Ideolog w rozterce
Teatr Polski podjął bardzo ambitne zadanie: zrealizował mianowicie polską prapremierę młodzieńczego utworu jednego z największych dramatopisarzy przełomu XIX i XX wieku - Augusta Strindberga, którego pisarstwo zaważyło przecież na kształcie XX-wiecznego teatru i dramatu, a także filmu. Pod wielkim wpływem Strindberga był sam Bergman.
Realizacji "Mistrza Olofa" (sztuki napisanej w 1872 r.) podjął się nestor sceny polskiej, znakomity pedagog, twórca kilku co najmniej wybitnych dzieł teatralnych - Jerzy Kreczmar. Fabuła sztuki związana jest z autentycznymi wydarzeniami, które miały miejsce w Szwecji w XVI wieku. Bohater sztuki, Mistrz Olof jest również historyczną postacią. To "Luter szwedzki", za panowania Gustawa Wazy wprowadza ideę swego niemieckiego mistrza. Ale fakty historyczne stały się jedynie inspiracją, a kostium historyczny - pretekstem. Strindberg chciał mówić współczesnym o współczesności. Jego dramat był w czasach, w których powstał, nazbyt radykalny w swych treściach.
Jak ów tekst brzmi dziś ze sceny, po przeszło 100 latach od sztokholmskiej prapremiery? Poznański spektakl prezentuje młodego romantycznego bohatera, odważnego szermierza nowej idei, uwikłanego w konflikt z władzą niedojrzałego wszakże do społecznego radykalizmu. Wbrew zresztą samej sztuce. A skoro jest romantyczny bohater, to i spektakl rozgrywany jest tak jak dramaty romantyczne oparte na dyskursie. Mamy więc spektakl prosty w formie, oszczędny w środki teatralne, emocjonalnie dosyć chłodny, kameralny, choć rozgrywany w monumentalnych dekoracjach, prostych, surowych, strzelistych. Zmiany miejsca akcji zaznacza się tylko światłem i paroma sprzętami.
W takim spektaklu oprócz tekstu liczy się aktorstwo. W moim pojęciu Jerzy Kreczmar nie jest wierny ani literze tekstu ani duchowi tekstu. I Strindberg na tym traci. Są w tym spektaklu dwie bardzo dobre role: Aleksandra Błaszyka (Gerta - radykała) i Grzegorza Mrówczyńskiego (Szlachcica). Interesująca jest kreacja Wojciecha Siedleckiego. Ale mimo to jego Olof, święty młodzieniaszek, żarliwy w swym apostolstwie nie zawsze trafia mi do przekonania. Jest także kilka dobrych ról, ale są też inne wyraźnie słabsze. I one niestety obniżają temperaturę emocjonalną i myślową spektaklu.
Strindberg widział religię w kategoriach ateistycznych, jako ideologię. W tym kontekście poznański Olof to młody myśliciel "pracujący" w ideologii. Walczy on z instytucjonalizacją ideologii, ze sposobami jej uprawiania, ze wszystkim co krępuje ideę lub je fałszuje. Zostaje jednak przez władze użyty do jej własnych celów. Nowe idee obalają dominację Kościoła w Szwecji, król zyskuje silną władzę, umacnia państwo. Młody ideolog czuje się oszukanym, walka o ideę była dla władzy jedynie parawanem. Władza ta zmusza Olofa do kompromisów: wolno mu nadal głosić nowe idee, ale nie może ich wcielać w życie, przynajmniej na razie. Niestety wskutek skrótów dokonanych przez reżysera Olof staje się rzecznikiem dość abstrakcyjnie pojętej idei, szermującej hasłami prawdy i wolności w sferze ducha, ale oderwanej w gruncie rzeczy od kontekstu społeczno-politycznego. Byłby to więc spektakl o rozziewie między ideą a życiem, o traktowaniu tej idei przez władzę w sposób instrumentalny jedynie, użytkowy, o naiwnym idealiście?
Z zasadniczej problematyki utworu ubywa w spektaklu poznańskim kilka istotnych zagadnień. Potrzeba prawdy i wolności popycha do buntu poznańskiego Olofa w sposób jedynie połowiczny. Przecież nie dostrzega on istotnej przyczyny wszystkich ograniczeń, a więc konkretnego systemu społecznego. Nie ma też w tym spektaklu wyraźnie i jasno zaznaczonego dylematu: idealizm - realizm w myśleniu i działaniu. Król nie reprezentuje tu postawy realistycznej, lecz wyłącznie cyniczną taktykę. Nie ma w tym spektaklu problemu arystokratyzmu intelektualnego, reprezentowanego przez Olofa.
Wykreślone zostały słowa jego żony: "Olofie! Wolność, którą mi dałeś, nie przyniosła mi szczęścia. Nie umiem się nią posługiwać".
Radykał, anabaptysta Gert ma - trawestując komentarz autora - kształty komunarda. I on to wywołuje problematykę niezwykle istotną, a tak naprawdę nieobecną w spektaklu: problematykę rewolucji. Sprawa rewolucji - pisze autor książki o Strindbergu - pokazana jest bardzo ciekawie, bo w psychice ludzi, którzy do niej dorastają. Idzie tu o Olofa. I tego w spektaklu nie ma lub jest ale bardzo niewyraźnie.
Dokonując skrótów Jerzy Kreczmar drastycznie zredukował problematykę utworu, spłaszczając jednocześnie tytułowa postać. Do końca jest zatem Olof niepoprawnym idealistą, ideologiem w ciągłej rozterce, samotnym, nie znajdującym zrozumienia. Szuka on oparcia w silnej władzy, widząc w niej gwaranta urzeczywistnienia swych idei. Ale kiedy rachuby zawodzą "wstępuje" do radykałów. Ale czy łączy go z nimi wspólna sprawa? Nie, jedynie taki sam negatywny stosunek - z różnych powodów - do władzy. W tej sytuacji finał brzmi mało przekonywająco. Dylematy, które przeżywa Olof i dramatyczna decyzja nie mają już takiego ciężaru gatunkowego. Zamiast wieloznaczeniowości spektakl proponuje znaki zapytania i dość niejasne sugestie, których rozszyfrowanie mogłoby doprowadzić do daleko idących spekulacji myślowych.
Można też jednak - z drugiej strony - zauważyć, że intencje Jerzego Kreczmara korespondują z wypowiedzią Camusa o Strindbergu: "W łonie czasu, w którym wszystko miesza się w zamęcie zbiorowych mogił i ideologii, jest on strażnikiem i świadkiem rewolty indywidualnej. Wielka przygoda ducha uwiecznia się w nim jak w każdym wielkim artyście". Wielką przygodę ducha przeżywa właśnie poznański Olof, i jego udziałem - również w świecie ducha, umysłu - jest owa indywidualna rewolta. Szkoda, że tak mocno przez reżysera złagodzona.