ten znak również znajdzie swe symboliczne rozwiązanie.
Oświetlony punktowcem jak spiker dziennika telewizyjnego Trickman streszcza nam dalszy przebieg akcji poza zamkiem Makbeta, ilustrowanej przez kilku aktorów scenkami utrzymanymi w groteskowo schematycznej manierze. Niepewny obrotów rzeczy Makbet, aby poznać swą przyszłość, pragnie ponownie spotkać się z Wiedźmami. Obok nich widzi zwielokrotnione lustra, symbol samopoznania i odbicia; nie tylko pozna więc enigmatyczną przepowiednię, ale zobaczy swoje zbrodnie i swych przyszłych katów. Wraca uspokojony przepowiednią, że nie zabije go człowiek zrodzony przez kobietę i będzie panował, póki las Birnam nie podejdzie pod mury zamku.
Jego żona nie zaznaje uspokojenia. Wygłaszając swój słynny monolog o niemożności oczyszczenia się ze zbrodni, w apogeum szaleństwa zstępuje do piekieł. Po tej anabasis wychynie z otchłani, by wypowiedzieć wraz z Wiedźmami - a jest to wstrząsająca scena - wiersz Sylvii Plath "Wiąz". Są tam aluzje do piekła duszy, do wypalenia osobowości, do samozagłady i skrajnej depresji - powszechnej przypadłości naszych czasów: "Przeraża mnie ta ciemna istota / uśpiona we mnie: / cały dzień czuję jej miękkie obroty i złośliwość (...). / Nie pojmuję nic więcej. /Co to za twarz, /Tak śmiercionośna w gąszczu gałęzi?/ Wsącza swój jad żmii. / Poraża wolę. To odosobnione błędy / co niosą śmierć, śmierć, śmierć". Dla mnie jest to klucz do całego przedstawienia, klucz do interpretacji zachowań bohaterów "Makbeta", uzupełnienie jego znamiennego monologu z piątej sceny piątego aktu: "Życie jest jedynie /Przelotnym cieniem; żałosnym aktorem, / Co przez godzinę puszy się i miota / Na scenie, po czym znika; opowieścią / Idioty, pełną wrzasku i wściekłości, /A nie znaczącą nic". Razem wiersze te sprawiają, że Szekspir znów jest nam współczesny, gdyż odbieramy go przez siebie, przez swoje indywidualne lęki, w świecie, gdzie "nie cieszą spełnione pragnienia". Ukazuje się "Antropomorficzna szafka" przedstawiająca ciało ludzkie z torsem wypełnionym szufladami. Z jednej z nich wystaje czerwona materia - wyciągnięta, spływa jak rzeka krwi. To piękny obraz; po nim na scenie otwierają się aż do głębi kolejne zasłony, jakby teatr chciał nam powiedzieć, że sztuka ma niejedno dno, zaś podświadomość może się skrywać w niejednej szufladzie naszej duszy. Zbigniew Lisowski jak miał pomysł na rozpoczęcie, tak i na zamknięcie sztuki. Hekate znów zmywa ze scenicznej podłogi krew i pył bitewny, przygotowując ją na kolejny seans, a Trickman żegna się z nami, mówiąc "dobrej nocy" i znów schodzi do piekła. Szekspir Lisowskiego dlatego jest nam współczesny, że nie tłumaczy Wielkiego Mechanizmu Historii, ale próbuje wyjaśniać - o ile jest to możliwe - tajniki ludzkiej duszy.