Tragiczny żywot uczonego
Byłoby niesprawiedliwe, po prostu niezgodne z prawdą twierdzenie, że Brecht i jego twórczość są w Polsce mało lub niedostatecznie znane. Przeciwnie, Brecht należy u nas do najbardziej cenionych i - można już tak określić - popularnych twórców nurtu socjalistycznego w literaturze. Dzieło Brechta posiada w Polsce niejednego ambasadora, dbającego o należyte upowszechnienie u nas nie tylko twórczości dramatycznej ale i poetyckiej a nawet eseistycznej autora "Strachu i nędzy Trzeciej Rzeszy".
Jakże się więc stało, że pisarz w Polsce znany, głośny, grywany często i z powodzeniem pisarz, którego jedna ze sztuk ("Szwejk w czasie drugiej wojny światowej") miała nawet, swą światową prapremierę w Warszawie - nie był u nas dotychczas ani w wydawnictwie książkowym ani w teatrze reprezentowany przez jeden z najświetniejszych (a podpisany gotów twierdzić, że obok "Matki Courage" i "Opery za trzy grosze" najświetniejszy) ze swoich utworów dramatycznych - "Życie Galileusza"? Tekst sztuki ukazał się tylko swego czasu w nieocenionym "Dialogu", ze sceny nikt go u nas nie mógł poznać. Czyżby teatry odstraszała epicko-kronikarska forma widowiska? Ależ: "Matka Courage" zbudowana została na tej samej zasadzie, a miała wszędzie powodzenie, gdziekolwiek ją grano! Więc może inne względy?
Tak, chyba temat... Bohaterem "Galileusza" jest bowiem człowiek myśli a nie czynu, człowiek pióra, a nie oręża - co rzutuje na dynamizm akcji dramatycznej - słowem, bohaterem jest uczony, którego sławą jest na domiar w równej mierze odkrycie naukowe jak fakt zaparcia się naukowych przekonań i wyrzeczenia rzekomych błędów. A uczonego na scenie w roli bohatera prowadzącego fabułę publiczność mniej chętnie ogląda niż nieustraszonego wodza lub niestrudzonego miłośnika. Świadkiem "Złote czasy króla Karola", wybitna sztuka tak u nas cenionego i lubianego Shawa, z Newtonem jako bohaterem. Nie pomogło nazwisko autora, nie pomogła kreacja Woszczerowicza...
Newton, Galileusz - nawet wiek ten sam. Obaj geniusze nauki, obaj - pod piórami swoich autorów zamieniają scenę w popularny dla laików i prostaczków, wykład odkrytych przez siebie nowych praw i prawd nauki. W dobie, gdy nauka wzrasta w szerokie kręgi społeczeństwa jak nigdy dotychczas, powinny utwory o takiej tematyce pociąć nie mniej niż coraz bardziej skomplikowane analizy psychologiczne. Triumfy utworów z dziedziny tzw. science fiction świadczą, że era chały nauki znajdzie też chyba w teatrze odpowiednie uznanie. Wtedy Newton stanie się bardziej popularny niż Karol, a "Życie i Galileusza" prześcignie powodzeniem opowiedziane na scenie przygody Mackie Majchra. W Polsce, jeśli chodzi o "Życie Galileusza'', dołącza się jeszcze jedna szczęśliwa okoliczność, źródło ewentualnego sukcesu: przecież punktem wyjścia poszukiwań i nauk Galileusza jest nauka Kopernika. Galileusz udowodnił kopernikańską hipotezę budowy wszechświata, o Koperniku wiele się mówi w "Życiu Galileusza", Kopernik jest patronem sztuki, jedna z najważniejszych scen dramatu nosi tytuł; "10.I.1610: Kopernik miał słuszność!".
Podobne założenia nie muszą prowadzić do podobnych wyników. Geniuszowi Newton przeciwstawia Shaw płochą glorię lekkomyślnego króla, geniusz Galileusza stawia Brech w obliczu władzy duchownej, która na odkrycia Galileusza nie zapatruje się jednoznacznie i która wpędza fizyka w konflikt z utylitarnym rozumowaniem zwierzchników kościelnych, a przez to poddaje go najbardziej zasadniczej próbie charakteru. Kościół - reprezentowany przez kler ograniczony ale zdyscyplinowany i kardynałów wcale oświeconych, z których jeden, gdy zostaje papieżem wie nadal, iż Kopernik i Galileusz mają niewątpliwie rację, wbrew słowom Pisma - kościół uderza w Galileusza z racji przede wszystkim ziemskich, w obronie reprezentowanych przez siebie poglądów na hierarchię i ład społeczny. I Galileusz, gdy - z lęku przed inkwizycją i w wyniku swej ludzkiej słabości - wypiera się swej nauki, jest przede wszystkim ofiarą polityki, wyraża filozofię życiowego oportunizmu. Nauka i tak da sobie jakoś radę, nie tu to tam, przebije się przez skorupy przesądów; chytrze swoich stróżów sam Galileusz wywiedzie w pole.
Tylko rodzi się pytanie: czy zaprzaństwo, wyparcie się własnych ideałów jest większą zbrodnią niż zasługa ocalenia światła wiedzy w ukryciu i choćby w szatach pokutnych, - i jeszcze groźniejsze pytanie, (pod którego ciężarem przerabiał Brecht napisanego przed bombą na Hiroszimę "Galileusza"): jaką rolę może spełnić nauka, oderwana od społeczeństwa, służebna wobec władzy, która ja pęta, nauka mogąca bezkarnie nieść śmierć zamiast życia? Brecht bardzo ludzkie stwarza sytuacje w obronie osobistej decyzji Galileusza - jego złamany przez inkwizycję uczony budzi więcej sympatii niż zaradny, zdobywający rozgłos i pieniądze Galileusz z pierwszej części kroniki. Natomiast z groźbą służenia nauki antyludzkim celom nie może być kompromisu. I w tym zakresie sztuka Brechta nie zostawia żadnych wątpliwości. Jakkolwiek więc pojmiemy sferę osobistej decyzji Galileusza, i w jakiejkolwiek mierze próbowalibyśmy ją może jeśli nie usprawiedliwiać to tłumaczyć - to wszystko, czym kapitulacja Galileusza przed papieżem rzutuje na rolę nauki w świecie, każe rozumieć gniew galileuszowych uczniów i solidaryzować się z ich oceną jej opłakanych skutków.
Formę ,,Życia Galileusza" nie łatwo odtworzyć na scenie, obrazy nieco statyczne nakładają się jedne na drugie. Trzeba w nie wprowadzić ład, dać im ciągłość, płynność, czytelność. BRONlSŁAW DĄBROWSKI wykonał w pełni te zadania, widowisko ma swój klimat i swój dość jednolity wyraz, myśl i myśli Brechta przekazywane są jasno. Z ogólnej kompozycji wyłamuje się scena dysputy fizyko - teologów przed 9 letnim księciem Cosimo de Medici (niepotrzebnie przerysowani i groteskowi tradycyjni uczeni) oraz obraz karnawału we Florencji (zresztą zrobiony bardzo pomysłowo i w duchu brechtowskim). W całości inscenizacja Dąbrowskiego jest jego nowym sukcesem i udowadnia, że Teatr im. Słowackiego ani formalnie ani z założeń repertuarowych nie chce się dać zepchnąć do rzędu teatrów, o których się mniej mówi.
Dąbrowskiemu w znakomity sukurs przyszedł JAN KOSIŃSKI, którego funkcjonalne dekoracje pozwoliły zarówno na rozmaitość scenoplastycznego wyrazu poszczególnych obrazów jak i na ich szybką wymienność. Bardzo go też wsparła kreacja EUGENIUSZA FULDE w roli tytułowej. Fulde znajduje się dziś w rozkwicie swego talentu aktorskiego; rola Galileusza potwierdza to w pełnej mierze. Fulde zaznaczył wybornie zarówno wielkość jak małość włoskiego uczonego, przekonywająco uwydatnił tak jego opętanie nauką jak przywiązanie do pewnych ziemskich dóbr. Przejście od zwycięstw wieku dojrzałego do klęsk starości ukazał przejmująco. I wierzy się w geniusz naukowy tego Galileusza, a wiadomo, że taką wiarę w teatrze wzbudzić najtrudniej,
Fuldemu celnie asystuje KRZYSZTOF CHAMIEC: jego rola Kardynała - Inkwizytora jest w środkach aktorskich nie całkiem samodzielna ale wyrazista i trafnie rozwinięta. Andrzej Sarti, uczeń Galileusza, budził sympatię widowi zwłaszcza jako uczeń-dziecię. Kobiece role w sztuce, podrzędnego znaczenia, nie zostały awansowane wykonaniem aktorskim (zresztą poprawnym). LESZEK STĘPOWSKI był dostojnym, siwowłosym kardynałem Bellarminem. Kruczowłosego kardynała Barberini grał RAFAŁ KAJETANOWICZ. Mam do niego trochę żalu, że - dworsko-zręczny jako kardynał - nie w pełni podołał roli, gdy kardynała obrano papieżem, który przybrał imię Urbana VIII. Scena z Urbanem - gdy mądry papież poddaje się wymaganiom zaciekłej inkwizycji rozumiejąc ich niesłuszność a może i bezsilność - należy do najświetniejszych w teatrze Brechta pod warunkiem, że aktorsko będzie na poziomie podtekstów pisarza. Kajetanowicz czuł się wyraźnie skrępowany przebraniem w strój pontyfikalny. Chociaż - czy można mu się bardzo dziwić? Sądzę, że na scenie łatwiej nosi się nawet koronę, niż tiarę.
Sztuka zasługuje na pokazanie jej w Warszawie, na szerokie upowszechnienie. To naprawdę dobra ideowo i artystycznie pozycja teatru politycznego, na którym nam wszystkim chyba najbardziej zależy.