Artykuły

Krzyczcie, Chiny! - czyli wreszcie chwalę Teatr Powszechny!

"Krzyczcie, Chiny!" Sergiusza Tretiakowa w reż. Pawła Łysaka w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Pisze Włodzimierz Neubart (Sakis) na blogu Chochlik Kulturalny.

Widziałem w ostatnim czasie kilka przedstawień przygotowanych przez ekipę Teatru Powszechnego i - jak wiecie - sporo krytykowałem. Najwięcej dostało się (zresztą słusznie) Mai Kleczewskiej za "Szczury". Wydaje mi się, że największym problemem Powszechnego jest to, że jest tak bardzo... współczesny! Zabawne, ale tak właśnie powinien się dziś ten teatr nazywać: Współczesny. Jest wszak o wiele bardziej współczesny niż scena przy ulicy Mokotowskiej 13.

Tym razem wybrałem się na grane od 6 listopada 2015 r. "Krzyczcie, Chiny!" wg Siergieja Tretiakowa w reżyserii Pawła Łysaka. Nie myślcie, że było mniej współcześnie, niż zwykle, o nie! Jednak tym razem było świetnie, bo przedstawienie, choć ewidentnie nie do końca w mojej ulubionej stylistyce, od początku do końca trzyma fason. Kolejne sceny łączą się ze sobą, zastosowane konwencje mają sensowne uzasadnienie, a gra aktorów - może się podobać! Coś tam do pomarudzenia znajdę, ale to już będą drobiazgi.

Porównywać inscenizacji Pawła Łysaka oraz Sebastiana Majewskiego z tymi, które osiemdziesiąt lat temu przygotowane zostały przez Schillera czy Meyerholda, nie zamierzam. Nikt z nas z oczywistych względów nie widział ich na scenie, a porównanie z opisem książkowym (choćby nie wiadomo jak znakomitym) po prostu nie ma sensu. Wystarczy, że sztuka może być odbierana przez pryzmat aktualnych wydarzeń na świecie, a już mamy wystarczająco dużo materiału do przemyśleń.

Niepokojący, wciągający, tajemniczy i groźny - tak najprościej opisać spektakl "Krzyczcie, Chiny!". Sporo się tu dzieje: mamy wyzysk Chińczyków, walkę klas, dramatycznie niegodziwe traktowanie ludzi, a przy tym dużą dawkę zjadliwej satyry na Brytyjczyków, mieszkańców Stanów Zjednoczonych, Rosji... Analogia do tego, co dzieje się dziś w Polsce i Europie, jest równie czytelna jak uniwersalne przesłanie o charakterze rewolucyjnym, które brzmi niczym wyrzut sumienia: przestańcie gnębić tych, którzy sami nie mają dość sił, by się obronić!

Choć to w teatrze nic odkrywczego (rozwiązanie takie już lata temu stosowano choćby w "Medei" w Teatrze im. Wilama Horzycy w Toruniu - porównania do tego spektaklu nasuwały mi się zresztą wielokrotnie podczas przedstawienia, co akurat jest zaletą, bo "Medea" była fantastyczna!), widzów tym razem posadzono na scenie, zaś widownię nadbudowano tak, by to w tym miejscu umieścić aktorów. W tak skonstruowanej scenerii znalazło się też miejsce dla świetnie skrojonego basenu, w którym efektownie (i na szczęście nieefektywnie) topili się bohaterowie. Basen ma tu zresztą bogatszą symbolikę, ale o tym później.

Akcja rozgrywa się w początkach XX wieku w Wansien nad rzeką Jangcy, prowincjonalnym chińskim mieście. Wówczas zachodnie mocarstwa traktowały ten region jako strefę wpływów, co objawiało się traktowaniem lokalnych mieszkańców jak niewolników, wyzyskiem ekonomicznym (i jak wiemy - każdym innym również). Rzecz dzieje się najpierw na statku, gdzie biali "kolonizatorzy" oddają się burżuazyjnym rozrywkom, później na brzegu, gdzie poznajemy chińską biedotę. Czynnikiem łączącym te dwa światy jest bezlitośnie wykorzystywany Boy, w genialnej skądinąd interpretacji Karoliny Adamczyk. Służący, który w wielu różnych odsłonach skupiał będzie na sobie całe zło kapitalistycznego świata.

Od pierwszej chwili widzowie wciągnięci zostają przez aktorów w pewien rodzaj uczestnictwa w spektaklu. Wchodzą na scenę w asyście obsługi, aktorzy grają już, muzyka na żywo (brawo Jacek Beler i Krzysztof Nowicki) przyciąga. Mogą sami wybrać, czy chcą siedzieć w centrum wydarzeń, czy spoglądać na wszystko z pewnej perspektywy. Nie muszę chyba tłumaczyć, gdzie siedziałem... Świst strzelającego tuż obok bicza od razu dał mi odczuć, że dużo będzie się działo. Uszy bolały, ale było w tym coś hipnotyzującego.

