Artykuły

Pornografia - tytuł chwytliwy

Kolejna premiera Teatru Nowego na przeło­mie dwóch dyrekcji. Wybór i przygotowanie spektaklu przypadło na schyłek kadencji Woj­ciecha Pilarskiego, gotowy obraz sceniczny przyjmował już nowy kierownik artystyczny i dyrektor Marek Okopiński. To gwoli porządku, gdyż z przedstawień zwykliśmy rozliczać także dyrekcję. Czasem takie podsumowanie wypada fatalnie, jak w przypadku "Legendy" Wyspiań­skiego.

Z "Pornografią" Witolda Gombrowicza rzecz ma się inaczej, odlegli jesteśmy od jakiegokol­wiek skandalu artystycznego, choć co najmniej równie daleko przedstawieniu do miary wyda­rzenia, jakim było wystawienie w 1975 roku na tej samej scenie "Operetki" tegoż autora. Dla przeanalizowania przyczyn walorów i słabości nowej premiery zacząć należy od problemów związanych z użytym materiałem literackim i jego adaptacją.

Oprócz wzmiankowanej "Operetki" był Gom­browicz autorem dwóch jeszcze utworów dra­matycznych: "Iwony księżniczki Burgunda" i "Ślu­bu". Wszystkie te dramaty stały się przedmiotem zainteresowania wielu teatrów w Polsce, poczy­nając od Października 1956, kiedy to z osoby pisarza żyjącego na emigracji i z jego twórczo­ści zdjęto pieczęcie milczenia i kiedy dość po­wszechnym zjawiskiem stało się rozsmakowanie w przewrotnym i jedynym w swoim rodzaju pisarstwie. Można stwierdzić, że stosunek do Gombrowicza stał się określonym sprawdzianem postaw intelektualnych inteligencji polskiej.

Jest bowiem Gombrowicz bezlitosnym prze­śmiewcą skostniałych, zinstytucjonalizowanych przez rodzimą hagiografię schematów, utrudnia­jących swobodny przepływ myśli wśród specy­ficznie polskich problemów. Klasycznym już dziś dziełem rewidującym stosunek do owych raf jest napisana i opublikowana w 1937 roku w warszawskiej oficynie wydawniczej "Rój" - "Fer­dydurke".

Już w tej powieści, jak i wydrukowanym w rok później w "Skamandrze", ale czekającym potem dwadzieścia lat na wystawienie w teatrze tek­ście dramatycznym "Iwona księżniczka Burgun­da", dał pisarz wyraz przekonaniu, że dojrzały człowiek nie jest zrealizowaniem tkwiących w nim immanentnie dyspozycji genetycznych i osobniczych, lecz tylko masą plastyczną ugniata­ną niezależnie od niego, a nawet wbrew niemu, przez zbiorowość czy grupę społeczną. Jest więc każda jednostka ludzka jakby prowokacją dla otoczenia do wywierania na nią najróżniejszych nacisków i kształtowania jej według najśmiel­szych nawet recept podsuwanych przez usłużną wyobraźnię.

Czy pewnej kontynuacji tego obsesyjnego wątku myślowego nie znajdziemy w napisanej w 1960 roku w Buenos Aires "Pornografii"? Ależ tak. To prawda, że powieść ta powstała z fas­cynacji autora młodością. I to zarówno w jej żeńskim jak i męskim wydaniu (tu trop dewiacji homoseksualnych autora, dla naszych rozważań jednak bez znaczenia). Młodość jest zda­niem pisarza piękna i dlatego godna najwię­kszej uwagi. Ale zarazem dojrzałość ma nad młodością wyższość. Potrafi, wykorzystując jej brak doświadczenia, urabiać ją na własną mod­łę. Młody człowiek ma w sobie coś z dyspozy­cyjnego aktora, któremu narzucić można nie tylko rolę do zagrania, ale także i sposób jej in­terpretowania, a więc zaprogramować efekt końcowy. Człowiek dorosły kształtujący młode­go jest sui generis reżyserem decydującym o tym, jakim ów osobnik poddawany obróbce ma się w wyniku tych zabiegów stać, jest demiur­giem wpisującym w nie zapisaną kartę młodo­ści wydumane przez siebie arbitralnie treści.

Tu miesza być może Gombrowicz potencjalne możliwości uformowania młodego człowieka w praktyce życia z uprawnieniami pisarza, który jest wszak jedynym decydentem tworzącym bo­haterów swego dzieła literackiego. To utożsa­mianie życia z literaturą, wzajemne ich tasowa­nie, dopuszczalne jest w pełni we współczesnym utworze epickim. Struktury kreowane, zmyślone, mogą zastępować realne fakty i sytuacje, two­rząc nową rzeczywistość, której on jest jedy­nym konstruktorem i prawodawcą.

A teraz wyobraźmy sobie adaptację teatralną tak zbudowanej powieści. W jaki sposób wyar­tykułować ma scena splątane ze sobą dwa świa­ty - rzeczywisty i wykreowany? Jak akcento­wać pasaże z jednego w drugi bez popełniania niezręczności? Jak wymagać od aktorów, by przy swej fizycznej jednoznaczności, której nie sposób im się wyzbyć, tworzyli postacie sceni­czne wysnute wprost z myśli i marzeń autora? Nierzeczywiste w swej rzeczywistości scenicz­nej?

Nie chodzi tu zapewne o zadanie niewykonal­ne. Teatr współczesny porywał się i na takie sprawy, nieraz z bardzo pozytywnymi rezulta­tami. Nic takiego nie zdarza się jednak na sce­nie Teatru Nowego w przypadku wystawienia "Pornografii".

Owszem. Widoczne są szwy adaptacyjne i owe straty będące ceną przeniesienia utworu dramatycznego na scenę. Rytm powieściowy ob­cy jest teatrowi, dialog spełnia w epice rolę inkrustacji, nie stanowi wartości sam w sobie, jeśli wyłuskać go z otoczki narracyjnej. Trzeba nie lada warsztatu, by tę opozycję epiki wobec teatru wygubić, czy przynajmniej możliwie ją zniwelować. Nie dokona tego sam przykrywacz tekstu bez pomocy reżysera. A czy w omawia­nym przedstawieniu reżyser pospieszył z pomo­cą adaptatorowi? Moim zdaniem w minimalnym stopniu.

Fabułę "Pornografii" ulokował Gombrowicz rzekomo w warunkach Polski okupowanej przez hitlerowców. Mówię: rzekomo, gdyż łatwo się przekonać, że to okupacja ze snu, wydumana przez autora, posiadająca mało punktów stycz­nych z autentyzmem tamtych czasów. A więc nieautentyczna okupacja, nieautentyczny dworek ziemiański, nieautentyczna krzepa jego właściciela, nieautentyczna jurność młodego Karola... Tę wyliczankę moglibyśmy kontynuować.

W omawianej nieautentyczności zawiera się nie niezręczność, ale świadomy zamysł Gombrowi­cza. To - powiedzielibyśmy - nieautentyczność programowa. Wynika ona bowiem ze świadomych niedookreśleń, z pozostawienia luzów dla kunsztownej gry intelektu i wyobraźni. Czy wystarczy zatem, jeśli aktor grający rolę Narratora-Pisarza wyłącza się chwilami z akcji scenicznej, z kontekstu innych postaci i monologuje do publiczności, by rodziła się w ten sposób nowa rzeczywistość, stanowiąca substytut kon­kretnego dziania się? Nie wydaje mi się.

Postawię tezę, że reżyser spektaklu nie zna­lazł klucza dla przekazu skomplikowanego i zwichrzonego świata gombrowiczowskiego. Chy­ba przerosła go materia literacka. Albo może zaufał nadmiernie jej sugestywnej sile i potrak­tował na zasadzie samograja. A "Pornografia" nie jest kijem-samobijem. Zwłaszcza że nie zapla­nowana została przez autora na teatr.

Tu uwaga marginalna. Gombrowicz dał trzy­krotnie dowód, że potrafi pisać dla sceny. Tak dojrzały autor jak on dobiera z reguły formę podawczą w zależności od tematu i treści, jakie za jej pośrednictwem chce przekazać. "Operetce" nie nadał więc Gombrowicz kształtu powieścio­wego, tak jak za najwłaściwszy wyraz dla "Por­nografii" widział w ujęciu epickim. Może więc należało uszanować wyczucie pisarza i nie wtła­czać na siłę w otwór sceniczny subtelnej, mglis­tej tkanki narracyjnej?

Ale dość dygresji! Omawiamy określoną ma­nifestację artystyczną, fakt z jakim mamy do czynienia w Teatrze Nowym. I tego należy się trzymać.

