Artykuły

Gorączka sobotniej nocy

"Sen nocy letniej" w reż. Mai Kleczewskiej w Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Roman Pawłowski w Gazecie Wyborczej.

Sukces "Snu nocy letniej" w Starym Teatrze. Po ostatnich premierach Jana Klaty i Mai Kleczewskiej krakowski teatr dostał skrzydeł.

Nie umilkły jeszcze echa po "Trzech stygmatach Palmera Eldritcha" w reżyserii Jana Klaty, które zatrzęsły krakowskim światkiem teatralnym, a pod Wawelem znów głośno. Tym razem za sprawą Mai Kleczewskiej, młodej reżyserki, która na kameralnej scenie wystawiła "Sen nocy letniej" Szekspira w prowokacyjnie nowoczesnej, pod wieloma względami odkrywczej inscenizacji.

Kleczewska już wcześniej zwróciła uwagę nieortodoksyjnym podejściem do klasyki, jej realizacje "Makbeta" w Opolu i "Woyzecka" w Kaliszu osadzone były we współczesnym świecie mediów i popkultury, a ich tematem była przemoc, permisywizm i deficyt uczuć. W "Śnie nocy letniej" kontynuuje dialog z klasyką prowadzony z punktu widzenia dzisiejszego młodego pokolenia, i robi to jeszcze bardziej radykalnie.

Reżyserka usunęła ze sztuki całą baśniowość z elfami, czarami i cudownymi kwiatami. Akcję z mitycznego lasu ateńskiego przeniosła do nocnego klubu z lustrzaną podłogą i czerwonymi, skórzanymi kanapami. To przestrzeń wolności obyczajowej, której poszukują bohaterowie - młodzi kochankowie uciekający przed surowymi obyczajami swoich rodziców. A zarazem symbol podświadomych pragnień, które wybuchają pod wpływem transowej muzyki i tańca. Oprócz baru i parkietu jest tu specjalna sala na piętrze, gdzie za żaluzjami w krótkich błyskach światła migają sylwetki kopulujących par.

Królem tego świata jest Puk (Sebastian Pawlak), w którym nie rozpoznacie dawnego leśnego ducha. To didżej z "Gorączki sobotniej nocy", o nieokreślonej tożsamości i płci. Na boku dorabia dilerką: gra muzykę i podaje kochankom "napój miłości". A zarazem drag queen z "Priscilli, królowej pustyni" - w jednej ze scen nakłada blond perukę i wciela się w Madonnę śpiewającą przebój "Hung Up". Dostarcza też erotycznych rozrywek swemu panu, Oberonowi, który jest właścicielem tego podejrzanego lokalu. Jest wcieleniem popkultury, a zarazem sam nie rozstaje się z jej produktami - jego towarzyszką życia jest nadmuchiwana lalka z sex shopu, o którą troszczy się jak o żywą partnerkę.

Kluczem, którym Kleczewska otwiera Szekspira, są słowa Oberona: "Tytanio, miłość umarła". Rzeczywiście, Sandra Korzeniak, Joanna Kulig, Piotr Polak i Krzysztof Zarzecki w rolach kochanków nie udają niewinnych nastolatków sięgających po zakazany owoc miłości, jak to się często pokazuje w teatrze. To ludzie świadomi siły, jaką ma seksualne pożądanie. W bezwzględny sposób rywalizują o partnerów i manipulują pragnieniami. Napój Puka nie jest potrzebny, mają to w genach, czy raczej w hormonach.

Miłość w nich dawno umarła, pozostał seks i jego substytut - jedzenie. Nieustannie karmią się słodyczami, jakby chcieli w ten sposób zaspokoić głód miłości. Czynią tak, jak każą reklamy, które pod jedzenie podkładają przyjemność erotyczną. Wszyscy czworo są genialnie zepsuci, ale wszystkich prześciga Helena Sandry Korzeniak. Aktorka znana z pamiętnej roli Małgorzaty w "Mistrzu i Małgorzacie" Krystiana Lupy tutaj rysuje wściekły portret kobiety odrzuconej, która nienawidzi swego ciała, włosów, piersi, pośladków, głosu - bo odrzucił je kochanek. Jest zdolna do wszystkiego, by go odzyskać: nałoży perukę i kieckę rywalki, będzie napychać sobie usta bananami, skamleć jak suka i chodzić na czworakach, jeśli On tego zapragnie. Kiedy jednak zakochuje się w niej Lizander, z ofiary staje się katem - zmusza mężczyznę do upokorzeń, szydzi z jego uczuć i traktuje jak psa. Wielkość tej roli polega na szekspirowskim łączeniu sprzeczności - w Helenie jest siła, jaką daje pragnienie miłości, i słabość, jaką przynosi jej brak.

Drugim wydarzeniem wieczoru jest Małgorzata Hajewska-Krzysztofik w podwójnej roli Hipolity i Tytanii. To także kobieta uwięziona w swoich pragnieniach, na jawie zimna jak lód, we śnie marzy o miłości z przebranym za kobietę Pukiem. Oberon (Roman Gancarczyk) obchodzi się z nią okrutnie - sprawia, że zamiast w ośle, jak jest u Szekspira, Tytania zakochuje się w... podstawionym jej pod nos striptizerze. Muskularny chłopak rozbiera się przed nią i profesjonalnie symuluje uczucie, a kiedy czas dobiega końca, wyskakuje z łóżka, wrzuca stringi do sportowej torby i odchodzi, inkasując po drodze honorarium z rąk Puka.

Krakowski "Sen" to spektakl o kryzysie miłości, którą zabija kawałek po kawałku kult ciała, pornografia i seksbiznes. Kleczewska nie pozostawia złudzeń, wbrew Szekspirowi po wszystkim świat nie wraca do moralnego ładu i harmonii. Finałowa ceremonia zaślubin ma coś z hipokryzji - jeszcze przed chwilą naładowani adrenaliną i hormonami imprezowicze, zmieniający partnerów jak muzykę, teraz przykładni mieszczanie, którzy jak gdyby nigdy nic siadają za stołem w ślubnych strojach i częstują sztucznymi uśmiechami.

Jedynym miejscem, gdzie przetrwała prawdziwa miłość, okazuje się grafomańska sztuczka o Pyramie i Tyzbe, którą na zamówienie dworu wystawiają ateńscy rzemieślnicy (tu - znudzeni aktorzy z castingu). Spektakl nieudolnych amatorów jest zazwyczaj pretekstem do komediowych gagów, tymczasem u Kleczewskiej staje się czymś w rodzaju requiem dla miłości. Śmiech zamiera w gardle, kiedy Pyram (Piotr Głowacki) gra autentyczną rozpacz po śmierci kochanki, a Tyzbe (Bogdan Brzyski) żarliwie wyznaje miłość nad martwym ciałem Pyrama. Na koniec w zupełnej ciszy Puk wygłasza słowa małżeńskiej przysięgi: "i że cię nie opuszczę aż do śmierci". Brzmią tutaj jak okrutny żart.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji