Artykuły

Katastrofa na motywach

"Lear" wg Williama Shakespeare'a w reż. Jędrzeja Piaskowskiego w Teatrze Nowym w Poznaniu. Pisze Ewelina Szczepanik w portalu Teatr dla Was.

"Król Lear" to mit, który ciąży nad poznańskim Teatrem Nowym od 1992 roku. Wtedy to Eugeniusz Korin reżyserował w teatrze ten tekst, a w roli głównej obsadził Tadeusza Łomnickiego. Łomnicki podczas próby generalnej jednak zmarł, do premiery oczywiście nie doszło, a teatr otrzymał w 2002 roku imię zmarłego aktora.

W zespole Teatru Nowego wciąż pracują aktorzy, którzy uczestniczyli w tamtych niedokończonych próbach. Część z nich do udziału w nowej adaptacji zaprosił Jędrzej Piaskowski, młody reżyser, dla którego mit Łomnickiego to prehistoria. I na szczęście widmo tamtego "Leara" nie krąży nad poznańską premierą - spektakl Piaskowskiego nie staje się obrzędem dziadów, tylko wprowadza własną filozofię, własne widzenie świata, własną estetykę, choć nie bez bardzo wyraźnych inspiracji Krzysztofem Warlikowskim.

Scenografia przypomina opuszczony pałac. Białe ściany, okryte płótnem rzeźby, puste ramy obrazów. Brak okien i drzwi nasuwa konotacje z miejscem odosobnienia. Gdy pod koniec widowiska podniesie się ekran w tyle sceny, oczom widzów ukaże się śmietnisko sięgające górnych ram sceny, zasypujące cały widok. Jakby na świecie były już tylko śmieci, nieład, entropia i chaos...

W tej przestrzeni przebywa dwór Leara i on sam. Wszyscy luźno ubrani, jakby niechlujnie. Na tym tle zwraca uwagę postać Antoniny Choroszy, opisana w programie jako Błazen - w powłóczystej, czarnej sukni wygłasza beznamiętnie monolog, który otwiera spektakl, nieprzystający pozornie nijak do treści dramatu Szekspira. To już zapowiedź głównej myśli dramaturgicznej - z "Króla Leara" zostają tylko strzępy, cytaty, tekst jest poszatkowany dokładnie jak współczesna kultura, żywiąca się właśnie strzępami i przetworzeniami. Jakkolwiek wyczuwalne są główne wątki, trudno tutaj szukać scenicznej adaptacji dramatu, to raczej zbiór refleksji luźno powiązanych z myślą Szekspira, a nie wierne przełożenie. Zastrzeżenie uwzględnione na afiszach, że to spektakl "na motywach", jest więc jak najbardziej słuszne. Zastanawiający jest natomiast wybór treści - uwzględniono oczywiście bardziej znane fragmenty, jednak uzupełnienie ich monologami współczesnymi rozbija całe napięcie dramaturgiczne, jakie ostało się jeszcze w tekście.

Beznamiętność jest natomiast słowem najlepiej opisującym pracę aktorów. Wypowiedzi bardzo rzadko są jakkolwiek nacechowane emocjonalnie - najpewniej ma to obrazować rezygnację, stagnację, ale po kilkunastu minutach usypia czujność widza i po prostu nudzi. Przy zminimalizowaniu ilości treści można by się pokusić o fajerwerki aktorskie, zwłaszcza że tekst nawet po drastycznych przeróbkach daje taki potencjał. Tak się jednak nie stało. Emocji na scenie brak, brak energii, chłodne światło i biel tła potęgują tylko poczucie beznadziei i wyobcowania.

Dojmujące jest też przeczucie bliskiego końca. Wynika ono oczywiście wprost z katastroficznej wizji samego "Króla Leara". Twórcy dopisali także szereg skojarzeń politycznych, społecznych, kulturowych, mających wskazywać, że oto cywilizacja, którą znamy, się kończy. Jest zdegenerowana moralnie, a fizycznie zbyt słaba, starzeje się i ugina pod ciężarem własnych decyzji. Aluzja do bieżącej sytuacji w Europie jest aż nadto czytelna. Koncepcja taka, wyłożona już w programie spektaklu, wydaje się atrakcyjna. W spektaklu Piaskowskiego nie wybrzmiewa jednak dostatecznie dobitnie - może dlatego, że wyprano go zupełnie z emocjonalności? Nie chodzi przecież o miotanie się w histerii czy innych paroksyzmach, a tylko o jakąś różnorodność reakcji. Wszyscy tymczasem są zimni jak pomniki, które zresztą na scenie niszczą.

Oczywiście poczucie zagrożenia podbijane jest, zresztą bardzo umiejętnie, przez oświetlenie, muzykę oraz projekcje wideo wyobrażające wojnę, przemoc, rozpad. Czynniki te nie pozostają jednak w żadnej łączności z aktorami - ci grają jakby samym sobie, trochę mechanicznie, trochę jak za szybą. Nawet obrazy potencjalnie pełne napięć - jak scena molestowania Regany (Dorota Abbe) i Goneryli (Gabriela Frycz) przez ojca czy spotkanie Gloucestera (Tadeusz Drzewiecki) z Learem (Aleksander Machalica) - obnażają olbrzymi dystans aktorów wobec ról, przez co biją kompletnym fałszem.

Widowisko budowane jest więc tylko obrazami. Te, niekiedy bardzo sugestywne (Gloucester z zaszytymi oczyma, aktorzy rozbijający rzeźby, symbol cywilizacji europejskiej, początkowy monolog Choroszy) i często bardzo wysmakowane wizualnie, nie wystarczają do zbudowania historii, a teatr mimo wszystko ciągle żywi się historią. "Leara" Piaskowskiego należy raczej traktować w kategoriach manifestu, ostrzeżenia. Czy jest ono specjalnie odkrywcze? Trudno powiedzieć, właśnie ze względu na wszechogarniający dystans - aktorzy nie wchodzą w swoje role, widz nie bardzo więc wchodzi w rolę widza i na koniec wyrywa się tylko ciężkie westchnienie...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji