Wspomnienia i wątpliwości
Przyznaję, że nie bez obaw zasiadałem 14 listopada na widowni stołecznego Teatru Wielkiego. Byłem ciekaw, jak po ponad 10 latach odbiorę inscenizację, która pozostawiła w mej pamięci trwały ślad. Okazało się, że prof. A. Evening był znakomitym znawcą teatru, bo zrealizowana przez niego w 1988 r. inscenizacja Wagnerowskiej "Walkirii" nic nie straciła ze swej uniwersalnej aktualności i atrakcyjności. Reżyser prowadzi akcje wyraziście bez zbędnych udziwnień i metafor, opowiadając powikłane dzieje bogów Walhalli w sposób prosty i zrozumiały, a przy tym teatralnie efektowny.
Na tym jednak kończą się atuty wznowienia "Walkirii", poziom muzyczny budził niemałe wątpliwości. W obsadzie, obok nazwisk solistów Opery Narodowej, znalazło się sporo śpiewaków zagranicznych. Niestety, nie tych, których nazwiska spotkać można w obsadzie Wagnerowskich dramatów wystawianych na znanych scenach operowych.
Partię Wotana powierzono E. Grafts, śpiewakowi obdarzonemu interesującym w barwie barytonem. Co prawda jego głosowi brakowało chwilami siły i blasku, ale nadrabiał ten niedostatek pięknym prowadzeniem frazy. W sumie, stworzył ciekawą kreację wokalno-aktorską. Brunhildę śpiewała z ogromnym powodzeniem H. Lissowska, która tą kreacją uzupełniła swój Wagnerowski repertuar. Trzeba przyznać że pani Lissowska jest z pewnością jedyną naszą śpiewaczką, która wie, jak należy i potrafi śpiewać Wagnerowskie partie. Szkoda tylko, że K. Ciesinski - Sieglinda i partnerujący jej D. Spurlin - Siegmund nie dysponowali głosami pozwalającymi na swobodne zaśpiewanie swoich partii. Podobnie było z P. Izdebskim, którego głos też nie w pełni odpowiadał wymogom partii Hunginga. Zasłużone brawa zebrały pozostałe solistki Teatru Wielkiego: W. Bargiełowska-Bargeyllo oraz M. Chabros, K. Suska. K. Wysocka Kochan, M. Olkisz, E. Pańko, A. Lubańska, H. Zdunek i E. Hoff.
Spory niedosyt pozostawiła gra orkiestry (brzydko i niespójnie brzmiąca "blacha") i sposób jej prowadzenia przez Jacka Kaspszyka. Generalnie zabrakło mi finezji i klarowności brzmienia, przez co wiele z muzycznych motywów straciło na wyrazistości. Ponadto nie opuszczało mnie wrażenie, że dyrygent chce przede wszystkim przytłoczyć publiczność potęgą brzmienia orkiestry. Zmuszało to śpiewaków do forsownego prowadzenia głosu, a i tak wielu z nich nie było w stanie przebić się przez orkiestrę. Zabrakło też proporcji w brzmieniu między poszczególnymi grupami instrumentów. Byłbym jednak niesprawiedliwy, nie zaznaczając, że były też momenty pięknego muzykowania, gdzie motywy miały właściwy charakter, a w muzyce pojawiła się słynna Wagnerowska "niekończąca się melodia".