Artykuły

Mozart w sosie pikantnym

"Cosi fan tutte" w reż. Grzegorza Jarzyny w Teatrze Wielkim w Poznaniu. Pisze Teresa Dorożała-Brodniewicz w Opcjach.

Na swój operowy debiut reżyserski Grzegorz Jarzyna wybrał Mozartowską buffę Cosi fan tutte i wystawił ją w Teatrze Wielkim im. Stanisława Moniuszki w Poznaniu. Na długo przed premierą dochodziły słuchy o bulwersujących pomysłach inscenizatora i protestach wykonawców, o dominacji symboli seksualnych w scenografii i kostiumach czy wypożyczonych do spektaklu striptizerkach - co oczywiście skutecznie podgrzewało atmosferę oczekiwania. Przedstawienie zaprezentowane zostało po raz pierwszy w lipcu 2005 roku, w ramach Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego Malta, a teraz - z podaną wytłuszczonym drukiem informacją "tylko dla widzów dorosłych" - znajduje się w stałym repertuarze poznańskiej sceny.

Autorem fabuły "Cosi fan tutte" (Tak czynią wszystkie, czyli Szkoła kochanków) jest Lorenzo da Ponte, który wcześniej - na potrzeby Mozartowskich dzieł scenicznych - przygotował libretta do Wesela Figara (1786) i Don Giovanniego (1787). Tym razem nie korzystał z tekstów cudzych, lecz - ponoć opierając się na autentycznym zdarzeniu - popełnił błyskotliwą komedyjkę "rozpisaną" na sześć postaci. Treść osnuta jest wokół zakładu pomiędzy cynicznym Don Alfonsem i dwoma naiwnymi młodzieńcami: Ferrandem i Guglielmo, którzy - chcąc sprawdzić wierność swoich narzeczonych - przebrani za Albańczyków przystają na odegranie ról zalotników. Kobiety: Fiordiligi i Dorabella, namówione przez sprytną pokojówkę Despinę, ulegają "nowym" kochankom przed upływem 24 godzin, tyle że nieświadomie zamieniają się partnerami. Don Alfonso, sprawca całego zamieszania, triumfuje: nie można wierzyć kobietom, ponieważ "tak czynią wszystkie".

Czy jest to tylko służąca zabawie i rozrywce jednowymiarowa, błaha maskarada, traktująca o niewierności, udawaniu kogoś innego, o powierzchowności uczuć oraz manipulowanych i manipulujących? Czy może opowieść znacznie głębsza, skłaniająca do refleksji nad trudami miłości, zdradą i niemożnością porozumienia pomiędzy kobietą a mężczyzną?

Odpowiedzi na te pytania znaleźć można w muzyce Mozarta, która, jakby na przekór owej frywolnej historyjce z udziałem marionetkowych postaci, jest zachwycającym hymnem miłosnym, o wielu rozmaitych odcieniach emocjonalnych: liryzmu, patosu, bólu, skruchy, a także radości, zmysłowości, ironii czy groteski. Jak pisał Alfred Einstein w Mozartowskiej monografii: "Ta opera, jak cudowna bańka mydlana mieni się barwami bufonady, parodii, autentycznego i udawanego uczucia. Ale dochodzi do tego jeszcze barwa czystego piękna".

Na użytek poznańskiej inscenizacji realizatorzy "Cosi fan tutte" z muzyką obeszli się bezceremonialnie, znacznie skracając operę i likwidując wszystkie partie zespołowe. Zwłaszcza w akcie II czuło się muzyczny niedosyt, tym bardziej że dyrygent Andrzej Straszyński przygotował spektakl na przyzwoitym poziomie. Dobre tempa, błyskotliwe brzmienie orkiestry, zestrojenie warstwy instrumentalnej z solistami nie budziły zastrzeżeń, chociaż chciałoby się słyszeć więcej niuansów dynamicznych, zachwytu nad frazą, słodyczy w kształtowaniu kantyleny. Wśród solistów najbardziej stylową interpretację zafundowała słuchaczom Barbara Gutaj w roli ponętnej i przewrotnej Despiny. Z jak najlepszej strony-zarówno wokalnej, jak aktorskiej - pokazał się współpracujący z poznańską sceną Dariusz Machej jako Don Alonso. Lekkość i finezję w swoich partiach zaprezentowali: Roma Jakubowska-Hand-ke (Fiorfiligi) i Jaromir Trafankowski (Guglielmo). Gorzej wypadła druga para bohaterów: Galina Kuklina (Dorabella) i Piotr Friebe (Ferrando), którym trochę przeszkadzały kłopoty intonacyjne.

Słynny reżyser Jean-Pierre Ponnelle na marginesie swojej realizacji Cosi... w roku 1969 powiedział: "Aktualizacją, przeniesieniem tej historii w XX wiek nic by się nie zyskało".

Grzegorz Jarzyna, nie przejmując się tym poglądem, ulokował Mozartowską operę w świecie jak najbardziej nam współczesnym - pełnym blichtru, wyuzdania, jednodniowych "miłości", uczuciowej pustki. Mężczyźni szukają łatwych przygód w portowych spelunkach, kobiety są towarem, wystawiają swoje wdzięki i sprzedają się za pieniądze. Scenę, czyli świat wypełniają podejrzani osobnicy, którzy prowadzą nieczyste interesy. Publiczność zostaje przygnieciona wielością pomysłów, związanych niemal wyłącznie z naturalistycznie pokazaną seksualnością. Wśród elementów scenografii dominują fallusy. Szereg epizodów, zresztą mało apetycznych, nie uzyskuje puenty (np. transwestyci w kolejce do WC czy "występ" plastikowej lali jako obiektu erotycznego). W nocnej knajpie słychać ogłuszające techno, leje się alkohol, krążą narkotyki.

Takie jest tło dla obmyślonej przez Lorenza da Ponte żartobliwej powiastki o niewiernych narzeczonych. Nie należę do osób pruderyjnych i nie gorszą mnie sytuacje frywolne czy pikantne. W realizacji Jarzyny razi mnie jednak jednoznaczność, dosłowność, brak dystansu, stawianie kropki nad "i", a tym samym niepozostawianie widzom pola dla ich wyobraźni. Nie mogę darować reżyserowi tego, że nachalnym obrazem odrażającej współczesnej codzienności przytłoczył czystą i szlachetną muzykę Mozarta.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji