Teatr w pigułce
Farsa, burleska, żart sceniczny mają odwieczne parantele i wielce szacowne tradycje. Sięgają czasów antycznego dramatu satyrowego i późnofeudalnej komedii sowizdrzalskiej. Śmiech jest diablo mocnym orężem, "Albertus z wojny", drwina z żołnierza-samochwała, skuteczniej oddziaływał niż kazania i ociekające szlachetnością apele pacyfistyczne.
Groteska, drwina, ,,kpina ze wszystkiego co święte" zrobiła też w nowszych czasach zawrotną karierę jako odtrutka przeciw realistycznej i namaszczonej sztuce mieszczańskiej XIX wieku, przeciw Ibsenom i ibsenizmowi. Antyszkolny "Król Ubu" sam zrodził szkołę. Tylko naśladowcy i epigoni mogli wejść w ślady Wyspiańskiego. Natomiast droga groteski była szeroko uchylona, choć stroma i niepewna. Śmiało wstąpił na nią Witkacy, za nim inni. Poszedł nią Mrożek. Poprzez i groteskowe zniekształcenia i wykrzywienia widzi świat realny Różewicz.
Mrożek krąży po kraju - przysięgam p. Józefowi Rajskiemu, który w liście do "Perspektyw" przypisał mi lekceważenie prowincji na rzecz stolicy, że akurat od tej wady jestem wolny i że tylko przez roztargnienie przypisałem warszawskiej premierze "Krawca" Mrożka rolę prapremiery, która w rzeczywistości przypadła o dobrych kilka tygodni wcześniej Teatrowi im. Jaracza w Łodzi (przepraszam Czytelników za tę omyłkę) - otóż Mrożek krąży po kraju w dużych i małych dawkach, prawie zawsze jakaś jego sztuka jest grana w Polsce, ostatnio Teatr Popularny w zgrabnie pomyślanym wieczorze, zatytułowanym "Szaleństwo", przypomniał utwór Mrożka "Dom na granicy".
Dwaj warszawscy debiutanci w sztuce reżyserskiej, Piotr Cieślak i Tomasz Grochoczyński najpierw przyrządzili dla tego "Szaleństwa" parodystyczny żart Iwana Turgieniewa "Noc w oberży pod Wielkim Dzikiem", a następnie wspomnianą jednoaktówkę Mrożka, przez samego autora przerobioną na scenę z własnego pysznego opowiadania. Młodzi reżyserzy poczuli się w tym materiale jak ryby w wodzie, a również aktorzy wydali się zadowoleni z udziału w tej absurdalno-realistycznej farsie.
W pełni doszła do głosu groteska w tymże Teatrze Popularnym, w Różewiczowskim wieczorze, zatytułowanym "Teatr Niekonsekwencji" podług "scenariusza teatralnego i reżyserii", jak to formułuje afisz, Andrzeja Rozhina.
Na ten "Teatr" składają się różne drobne, migawkowe niemal scenki, oprawione, jako teatr w teatrze, w dialogi i spory autora z teatrem i krytykami, nacechowane Różęwiczowską ironią, nie oszczędzającą także samego siebie. Autora gra Jerzy Janeczek, dość zręcznie rozdzielając klapsy, pochwały, impertynencje, kpiny z niezbyt mądrych rozmówców. Zagrane w dobrym tempie miniatury sceniczne Różewicza są rozkosznie zwięzłe, skrótowe i lapidarne, mimo występującego tu i ówdzie, świadomie nie przyhamowanego potoku słów. W sumie są to wybornie napisane skecze i numery kabaretowe, czasem tylko komiczne - jak "Zacieranie rąk" - przeważnie kostyczne, sarkastyczne i zgryźliwe w swojej obserwacji obyczajowej, nieraz nie pozbawione tzw. drugiego dna. Jest to forma bardzo chwytliwa w lekturze, mniej w trójwymiarowym teatrze, który wymaga uplastycznienia bon-motu czy blekautu. A to jest mocno trudne, jak się o tym przekonali na przykład twórcy dotychczasowych prób uscenicznienia "Zielonej gęsi" Gałczyńskiego.
Uczucia pewnej czczości doznaje chyba wielu ludzi po obejrzeniu "Teatru Niekonsekwencji"; ale jednocześnie nie mogą się oni użalać na niedostatek siły komicznej czy tym bardziej siły satyrycznej, jaka emanuje z tego teatru w pigułce... A emanuje, któż zaprzeczy i to w stężonej formie z "Rajskiego ogródka" czy z "Dzidzi boba czyli miłości romantycznej", a nawet z takich miniscenek, jak "Co tu macie?"; Różewicz tak wielu rzeczy nie cierpi, także stabilizacji w teatrze! "Chciałaby dusza do raju, cóż kiedy grzechy nie dają". Kabaret Różewicza jest przede wszystkim zjadliwy, pełen złości. Ale przy tym celny, precyzyjnie celny. Jako siła oddziaływania jest to mieszanka wybuchowa.
Aktorzy Teatru Popularnego są o tym przekonani, tak przynajmniej wnioskują z temperamentu i zaangażowania, z jakim występują w owym "Teatrze Niekonsekwencji". Przedstawienie jest aktorsko wyrównane, nie ma wybijających się solistów, ale pozwolę sobie wyróżnić dobrą grę Anny Łopatowskiej, Krzysztofa Machowskiego, Klemensa Mielczarka, Zofii Streer, Bronisława Surmiaka, Jerzego Żydkiewicza. Widowisko warte "podróży" na Szwedzką.