PLAY SHAKESPEARE
Wśród innych materiałów służących w teatrze do zatykania miejsca, w którym powinna znajdować się dramaturgia, szczególną pozycje zajmuje adaptacja. Jest to gatunek twórczości niesłychanie modny i jego kariera zdaje się rokować nadzieje na przyszłość. Prawie każdy współczesny reżyser ciągle przecież coś adaptuje, a co najważniejsze powstał już wręcz odrębny zawód - "adaptatora". Adaptator, to ktoś, kto nie pisze, tylko przerabia najróżniejsze teksty, oczywiście cudze, przygotowując je do wystawienia w postaci widowiska dramatycznego. Posądzani nieraz o żerowanie na dorobku innych, adaptatorzy powołują się chętnie na przykład Szekspira, który, jak wiadomo, też był adaptatorem. Współczesna adaptacja, posiadająca już spora tradycje, ma również i inne cechy rozwiniętego gatunku literackiego. Dzieli się na różne odmiany, zależnie od stanowiącego jej przedmiot materiału, bądź też od typu widowiska, dla którego jest przeznaczona. Pierwsza grupa adaptacji, to opracowania tekstów dramatycznych, dokonywane przez reżyserów podczas pracy nad spektaklem. Te adaptacje, nazwałbym je reżyserskimi, należy odróżniać od adaptacji właściwych, czyli literackich, które stanowią dzisiaj odrębny już gatunek twórczości dramatycznej.
Przedmiotem adaptacji literackich jest przede wszystkim, proza: powieści, nowele, reportaże, pamiętniki, protokóły sądowe. Dokonywane tu zabiegi adaptacyjne polegają przede wszystkim na wyborze wątków i partii utworu, na wypisywaniu dialogów, rzadziej bo to jest najtrudniejsze - na dramatyzowaniu większych fragmentów narracyjnych i nawet - skomponowaniu dramatu opartego jedynie o treść utworu uprzednio napinanego prozą. Starym chwytem, w ostatnich latach zdeprecjonowanym i niemodnym, jest stosowanie Narratora, który ma po prostu opowiadać widzom trudniejsze do udramatyzowania partie powieści.
Osobny typ adaptacji prozy to monodram, polegający na tym, że adaptator skraca odpowiednio tekst jakiegoś opowiadania, po czym aktor uczy się na pamięć, a następnie wygłasza ze sceno posługując się przy tym rekwizytami i nawet przebierając eis na oczach widzów w różne kostiumy. Obok prozy adaptowana bywa również poezja. Rzadziej poddawane są temu zabiegowi większe poematy, które podobnie jak powieści, zamieniają się pod piórem adaptatora na dramat. Adaptacje poetyckie, to najczęściej montaże - złożone z utworów o wspólnym temacie, nastroju, powstałych w tej samej epoce, lub stanowiących prezentację twórczości jakiegoś poety. Na ogół są to po prostu zbiory wierszy przeznaczone do recytacji dla kilku aktorów, którzy deklamują je stawiani w coraz to innych malowniczych pozach, wsparci o kolumny lub fortepiany, wpatrując się w płonące świece. Adaptacji, nie tylko reżyserskiej, o której wspomniałem na wstępie, ale również literackiej - podlega i dramat. We Francji od wieków wszystkie właściwie przekłady obcej dramaturgii, to przeróbki. Chwalebnym ich przykładem były trawestacje sztuk Szekspira dokonywane pod kątem okrzesania tego północnego barbarzyńcy i dostosowania jego dzieł do wytwornego gustu wychowanych na klasycyzmie francuskich spektatorów. Literackie i reżyserskie adaptacje dramatu są obecnie w zasadzie podobne; i jedne, i drugie mogą wkraczać bardzo daleko w konstrukcję, styl, język, a nawet - w tak zwaną wymowę utworu. Jest jednak pomiędzy nimi różnica, naprawdę istotna. Polega ona na tym, że przeróbki reżyserskie stanowią wyraz dążeń i manifestację stylu teatralnego reprezentowanego przez inscenizatora, natomiast zmiany dokonywane przez literatów lub adaptatorów wnoszą do tekstu adaptowanego własne upodobania i gusty literackie pisarza dokonującego przeróbki. Już nie tekst spotyka się tu z teatrem, ale jedno pisarstwo z drugim. Pomiędzy inscenizatorem i dramaturgiem zjawia się nowy pośrednik - adaptator. Jeśli następnie, normalną rzeczy koleją, reżyser, biorąc na warsztat adaptacje - sam ją według swoich wymagań i gustów na scenie zaadaptuje - wtedy powstaje z tego niesamowity łańcuch przeróbek, spod których trudno już dopatrzyć eis śladów napisanego niegdyś dramatu. A co będzie, jeśli obecne adaptacje, gdy nabiorą już patyny, staną się znowu, kiedyś tam, przedmiotem adaptacji literackich, które później - wezmą na swój warsztat jacyś reżyserzy?
