Słyszycie ktoś tam słyszy
Słyszycie. Czasem wisi coś
na jednym włosku wisi
dziś włoskiem tym poety głos
Słyszycie
ktoś tam słyszy
(Włosek poety).
Sądzę, że wraz z "Teatrem niekonsekwencji" Tadeusza Różewicza święcą swoje powodzenie zarówno twórcy przedstawienia, jak kierownictwo sceny. A także sam teatr, konsekwentnie, długo, spokojnie, acz bez rozgłosu zabezpieczający warunki zbliżającego się sukcesu, który przedstawienia "Przepióreczki" oraz "Teatru niekonsekwencji" niewątpliwie zapowiadają.
Scenariusz "Teatru niekonsekwencji" ułożył Andrzej Rozhin, reżyser w Polsce znany jako twórca rewelacyjnego Studenckiego Teatru "Gong" w Lublinie, dyrektor Teatru w Gorzowie Wielkopolskim i Teatru im. Jaracza w Olsztynie, gdzie zrealizował jedno z najciekawiej pomyślanych przedstawień "Białego małżeństwa" Różewicza.
Jego "Teatr niekonsekwencji" jest opowieścią o drodze pisarza i losie artysty w konsumpcyjnie nastawionym społeczeństwie i pośród inteligencji niejasno widzącej swoje zadania. Poddany najpierw presji krytyków i ludzi teatru (dyrektor, reżyser, urzędnik) tworzy swój metaforyczny obraz rzeczywistości, narażony na przypadłości propagandy, zawiść kolegów, "którym się powiodło" lub "którzy są zadowoleni", kontakty z cenzurą - nie tyle oficjalną co urzędniczą. Wreszcie - na dramatyczne doświadczenia z odbiorcami, których co innego interesuje i którzy nie znają nawet najbardziej czytanych i popularnych poetów, cóż mówić o odrzuconych, niezrozumiałych czy niewygodnych.
Rzecz układa się w autentyczny dramat pisarza nie zrozumianego, który nawołuje naród do wielkości, a widzi społeczeństwo zajęte codzienną przyziemną krzątaniną, zakreśloną lada jakim horyzontem myślowym. Jednak nie jest to tylko dramat pisarza. Jest to również dramat społeczeństwa, które - nie chcąc słuchać pisarza - dowiaduje się z ostatnich słów przedstawienia o jego właściwym do siebie stosunku, sformułowanym w krótkim orzeczeniu: "mam was w d....".
Niewątpliwie poprzez śmiech, metaforykę i karykaturę z moralizatorskim przesłaniem zamierzał autor scenariusza i reżyser wywołać naszą krytyczną refleksję o tym, jak bardzo nie dorośliśmy do wielkości i jak bardzo mali okazują się w gruncie rzeczy przywódcy duchowi - typu autora z "Teatru niekonsekwencji" - społeczeństwa. Myślę, że znacznie tragiczniej zabrzmiałoby poważne potraktowanie dysonansu: pisarz - społeczeństwo. Ukazanie rozziewu, jaki wytworzył się pomiędzy pisarzem wzywającym naród do wielkości - do wielkości nie heroicznej, lecz polegającej na wszechstronnym i mądrym rozumieniu życia w jego wielkich i w różnych wymiarach - a społeczeństwem. W tym zakończeniu, jakie jest, konsekwencje obciążają bardziej pisarza niż jego otoczenie. Bo skoro ma być - chce być - nie tylko opisywaczem jego sytuacji i wiernym rejestratorem stanu świadomości, lecz także przewodnikiem narodu, to świadomością musi górować nad nim i nie może ulegać dziecinnym zabawom z obrażaniem się, gniewem i odwracaniem od tych, których chce być przewodnikiem.
Z tymi zastrzeżeniami jest przedstawienie Rozhina teatrem myślącym, w którym chodzi o sprawy istotne, ważne, które jest podnietą do zastanawiania się nad sensem pokazanych w teatrze zdarzeń czy zasugerowanych konstatacji; które budzi zastrzeżenia, ale też składa ręce do oklasków.