Tretiakow pisząc sztukę wykorzystał autentyczne, bulwersujące zdarzenie, określane przez historyków mianem incydentu Cockchafera. Pięknie pokazano to na scenie. Przedstawiciel firmy eksportowej, wykłócając się o pieniądze, ginie przypadkowo, tonąc w rzece po sprzeczce z przewoźnikami. Grany przez Grzegorza Otrębskiego Mister Holey tonie bardzo naturalnie. Scena, gdy znika w odmętach wodnej toni, ma w sobie coś romantycznego, odcina się bardzo na tle wydarzeń. Drobny incydent (przenoszono aktora po wyciągnięciu z wody ze zbyt dużym zaangażowaniem, skutkiem czego uderzył głową w obramowanie basenu) nie wpłynął w żaden sposób na grę aktora, który nawet się nie skrzywił. To myśmy zamarli z przerażenia. No tak, skoro Holey był już martwy...

Incydent spowodował wzrost napięcia w mieście. Brytyjski kapitan zażądał przykładnego ukarania winnych tego zdarzenia, w przypadku zaś, gdy to się nie stanie, stracić życie będzie musiało dwóch członków Związku Przewoźników. Władze miasta zmuszone były, by ratować innych i poświęcić dwie niewinne osoby. Grożono zniszczeniem miasta, więc w zasadzie włodarze "nie mieli wyboru".

A przecież później dzieje się jeszcze tak wiele. Wszystkiego nie zdradzę, powiem tylko, że publiczność będzie zachwycona. Leje się szampan, każdy dostaje swój kieliszek. Nie wygląda to sztucznie, aktorzy nie wychodzą z ról, trwa bal ku czci białych, tych, którzy są ważniejsi, rządzą. Zaskakujące, ale widownia pije szampana chętnie, byłem jedynym, który ostentacyjnie zrezygnował. Przelałem swoją porcję bąbelkowego płynu siedzącej obok mnie osobie. Czułem zresztą, co się święci...

Chociaż chciałem marudzić na grę Elizy Borowskiej (Pani de Bruchelle) i Magdaleny Koleśnik (Kordelia de Bruchelle), po dyskusji z moją towarzyszką zrozumiałem, że aktorki miały faktycznie za zadanie przedstawić postaci rozwydrzonych i zmanierowanych bogatych arogantek, co faktycznie im się udało. Kordelię określić by wręcz można było paskudną pannicą, który pozwala sobie na zbyt wiele, a wszelkie ograniczenia traktuje niczym zamach na swoją autonomię. W tym kontekście szczególnie wybrzmiewają faktyczne dramaty uciemiężonych Chińczyków.

Michał Jarmicki ma w spektaklu sporo ról: Daoin, Fej, Ama, Taj-li... Mnie najbardziej zapadł w pamięci jako stręczycielka Ama. W scenie z jej udziałem jest jakaś taka trudna do opisania prawda. We wszystkich pozostałych byłoby znakomicie, gdyby tylko nie potwornie brzydki kostium (te dresowe spodnie z lampasem), który skutecznie psuł mi humor.

Michał Czachor i Mateusz Łasowski nie mają tym razem wiele do zagrania. Reprezentują grupę uciskanych, a jednocześnie komentują to, co dzieje się na scenie. Wygląda to ciekawie, zwłaszcza gdy zamiast krzyczeć, mówią. Świetnie wypada Jacek Beler - jego rewolucyjna tyrada, wygłaszana w trudnej pozycji, daje dużo do myślenia, zaś intrygująca powierzchowność zaskakująco dobrze wpisuje się w kontekst terytorialny wydarzeń. A przy tym jeszcze perkusja! Duża pochwała!

Niezły jest też Porucznik Copper w wykonaniu Michała Tokaja. Pastwi się nad bezbronnym Boyem, z pogardą śmieje się, gdy siedząc na pokładzie luksusowego statku aprobuje zło, które dzieje się tuż obok. Także Arkadiusz Brykalski jako Pan de Bruchelle ma swoje pięć minut. Jest przekonywający w scenie negocjacji - jednej z najlepszych w całym spektaklu. Taniec połączony z dyskusją: nietypowi jego uczestnicy, szorstkość tego tańca, przekraczanie granicy rzeki, mają tu swoją symbolikę, operując skrótem, metaforą i obrazem oddają wiernie atmosferę tego, co się tam wtedy działo.