Teoretycznie, taka zabawa może się ciągnąć w nieskończoność, aż do zupełnego szaleństwa. W istocie sprawa nie przedstawia się aż tak groźnie. Jednakże fakt pojawienia się literackich adaptacji dramatów, zjawisko wciskania się pomiędzy i tak już dość agresywny teatr a dramaturgie, dodatkowego pośrednika w postaci literata-adaptatora może skłaniać do zastanowienia. Przerabianie na dramat prozy czy poezji, to przecież całkiem inna sprawa. Łączy się ona z typowym obecnie brakiem dostatecznej ilości dramatów kupowanych na pniu przez różne rodzaje widowisk. Natomiast pisanie na nowo dramatów, które mogłyby być przecież przystosowane do współczesnej sceny przez reżyserów, wydaje się nieporozumieniem. Łatwo powiedzieć, że tak właśnie robił Brecht. Ale, powtórzmy to raz jeszcze. Brecht był nie tylko literatem, był przede wszystkim twórcą określonego teatru i dla potrzeb tego teatru adaptował sztuki pani Wuolijoki a nawet Szekspira. Kiedy jednak podobny proceder zaczyna uprawiać na przykład Dürrenmatt, to jego intencje i uprawnienia nie wydają się wcale oczywiste. Dürrenmatt-adaptator stanowi zresztą pod tym względem przykład bardzo znamienny. Jak wielu bowiem współczesnych dramaturgów nie jest on wcale twórcą jakiegoś nowego, własnego stylu teatralnego. Jest przede wszystkim literatem, autorem oryginalnego typu dramatu o charakterze na pół groteskowej, na pół dyskursywnej tragikomicznej przypowieści. Ale już jego własne sztuki można grać i grano je na bardzo różne sposoby. Także w Polsce powstała osobna szkoła inscenizacji Dürrenmatta związana głównie z działalnością Ludwika René i Konrada Swinarskiego w warszawskim Teatrze Dramatycznym.
Cóż to więc znaczy, że Dürrenmatt, współpracując z jednym z teatrów szwajcarskich, bierze na swój warsztat "Taniec śmierci" Strindberga albo "Króla Jana" Szekspira? Niestety, nie znaczy to prawie nic. Dürrenmatt ani nie dał w swoich adaptacjach żadnych oryginalnych propozycji inscenizacyjnych, ani też nie napisał na kanwie utworów Szekspira i Strindberga sztuk utrzymanych w swoim własnym stylu. Utwory te zresztą bądź znalazły już, jak "Taniec śmierci", bądź mogą znaleźć swoje miejsce we współczesnym teatrze. Pośrednictwo Dürrenmatta nie jest tu potrzebne. Co z tego, że stawia on w nawias psychopatologiczne zawiłości sztuki Strindberga, co z tego, że wydobywa na wierzch, ironicznie potraktowany kabaret wielkiej polityki w "Królu Janie". To samo mogą zrobić i robią na co dzień z klasycznymi sztukami wszyscy ambitni i twórczy reżyserzy. Dürrenmatt po prostu dobrze spełnił swoją funkcję "kierownika literackiego" w teatrze. Z braku dobrego repertuaru jego przeróbki okazały się też ciekawym materiałem dla teatrów warszawskich - Współczesnego i Dramatycznego. We Współczesnym, Wajda znakomicie poprowadził świetny tercet aktorski (Łomnicki - I skrzypce, Kraftówna - altówka, Łapicki - II skrzypce)grający koncertowo kameralną "Play Strindberg". W Dramatycznym René może zanadto celebrował na poważnie "Króla Jana", ale dał, jak zwykle, bardzo kulturalne i czyste w rysunku przedstawienie, z kilkoma pięknymi rolami (Zapasiewicz, Nowak, Pieczka, Łuczycka, Horawianka, Skaruch). Żaden jednak z tych spektakli nie jest jakimś odkryciem, nie jest manifestacja stylu teatralnego, wyrazem konfliktów, idei, w żadnym z nich nie mówi się o tym, co nas w tej chwili naprawdę obchodzi.
Czy to wina Dürrenmatta? I tak, i nie. Temu świetnemu niegdyś dramaturgowi nie tylko brak w tej chwili własnych pomysłów fabularnych, ale w ogóle mało ma on teraz do powiedzenia. Nie jego to jednak wina, że i nasze najlepsze teatry szukają współczesnego repertuaru w szwajcarskich przeróbkach klasyki. U nas, w ostatnim sezonie nie było i takich przeróbek. Bo przecież nawet tak krytykowane przeze mnie literackie adaptacje dramatów mogą mieć głębszy sens i mogą utracić dwuznaczny charakter pośrednictwa, pod warunkiem, że są utworzone z rzeczywistej potrzeby powiedzenia czegoś ważnego, aktualnego, choćby - ciekawego. Cóż jednak robić, kiedy cała współczesna dramaturgia mówi o jakichś sztucznych, wymyślonych sprawach i co najwyżej zdobywa się na tanie dowcipy? Co robić, kiedy nawet rodzimi adaptatorzy nie umieją dostarczyć materiału dla teatru? Ratujmy się więc. choć poprzez Dürrenmatta. Let's play Strindberg, let's play Shakespeare! Inaczej utopimy się w mętnym "Akwarium" i żaden bardzo stary "Noe i jego menażeria" nic nam nie pomoże.