Niewątpliwie, zarówno pomysł scenariusza - z tekstami wybranymi z twórczości Różewicza, jak wpisana weń inscenizacja Rozhina są miary niepośledniej, ale strona wykonawcza przedstawienia też zaskakuje kilkoma niewątpliwymi walorami. Przede wszystkim okazuje się, że Andrzej Rozhin nadspodziewanie owocnie pracuje z aktorami.
W Teatrze Popularnym potrafił porwać ich do pracy nad trudnym scenariuszem i przekonać do jego wartości. Umiał z zespołu - który wprawdzie zawsze cierpliwie i ofiarnie pracował, ale rzadko tworzył przedstawienia będące czymś więcej niż przyzwoitym wykonaniem powierzonych zadań - wydobyć nie przeczuwane umiejętności, nieznane zdolności i zapoznane blaski. Przedstawienie jest nie tylko prawdziwie interesujące, ale wyraziście, w tempie, we właściwym rytmie i nastroju rozegrane. Co tym bardziej jest warte podkreślenia, że rodzaj kabaretowo-estradowej zabawy należy pośród genre'ów teatralnych do najtrudniejszych, w którym łatwo o przesadę, wyjaskrawienie, zgrywę.
Tymczasem absolutnie wszyscy aktorzy - zarówno w głównym prowadzącym wątku między pisarzem a jego otoczeniem zawodowym, jak w poszczególnych scenkach, obrazujących społeczeństwo - bardzo poprawnie spełniają swoje zadania, słuchając woli reżysera i rozumiejąc swoje w całości przedstawienia miejsce. Dzięki temu z ogromnego przecież ansamblu nie umiałabym wymienić ról chybionych, a nawet zdecydowanie słabych. Chociaż, jak zawsze, jedne silniej inne słabiej zapadają w pamięć.
Spośród solistów najwięcej uwagi przyciągał niewątpliwie Jerzy Janeczek w roli Autora, zapewne celowo wykreowany na postać pisarza z ludu i słusznie nie próbujący utożsamić siebie z Różewiczem. Zagrał człowieka skromnego, nieśmiałego (czy ośmielonego popularnością), ufnego aż do naiwności, który stopniowo, doświadczając okrutnego świata, obojętności, cynizmu - szarpie się, podejmuje różne próby pojednania, kompromisu, zaczyna myśleć o zamknięciu się w wieży z kości słoniowej, aż wreszcie z rozgoryczenia i żalu wymyśla tym, dla których miał być przewodnikiem, powiernikiem, wychowawcą, opiekunem.
Żywcem z życia wyjęte sylwetki - co tu uważam za pochwałę - stworzyły osoby grające postacie reżysera, dyrektora teatru, urzędnika, a zwłaszcza - w czterech różnych wydaniach - oceniaczy teatru.
Podobnie z kolejnymi scenami przedstawienia. Wyraziście linie społecznej demoralizacji pokazał "Rajski ogródek". Bardzo dramatycznie zabrzmiała scenka czwarta "Co tu macie?". Wiele zabawy przyniósł widzom "Dramat rozbieżny" i "Dzidzibobo". Ale istotnie tragiczne nuty zawierały "Metamorfozy", "Sobowtór". W sumie jednak, lepsze i gorsze, ułożyły się w dramatyczny obraz społeczeństwa zajętego małą stabilizacją. A dla równowagi w dramatyczny obraz niedojrzałych zmagań o jego sferę duchową, podejmowanych przez równie niedojrzałych przedstawicieli inteligencji. Co razem składa się na metaforyczny obraz: "wiódł ślepy kulawego".
I nie sposób oprzeć się wrażemu, że w tych zapasach o rząd dusz najbardziej dojrzałym w diagnozach okazał się autor scenariusza i reżyser, czyli teatr. Pośród ostatnich prób literatury współczesnej od "Odwetów" Kruczkowskiego w Koszalinie po "Krawca" Mrożka w Warszawie - ta wydaje mi się najbardziej poruszająca i dająca do myślenia o rzeczach ważnych, niemarginalnych i naprawdę nas, którzy w Polsce żyjemy, obchodzących.