Śnieżka w Operetce
Państwowa Operetka w Warszawie wystąpiła 4 maja z premierą 5-aktowego widowiska baletowo-pantomimicznego "Królewna Śnieżka i siedmiu krasnoludków" według przestawnej baśni ze zbioru "Kinder - und Hausmarchen" (1812-15) braci Jakuba i Wilhelma Grimmów. Autorami adaptacji są Witold Borkowski i Stanisław Piotrowski. Pierwszy z nich jest ponadto choreografem, inscenizatorem i reżyserem omawianego spektaklu. Muzykę skomponował Bogdan Pawłowski. Rzecz miała prapremierę w Łodzi przed kilkunastu laty.
Z uwagi, na to, że przedstawienie adresowane jest do dzieci, wybrałem się na nie z dwojgiem swoich wnuków, którym wszystko się bardzo podobało. I tym optymistycznym akcentem można by właściwie zakończyć niniejszą recenzję. Bowiem spektakl jest rzeczywiście barwny i zabawny, starannie, bez szczędzenia trudu i kosztów wystawiony. Nawet hall i foyer teatru przyozdobione zostały wystawą rysunków dziecięcych pt. "Moja Królewna Śnieżka". Pomysł doskonały!
Staranność całego przedsięwzięcia wymaga jednak równie sumiennej krytyki, co należy się autorom, realizatorom i wykonawcom. Tu jednak wypływa problem kryteriów oceny, trudno bowiem przykładać do baletu i orkiestry Operetki miarę Teatru Wielkiego. Jest faktem oczywistym, że nie są to zespoły ani tak liczne, ani tak wysokiej klasy.
Rozpoczynamy od muzyki Bogdana Pawłowskiego. Szczerze mówiąc, reprezentuje ona loty nie najwyższe, ma charakter wyraźnie użytkowy i przesadną oryginalnością nie grzeszy. Kompozytor jest jednak wytrwałym instrumentatorem więc nawet to co w jego muzyce banalne, konwencjonalne, ma szatę efektowną i kolorową. Dodajmy też od razu, że wykonanie orkiestrowe pod batutą Zbigniewa Pawelca było sprawne i nadawało przedstawieniu dobre tempo.
Niewątpliwym walorem widowiska jest scenografia Anny Zaporskiej, doskonale trafiająca w atmosferę baśni, gdzie trzeba zabawna, gdzie indziej znów "złowieszcza", nie stroniąca od dowcipnych tricków, nagłych transformacji i "czarodziejskich" efektów. Piękne są kostiumy, zaprojektowane nie tylko z dobrym gustem, lecz i z poczuciem humoru.
Witold Borkowski choreograf-reżyser i współautor libretta sięgnął i do arsenału baletu klasycznego (Królewna, Królewicz, corps de ballet) i do pantomimy. Miał przy tym do dyspozycji zespół, który na co dzień para się w Operetce zupełnie odmiennym emploi. A jednak udało mu się tak przykroić i pozszywać tę całą materię, by opowiedzieć dzieciom bajkę w języku, do którego przecież nie nawykły, w umownej konwencji tańca i gestu. Jeżeli maluchy zrozumiały akcję dramatyczną, to znaczy, że Borkowski osiągnął najważniejsze. I w tej sytuacji czepianie się do takich czy owych usterek w pracy odwykłego od klasyki corps de balletu, traci po prostu na znaczeniu. Choreograf dał natomiast potańczyć Hannie Rogowskiej, która wykonała rolę Królewny Śnieżki ładnie i z wielkim wdziękiem, omal nie schodząc ze sceny. Poprawnie partnerowali jej: Wanda Górska-Ruzik (Macocha) i Włodzimierz Makowski (Królewicz).
Bardzo podobały się krasnoludki, zróżnicowane w typach zgodnie ze sławnym filmem Disney'a.
Jeżeli miałbym wysunąć jakieś poważniejsze zastrzeżenia do konstrukcji całego widowiska, to zakwestionowałbym przede wszystkim "puste" miejsca w III akcie, w którym przy ponurej i nijakiej muzyce czeka się parę minut na powrót dekoracji pałacowej. Tempo spektaklu siada tam katastrofalnie, zwłaszcza że jesteśmy już po kulminacyjnym happy endzie. Prosiłoby się wtedy na proscenium o pas de deux głównych bohaterów, którzy wcale nie muszą przebierać się do finału. W ten sposób również ostatnią scenę dałoby się skrócić, bo wyraźnie się dłuży i jest trochę zbyt "dorosła" dla dziecięcej widowni. Wyszłoby to na zdrowie całemu przedstawieniu, które trwa przecież dwie i pół godziny.
W sumie jednak "Królewna Śnieżka" jest widowiskiem, które będzie miało długi żywot na scenie Operetki, i za które wypada podziękować w imieniu dzieci, bardzo spragnionych tego, by traktować je tak jak na to zasługują, to jest - z miłością i szacunkiem.