Artykuły

Nieprzyjaciel sceny

"Nieprzyjaciel" w reż. Jana Bratkowskiego w Teatrze Nowym w Łodzi. Pisze Michał Lenarciński w Dzienniku Łódzkim.

Ten, kto z uwagą i miłością czytuje Ewangelię, słyszy na jej stronicach bicie serca Chrystusowego - napisał w "Dziennikach" Julien Green, autor "Nieprzyjaciela", którego w łódzkim Teatrze Nowym wyreżyserował Jan Bratkowski. Wydaje się, że reżyser nie wziął sobie do serca zaleceń autora i przeczytał środkową część Greenowego tryptyku bez zaangażowania należnego zamiarowi wystawiania go w XXI wieku.

Sztuka francuskiego pisarza, uznawanego za czołowego przedstawiciela nurtu katolickiego w literaturze europejskiej, słusznie spotkała się z chłodnym przyjęciem. To nie jest dobrze napisany tekst: grzeszy dyskursywnością, jednoznacznie rozprawia o wierze w Boga i diabla wielkimi słowami, które, gdy je wypowiedzieć, stają się papierowe. A do tego "Nieprzyjaciel" jest na siłę udramatyzowany: oto trzech przyrodnich braci pożąda tej samej kobiety. Jeden jest jej mężem, niestety, impotentem. Drugiego poznajemy jako jej kochanka - powiedzmy - o zmierzchu namiętności, trzeci jest tym, który go zastąpi. On zresztą jest najgorszy, bo pokusa kazała mu zrzucić habit i przejść na stronę sił nieczystych. Brat - miniony kochanek, okazuje się godną nowego kochanka kanalią: zleca zamordowanie rywala. A brat - mąż namawia pozostałego przy życiu, by został ponownie kochankiem żony, bo to da im szczęście. Gdy się streszcza - straszna z tego opera mydlana wychodzi. Gdy się ogląda w teatrze - nie sposób nie zapytać, skąd w XXI wieku pomysł na granie tak słabej sztuki?

Czyżby nie było lepszej literatury na podobny temat? Rozumiem katolickie zainteresowania dyrektora Jerzego Zelnika, ale - na Boga - powinien z większą starannością dobierać repertuar. O wyborze człowieka uwikłanego w zmysłowość, w walkę po-

między ciałem a duchem, w zmagania z grzechem i poszukiwanie wiary, która przynosi ukojenie, powstało sporo ciekawszych sztuk. Po dwóch interesujących realizacjach ("Bliżej" i "Choroba młodości") Teatr Nowy (podkreślam: Nowy) znów stał się miejscem prezentacji garniturów, garsonek i korali. Poza tym wydaje mi się, że takich mieszczan, do których trzeba mówić podobnym językiem, już w Łodzi nie ma. No, chyba że ekshumowalibyśmy Anielę Dulską, ale - poza wszystkim - ona mieszkała w Krakowie.

Pośród stawianych, w archaiczny sposób, pytań natury etycznej i filozoficznej o istnienie świata nadprzyrodzonego, o źródła grzechu i zła, usiłowali odnaleźć się aktorzy. Podążającą za wskazówkami reżysera Anita Sokołowska miała świetne momenty, ale gorset narzuconej konwencji zdominował je. Dariusz Kowalski i Ksawery Szlenkier walczyli z reżyserską wiarą w cuda i raz po raz przemycali siebie współczesnych i prawdziwych. Szkoda, że zabrakło im odwagi Michała Staszczaka, który zdecydował się grać najciekawszą, ale chyba najgorzej na-

pisaną postać (byłego i przyszłego kochanka) na wskroś współcześnie, szczerze, bez min, przydechów, zająknięć, pokrzykiwań, szeptów i apoplektycznej gestyki. I prawdą zwyciężył. A aktorem jest tak świetnym, że gdy inni dialogowali, on samym milczącym siedzeniem na kanapie potrafił odbierać im scenę. Gdyby pozostali nie oglądali się na reżysera, a poszli za Staszczakiem... To przykre, ale "Nieprzyjaciela" polecać widzom najzwyczajniej nie wypada.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji