Całopalenie
Na pytanie, jakie jest jego ulubiona zajęcie, August Strindberg odpowiedział: pisanie dramatów. I dalej: jaki stan odpowiadałby mu najbardziej? Autora dramatycznego, którego sztuki wciąż się gra. To życzenie, wyrażone w roku 1899, spełnia się do dzisiaj na wielu scenach świata. Ba! Co i raz odbywają cię mityngi poświęcone twórcy "Tańca śmierci". Uczone głowy poddają jego utwory szczegółowym analizom, wychwytują nowe niuanse, tropią, co zwietrzało, a co zostało żywe do naszych dni.
Ostatnio takiej weryfikacji dokonano na Międzynarodowej Konferencji w Warszawie. Znawcy przedmiotu, którzy zjechali tutaj z wielu krajów, mówili o znaczeniu twórczości Strindberga w kontekście europejskim. Nasza dramaturgia ma także różne powinowactwa z twórcą nowoczesnego dramatu szwedzkiego, wyłamującego się z prostych zaszufladkowań. Był naturalistą - to prawda; ekspresjonistą - nikt nie zaprzeczy; nadrealistą - to pewne. Ale nade wszystko znawcą natury ludzkiej. Nie pozostawia na niej zresztą suchej nitki.
Jest bezwzględny w dobieraniu się do naszej psychiki, pozorów i prawdy. Czyni to metodycznie, dokładnie, chciałoby się powiedzieć, z perfidią. Nie oszczędza siebie i swoich najbliższych. Jego wiwisekcja zaczyna się od własnej osoby, analizowania swoich doznań, reakcji i odruchów. Idzie pod tym względem na całopalenie. Niczego nie chce ukrywać, zatajać. Uprawia swoisty teatr wewnętrznego okrucieństwa w różnych jego odmianach. Jego bohaterowie dręczą się sami i zamęczają innych.
Ta cała galeria pokrzywionych psychicznie postaci jest, tak jak dawniej i dziś, niezmiennie atrakcyjna dla aktorów i widzów. Z okazji zjazdu zagranicznych gości w Warszawie znalazły się na afiszu dwa tytuły Strinberga. W teatrze "Ateneum" zagrano "Wierzycieli" w reżyserii Janusza Warmińskiego. Wykorzystał on w pełni walor małej sali, w której widzowie niemal ocierają się o bohaterów sztuki, mogą zaglądać im w oczy, dostrzegają najmniejsze drgnienie powieki, grymas twarzy. Mają wrażenie, że znajdują się w jednym pokoju z postaciami, uczestniczą w okrutnym seansie wzajemnego demaskowania się trójki bohaterów.
Mistrzowski tercet tworzą: Aleksandra Śląska - Tekla, Mieczysław Voit - Gustaw i Jerzy Kamas - Adolf, były i aktualny partner Tekli. Wyszukują najsłabsze strony przeciwnika, by go wyprowadzić w pole, pokonać, zmiażdżyć. Przyciągają się, by z tym większą siłą się odepchnąć, zadać ostateczny cios. Nie potrzeba tu ostrego czy tępego narzędzia, by dokonała się zbrodnia. Wystarczy intryga wysnuta z chęci zemsty, słowa, które potrafią zranić śmiertelnie. Bohaterowie prowadzą nas do piekła, które ludzie potrafią sobie zgotować. Kat i ofiara są tu traktowani zamiennie. Torturowany psychicznie zawsze może się odegrać.
Drugą inscenizacją uświetniającą warszawskie spotkanie stridbergowców w międzynarodowym gronie była "Wielkanoc" z afisza Teatru im. Stefana Jaracza w Łodzi, grana już od dawna w chwale polskiej prapremiery. Firmował ją podczas warszawskiej prezentacji Teatr Rzeczypospolitej, traktując ją jako otwarcie sezonu.
To piękne przedstawienie, (w reżyserii Bogdana Hussakowskiego) roztacza przed nami rozległy pejzaż ludzkich zagrożeń i niepokojów, wzajemnej nieufności i prób jej przełamywania. Ma w sobie ową strindbergowską intensywność odczuć i przeżyć, drąży w głąb, stopniuje napięcie. Każda z postaci obnaża swój niedostępny dla drugiego świat. A jednocześnie całą szóstkę łączy skomplikowana siatka powiązań i wzajemnych zależności ciążących na wszystkich.
Rodzina Heystów budzi współczucie nie tyle z powodu ruiny majątkowej, w którą popadła, ile z racji osamotnienia każdego z jej członków, wyolbrzymiania nieszczęść własnych i zarażania swoim czarnowidztwem drugich. Strindberg jest bezlitosny wobec swoich bohaterów, jakby przeznaczeniem człowieka było cierpienie i zadawanie go innym. Krótki oddech ulgi przynosi w finale postać, która budzi przez cały czas największe przerażenie - główny wierzyciel, Lindkvist, mający w swoim ręku los materialny rodziny. Ale nie jest w stanie jej wyzwolić z psychicznych rozterek. Tę postać - symbol nasyca życiową mądrością Bogusław Sochnacki. W zespole doświadczonych aktorów zwraca uwagę nadwrażliwa Eleonora, którą gra młoda aktorka Bożena Miller-Małecka, na najczulszej gamie zmiennych nastrojów.
Te dwie udane inscenizacje potwierdzają ponadczasową wartość dramatów Strindberga, który w swoich wizerunkach nie retuszuje, nie oszczędza homo sapiens.