Odnoszę wrażenie, że jedynym współtwórcą spektaklu, który do końca zrozumiał o co cho­dzi był scenograf Leszek Mądzik. Zaprojekto­wane przez niego podwieszone nad sceną paldamenty, czy inaczej - fartuchy, z gałęzi i liści, tworzą szereg kurtyn, które w miarę potrzeby są podnoszone jedna po drugiej, by odsłaniać coraz głębiej ukryte kręgi ludzkiego wtajemni­czenia. Za ostatnią przesłoną znajduje się już pole dla czystej abstrakcji, dla działań intele­ktualnych. To właśnie tutaj para młodych bo­haterów - Hania i Karol - poddawana jest najdzikszym manipulacjom zrodzonym z gry wyobraźni Witolda (Narratora) i Fryderyka.

Tak, w pomyśle Mądzika zawarte są sugestie, które mogłyby rozwiązać podstawowy problem przedstawienia, ale z których reżyser z niewia­domych przyczyn nie skorzystał.

A aktorzy? Robią co mogą, niektórzy nawet odrobinę więcej, ale to wszystko mało. W sumie sprawiają wrażenie grupy zagubionych wędro­wców, których zły przewodnik wywiódł na ba­gna i pozostawił samym sobie. W zasadzie można by ograniczyć się do tego ogólnego stwier­dzenia, ale wówczas wykonawcy ukarani zos­taliby za winy cudze. Tego chciałoby się im oszczędzić.

Nie można przecież nie dostrzec rzetelnego wysiłku i skupienia prezentowanego przez od­twórcę postaci Witolda (czyli Gombrowicza) - Piotra Krukowskiego. Aktor czuje kluczowe znaczenie tych momentów przedstawienia, gdy Narrator wyobcowuje się z dosłowności fabu­larnej, by wkroczyć na zwiewny grunt świata zmyślonego. Nikt jednak nie wskazał mu kład­ki, po której mógłby się tam przedostać, nie banalizując tego działania i nie sprowadzając go do wyeksploatowanej formy monologu twarzą do widowni. Tak wygłaszać mógł tyrady Don Rodrigo czy Hamlet, ale nie nosiciel perwersyjnej gry gombrowiczowskiej.

Wojciech Pilarski jest znakomitym aktorem charakterystycznym, który na przestrzeni lat ogromnie rozwinął swe możliwości zastosowania w teatrze. Toteż w realistycznych partiach przedstawienia (zawahałem się tu na chwilę: przecież cała "Pornografia" nie jest właściwie realistyczna, to jak się powiedziało świat mają­cy mało punktów stycznych z rzeczywistością)... Więc mówmy raczej: w partiach udających rea­lizm - aktorowi udało się stworzyć jędrną i ekspresyjną postać Fryderyka. Ale i on także gubi się w labiryntach i meandrach myślowych autora, dla których w adaptacji zabrakło ekwi­walentu w mowie scenicznej.

Józef Zbiróg świetnie skonstruował postać Hi­polita. To ziemianin rodem z witkacowskiego "W małym dworku". Cóż kiedy nie znajduje dla siebie kontekstu w całości przedstawienia! Po­dobnie Siemian w wykonaniu Janusza Kubic­kiego (gra go również na zasadzie dublury Mieczysław A. Gajda) jest bardzo dobrym szki­cem postaci. To samo wreszcie można powie­dzieć o Mirosławie Marcheluk w roli Pani Amalii. Są to wszystko postacie sceniczne w po­szukiwaniu... reżysera.

Bardzo trudne i niewdzięczne zadanie przy­padło w udziale parze młodych aktorów. Danu­ta Rynkiewicz (Henia) i Jerzy Łuszcz (Karol) nie mają w widowisku w ogóle materiału na stworzenie postaci. Przypadły im bowiem w udziale role-blankiety. Młodzi ludzie stanowią wszak tylko z woli Gombrowicza propozycję dla starszych: nieważne, jacy jesteśmy! ulepcie nas takich, jakimi chcecie, żebyśmy byli! Przy bra­ku koncepcji reżyserskiej całości to role nie do zagrania.

I tyle sądów o "Pornografii". W spektaklu naj­atrakcyjniejszy jest chyba tytuł. Ale kogoś kto zbyt wiele by sobie po nim obiecywał uprzedźmy od razu: nic z tych rzeczy! Za wy­jątkiem białego błysku odsłoniętej babskiej pu­py, w pełnym wymiarze, ale na bardzo krótki moment.

Nie ratuje widowiska nawet muzyka Zyg­munta Koniecznego, która ma tutaj znaczenie czysto ilustracyjne.

Wróćmy do przełomu dyrekcyjnego, od które­go zacząłem te uwagi! Markowi Okopińskiemu spektakl "Pornografii" powinien dać do myślenia. Nie wolno w ten sposób marnotrawić reputacji teatru i materiału aktorskiego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji