Jubileusz nastolatka
Nie było dla nikogo niespodzianką, że w tym roku nastąpi powódź jubileuszów teatralnych, jako że rok 1945 był rokiem odnowy życia teatralnego na przeważającej części naszego terytorium, przy czym niejedna ze scen mogła nazwą i lokalizacją nawiązać do dawniejszej tradycji. Tedy 25-lecie wskrzeszeń łączy się tu i ówdzie z 58-leciem, ówdzie 100-leciem albo i więcej istnienia. Na tym tle skromnie wygląda 15 lat jednej z najbardziej obecnie czołowych naszych scen - Teatru Dramatycznego m.st. Warszawy. Toteż uroczystość uczczono należycie skromnie: wystawą obrazującą działalność i premierą jednej z najbardziej sakramentalnych sztuk naszego narodowego repertuaru - mianowicie "Zemstą" Fredry. Znamienne, że ten właśnie teatr, który wypróżnił się lansowaniem współczesnych sztuk zarówno polskich jak obcych oraz nie stereotypowym podejściem do klasyki, mając w rezultacie na przestrzeni tych lat najbardziej pomysłowy repertuar, uznał, że na jubileusz należy jednak dać rzecz sakramentalną, nawiązując tym niejako do swej pierwszej premiery z 22. VII.1955, kiedy rozpoczął swą działalność od równie sakramentalnego "Wesela" Wyspiańskiego. Więc poniekąd obrzędowo należy rozumieć posunięcie piękne z punktu widzenia patriotycznego i humanistycznego. Skoro zaś wybrano sztukę Fredry, i to "Zemstę", więc jak najsłuszniej cofnięto się przed pokusami inscenizacji zbyt odbiegającej od tradycji, traktując tę sztukę jako zdecydowanie aktorską. Mając jednak na uwadze, że "Zemsta" jest często grywana, nie godziło się pójść po linii banału aktorskiego, lecz obsadzono role osobami z aparycją odbiegającą od sztampy, tym samym wzbogacając nasze wyobrażenie o postaciach fredrowskich. Dotyczy to przede wszystkim Jana Świderskiego w roli Cześnika, którego najczęściej gra się jako żywiołowego, pełnego wigoru starszego pana, takiego o którym się powiada, "że jest jeszcze wino w miechach". Otóż Świderski swoją kreacją przesunął go o dobrych kilka lat ku wiekowości. W ten sposób uzewnętrznił bardziej pasje starcze, w szczególności kalkulację majątkową i kłótliwość.
Reżyserujący sztukę Gustaw Holoubek w roli Rejenta Milczka odarł tę postać z oschłej zawziętości i dodał krwistej pasji, czyniąc ze swego Milczka takiemu właśnie Cześnikowi Raptusiewiczowi partnera o wspólnym mianowniku pasji i szans. Małgorzata Niemirska romantyczna, a bardziej po prosto dziewczyną z temperamentem niż się zazwyczaj widzi tę postać, zaś Katarzyna Łaniewska była Podstoliną dość odmłodzoną, jak na ilość już pogrzebanych mężów, czyli kobietą z większymi prawami do uciech, a mniejszym wyrafinowaniem niż tradycyjne Podstoliny. Wiesław Gołas w roli Papkina miał okazję do popisania się całą swoją potęgą komizmu, i gdyby nakazał sobie trochę powściągliwości, byłby jeszcze bardziej niezawodnym filarem przedstawienia. Natomiast Czesław Kalinowski w roli Dyndalskiego miał swoją wielką rolę i stał się istotną podporą. W zestawieniu z tak silnymi indywidualnościami aktorskimi Olgierd Łukaszewicz w roli Wacława został zaćmiony przez partnerów i zagłuszony przez partnerki, podczas gdy Jan Ziejewski i Stanisław Gawlik jako Śmigalski i Perełka, a jeszcze bardziej Jarosław Skulski i Maciej Damięcki jako Mularze dowiedli że kapitalny tekst Fredry, pozwala nawet w mniejszych rolach osiągnąć piękne i zabawne efekty. Scenograf Andrzej Cybulski, stosownie do jubileuszowego nastroju, nadał dekoracjom charakter dostojnej stylizacji werystycznej. Szkoda jednak, że zabrakło jakiegoś cudzysłowu malarskiego do tej świadomej koncepcji.