Na "Krzyczcie, Chiny!" warto się wybrać jednak przede wszystkim dla Karoliny Adamczyk! Wielka rola! Potwornie wyczerpująca emocjonalnie, wymagająca sprawności fizycznej, by nie zrobić sobie przypadkiem nic złego, ale też wymuszająca na aktorze skupienie, by w scenicznym szale nie stać się karykaturą przedstawianej postaci. Karolina Adamczyk wygrywa tu w każdym momencie. Już na początku daje popis gry, gdy poniżana przez pasażerów statku musi bez słowa dać sobą pomiatać: całuje dłonie, przeprasza błagalnym tonem za wyimaginowane winy. Jest na wskroś prawdziwa. Później, gdy polewana wodą, walczy o przetrwanie, ma taki moment, gdy na chwilę chęć życia w niej gaśnie, wtedy cierpimy wraz z nią. A jednak wstaje, wzywana przez "panów" do kolejnej upokarzającej "zabawy". Boleśnie przekonuje się, że jest nikim, gdy oprawcy zakładają jej na twarz maskę. W innej scenie, gdy sposobiona jest do tego, aby stać się pracownicą stręczycielki, jej twarz wyraża emocje z pogranicza głębokiego emocjonalnego pogubienia i potwornej pustki. Siła tej sceny jest ogromna. Podobnie zresztą jak tej, gdy służąca zagaduje publiczność. Ludzie wstydzą się wejść w tę grę (szkoda, że na mnie nie trafiło), aktorka improwizuje, jest w tym znakomita. Mimo potworności sytuacji słychać na widowni śmiechy. Karolina Adamczyk triumfuje. Gdyby nie dość było tego wszystkiego, najważniejsze, co aktorka robi, przychodzi na koniec. Wisząc w uprzęży wiele metrów nad widownią, z upiornie wymalowaną twarzą, udręczona, niemal wydaje ostatnie tchnienie. Bezwładnie wisząc zrywa się do ostatniego wolnościowego lotu i... oskarża - wszystkich tych, przez których tak potwornie cierpi. Kiedy zmęczona upokarzającymi torturami zwraca się do mnie i pyta, czy wznosiłem toast, widzi przeczenie wyrażone mimiką. Cieszy się? Nie ma na to sił. Znów improwizuje, ale jak genialnie! Powtarza: nie piłeś toastu, jakby chciała upić się tym, że jednak dobro istnieje. Niewiele to zmienia w jej sytuacji, ale jednak, daje może iskrę nadziei? Przerywany konwulsyjnym śmiechem monolog ma siłę rażenia, do jakiej przywykłem oglądając Danutę Stenkę w Teatrze Narodowym. Wyszedłem z teatru poruszony, Powszechny tym razem faktycznie "się wtrącił". Będę też przyglądał się Karolinie Adamczyk, która błyszczała tu najjaśniej!

Pomijając scenografię, która zwyczajowo już w Powszechnym pochodzi z niezrozumiałej dla mnie bajki, skrytykować jeszcze muszę kostium Michała Jarmickiego. Oddając zaś sprawiedliwość: perfekcyjnie wykorzystane zostały rekwizyty. Lina, tak męcząca dla ciemiężonych przewoźników, wąż, którym polewane są kolejne osoby (jak mocno różni się jego użycie wobec Boya i Pani de Bruchelle. Szkoda tylko, że tak, jak marudziłem na płynącą na mnie ze sceny w "Szczurach" pianę, tak tutaj kontrolowano rozpryskującą się wodę. A z uwagi na siłę przekazu przedstawienia, tym razem nie obraziłbym się, gdyby ktoś zaszalał. W końcu to tylko woda.). Jestem też pod wrażeniem kaczek, które, choć wydawały się głupawym przerywnikiem, deptane wydawały odgłos, który przywodził na myśl kolejnych ginących ludzi. A kaczek były przecież dziesiątki... zgniecione przeraźliwie w wielkiej torbie. Wymowne! Równie pięknie wykorzystano wodę, rzeka jest głęboka, ale też samo jej przekraczanie ma dla każdego z bohaterów inny wymiar. Nie sposób tego nie zauważyć.

Paweł Łysak postawił na to, by tekst Tretiakowa przedstawić w formie muzyczno-obrazowego kolażu, łączącego elementy improwizacji, farsy, dramatu. Połączenie tyleż ryzykowne, co w tym wypadku udane. "Krzyczcie, Chiny!", podejmując temat różnic rasowych i klasowych, nie wikła się w polityczne dyskusje. Sztuka ma wydźwięk uniwersalny i dotyczy raczej ludzkich wad i niesprawiedliwego prawa silniejszych. Dystans, który burzą aktorzy, wciągając publiczność w tok przedstawienia (naprawdę warto doświadczyć tego samemu), nie pozwala widzom czuć się komfortowo, zmusza do myślenia. Bunt, który ma miejsce w drugiej części widowiska, tym silniej przemawia do wyobraźni. Przejaskrawienie pewnych reguł społecznego funkcjonowania, aluzyjność innych, ośmieszenie tych, których światopoglądu obronić nie sposób, przybrało formę, którą jestem w stanie poprzeć. Nadal nie rozumiem przywiązania do zbyt nowoczesnych rozwiązań scenograficznych, jednak pod przedstawieniem, w którym mocne akcenty są uzasadnione, a wszystkie kolejne, tak różne przecież od siebie sekwencje składają się na logiczną całość, podpisuję się obiema rękami.

Chciałoby się może zobaczyć aktorów Teatru Powszechnego w nieco lżejszym gatunkowo repertuarze, ale - nie będę szklił - na "Krzyczcie, Chiny!" z chęcią wybiorę się raz jeszcze!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji