Czasy, które sprzyjają odwadze
"Przypadek według Krzysztofa Kieślowskiego" Bartosza Szydłowskiego w Teatrze Łaźnia Nowa w Krakowie. Pisze Jacek Cieślak w Rzeczpospolitej.
"Przypadek według Krzysztofa Kieślowskiego" Bartosza Szydłowskiego w krakowskim Teatrze Łaźnia Nowa przestrzega przed pułapką "wewnętrznej emigracji".
Trudno być prorokiem we własnym kraju, a ta prawda dotyczy również Krzysztofa Kieślowskiego. Z jednej strony ma miejsce w panteonie polskiej sztuki, z drugiej - bywa lekceważony jako europejski pięknoduch zajmujący się pod koniec życia problemami metafizycznymi i egzystencjalnymi.
Tymczasem w Łaźni Nowej najnowsza premiera Bartosza Szydłowskiego, zawsze szukającego tematów w centrum życia społecznego i politycznego, pokazuje, że Kieślowski jest aktualny, tak jak w czasach "kina moralnego niepokoju". A co najbardziej zaskakujące - przekonuje też, że metafizyka i egzystencjalna refleksja, choć powszechnie uważa się je za formę eskapizmu, niezwykle silnie związane są ze świadomym wyborem życiowej drogi.
Atutem krakowskiego spektaklu nawiązującego do słynnego filmu z Bogusławem Lindą jest to, że zderza trzy czasy, trzy okresy historyczne, podkreślając, że opowieści o "końcu historii" to banialuki. Spektakl rozpoczyna scena z Ojcem Witka Długosza. Wyniesiony ponad poziom sceny szklany kubik z akwarium i doniczkowymi kwiatkami, gdzie przebywa Ojciec, może być zarówno "niebem", bo Ojciec zmarł, jak i samotnią.
Starszy mężczyzna zmaga się z dramatem syna i dokonuje rozliczenie z własnym życiem. Tomasz Schimscheiner gra Ojca w skupieniu. Jego rola pełna jest pokory. Diagnoza przyszłości dokonana w młodości nie sprawdziła się, bo życie zawsze jest zagadką. Można z tego wyciągać wnioski rozpaczliwe, ale Szydłowski prowadzi narrację w inną stronę. Brzemienne w znaczenia są niejednoznaczne słowa Ojca skierowane niegdyś do Witka: "Nic nie musisz".
Witek (Maciej Sajur) jest jeszcze bardziej zagubiony niż "peerelowski" bohater Bogusława Lindy dostający od losu trzy możliwości - związania się z katolicką opozycją, komunistyczną młodzieżówką albo zajęcie się lekarską karierą i życiem rodzinnym. Chaos i brzydotę PRL zastąpił w spektaklu współczesny automatyzm wyrażony w choreografii Dominiki Knap. Elektroniczne tło wielkich miast odbija się od masy zrobotyzowanych postaci. Są rodem z rzeczywistości zimnej jak piekło Miltona. Dobrze zgrywa się z nią Radosław Krzyżowski z dystansem wcielający się w tych, którzy chcieli być mentorami Witka.
W wizji przedstawionej przez Szydłowskiego nie ma społeczeństwa grupującego się wokół ideałów, a nawet pragmatycznych idei. Są tylko zagubione jednostki rozgrywające partykularne interesy. Oglądamy powtórkę z peerelowskiej "emigracji wewnętrznej" w realiach III RP. Reżyser w oczywisty sposób ją kontestuje. Stawia na aktywizm i witalność pomimo kosztów, jakie trzeba płacić za ryzykowne próby. Ale na tym polega przecież życie.
Jeśli chodzi o współczesność, szef Łaźni Nowej nie tylko wydobył z "Przypadku" podobieństwa moralnych dylematów PRL oraz czasu rządów PiS, ale i rozbija iluzję spokojnego życia na własną rękę. "Nic nie musisz" wypowiadane przez Ojca trzeba rozumieć jako manifest wolności. Zaś przypadkowa śmierć Witka w katastrofie samolotowej jest jak przełomowe zdarzenie wyzwalające nas od lęku przed trudnymi decyzjami. Okazuje się, że wybór życia u boku nawet najwspanialszej kobiety, którą gra Angelika Kurowska, wcale nie jest optymalny. Wybór, który formułuje dziś Szydłowski w czasie gigantycznych napięć politycznych brzmi: równie dobrze możesz zginąć w bezsensownym ataku terorystycznym lub pod tramwajem albo zaangażować się w ważną sprawę.
Krakowski "Przypadek" pokazuje, że dzisiejsze czasy, wbrew pozorom, nie skłaniają do tchórzostwa, tylko sprzyjają odwadze.