Życie jest snem
Sukces Calderona w stołecznym Teatrze Dramatycznym nie byłby możliwy bez przekładu Jarosława Marka Rymkiewicza. Świetny poeta nazywa swoje tłumaczenie - imitacją. Mamy więc do czynienia z przekładem wolnym, dalekim od dosłowności, dbałym o wierność intencjom autora, nie jego stylistyce. Rymkiewicz przeniósł "Życie jest snem" z poetyki baroku w poetykę współczesnego wiersza i dramat Calderona nabrał zupełnie nieoczekiwanych współbrzmień z naszym współczesnym odczuwaniem świata. Boy, który oglądał ten utwór w tłumaczeniu Edwarda Boyé ponad trzydzieści lat temu w Teatrze Narodowym, uznał rzecz za zupełnie przestarzałą, nie wartą uwagi, nieznośnie pompierską, śmieszną i nudną. I oto w tyle lat później, dzięki świetnej poetyckiej parafrazie Rymkiewicza, siedemnastowieczny dramat odzyskuje pełnię swoich blasków, przyjmowany jest przez widownię z zaangażowaniem, jako utwór wciąż żywy. Mistrz barokowego teatru Hiszpanii, Pedro Calderon de la Barca, umiejscowił akcję sztuki "Życie jest snem" w Polonii, o tron tego kraju kazał się starać księciu Moscovii. Nic to jednak z Polską ówczesną nie ma wspólnego; dla obywatela kraju, w którym nie zachodzi słońce znaczy to tyle, co - gdzieś w świecie, gdzieś daleko. Otóż w tej odległej, nieznanej Polonii rządzi król Basilio, mądry starzec, który chce odwrócić bieg przeznaczenia. Wyczytał w gwiazdach, że jego syn będzie tyranem. Usunął go ze dworu, zamknął w celi ukrytej w górach. Skuty łańcuchami i traktowany jak dzikie zwierzę, książę Segismundo dożył czasu próby. Jest w tym dramacie i skomplikowana, wielowarstwowa intryga, i przygody jakby wyjęte ze sztuk "płaszcza i szpady", i, co najważniejsze, jeden z ulubionych przez literaturę barokową tematów - granice snu i jawy. Segismundo we śnie przeniesiony zostaje ze swojej górskiej samotni na dwór królewski i postawiony w roli władcy, we śnie zausznicy Basilia odwożą go z powrotem. Te fizyczne, jeśli tak można powiedzieć, perypetie są dla Calderona (a i dla Rymkiewicza) okazją do rozważań na temat kondycji człowieka, jego wolności i ograniczeń, kruchości jego marzeń i nieuchronności losu. Kim jestem? - pyta Segismundo, to samo pytanie zadaje piękna Rosaura i mówi dalej: "Tylko los zna drogę i prowadzi mnie dalej ślepą". Bohaterowie Calderona mimo, iż posługują się astrologią, wierzą w gusła i przepowiednie, zadają pytania brzmiące jak najbardziej współcześnie. A raczej zadają pytania, na które człowiek zawsze będzie szukał odpowiedzi, próbując określić samego siebie i swoje miejsce w otaczającym go świecie. Ludwik René dał dramatowi Calderona piękną teatralnie, poetycką formę. Interesowało go, oczywiście, nie spiętrzone bogactwo intrygi, lecz zawartość myślowa utworu, jego wieloznaczność, jego tak pięknie przez Rymkiewicza wydobyta poezja. Dramat filozoficzno - poetycki, to jak wiadomo, specjalność Ludwika René. I tym razem zobaczyliśmy spektakl o wielkiej urodzie, zrealizowany z rozmachem i finezją zarazem. Renému udało się mimo wielką oszczędność zastosowanych środków, uzyskać wrażenie barokowej bujności calderonowskiego świata. Spiętrzone namiętności, ścierające się interesy, wyolbrzymione poczucie honoru i powinności - wszystko to stanowi w spektaklu tylko tło, ale jest, istnieje, pozbawia spektakl rezonerskiego chłodu. Dekoracje Jana Kosińskiego i kostiumy Ali Bunscha będące swobodną interpretacją siedemnastowiecznej Hiszpanii dobrze wprowadzają w klimat przedstawienia. W roli Segismunda, wystąpił Gustaw Holoubek. Jak zwykle narzuca swoją wizję granej postaci, brawurowo zdobywa widza kunsztowną modulacją głosu, wytrawnym gestem. Jest oczywiście wspaniały i pewny siebie. W drugim akcie nawet za pewny, zbyt łatwo chce wywołać - i wywołuje - szmer na sali. Bardzo czysto, z tą wewnętrzną szlachetnością, tak w duchu dzieła Calderona, gra wiernego rycerza Clotalda Zbigniew Zapasiewicz; dobrze wypadli Mieczysław Voit jako król Basilio i Zygmunt Kęstowicz w roli księcia Moscovii. Osobne słowa uznania należą się Witoldowi Skaruchowi za rolę Clarina, błazna-rezonera.