Artykuły

(Nie) poskromiona w tangu

"Poskromienie złośnicy" Williama Szekspira w reż. Marka Mokrowieckiego w Teatrze Dramatycznym im. Szaniawskiego w Płocku. Pisze Lena Szatkowska w Tygodniku Płockim.

Orszak ślubny kroczy przez środek sceny otoczonej lustrami. Za panną młodą rozciąga się kilkumetrowy czerwony tren. Mocny kolorystyczny akcent wlewa się w ciemną przestrzeń. Światło-mrok, czerwień-biel - na kontrastach zbudowana jest scenografia spektaklu. Przeciwieństwa zostają podkreślone, zgodnie z duchem Szekspirowskiej opowieści o potulnej Biance i silnej Katarzynie.

Reżyser Marek Mokrowiecki mierzył się ze sztukami Szekspira kilkakrotnie. Ostatnią z realizacji dzieł wybitnego stradfordczyka na płockiej scenie był Hamlet, którego premiera odbyła się w 2012 roku. Już tamtemu spektaklowi Mokrowiecki dodał rysy współczesne, ale nie zdecydował się na zupełne odrzucenie klasycznej konwencji. W "Poskromieniu złośnicy" idzie o wiele dalej. Na podstawowe pytanie do każdego twórcy, który przenosi dramaty Szekspira na scenę: jak dziś grać klasykę teatru, odpowiada: śmiało, oryginalnie, w nowoczesnym kostiumie i w rytmie tanga, ale z poszanowaniem dla słowa, podkreślając to, co w sztuce najlepsze i czym lubił zaskakiwać jej autor. Choć dzisiejsza publiczność zna zabawę w teatr w teatrze, przebieranki i zamiany ról, ciągle bawi nas sługa podający się za pana i pijak, któremu otoczenie wmawia, że jest możnowładcą. Nie przypadkiem "Poskromienie złośnicy" nazwał Szekspir komedią - zaliczając rzecz do gatunku, który rządzi się określonymi prawami. Bo jak napisał: "Śmiech jest lekarstwem i życie przedłuża". Że potyczki słowne bohaterów i cięte riposty tak świetnie brzmią, to ogromna zasługa tłumaczenia Stanisława Barańczaka. Jego propozycja jest właściwie tekstem gotowym na współczesną scenę.

"Poskromienie złośnicy" zaczyna się zgodnie z tekstem dramatu od prologu. W płockim teatrze jest to prolog rozszerzony. Na scenę wychodzi Marek Mokrowiecki. Jako dyrektor teatru wita przybyłą publiczność. Usiłują mu w tym przeszkodzić wrzaski rozlegające się gdzieś w tle. Oto początek zabawy... Zdezorientowana widownia nie jest pewna czy to już właściwie przedstawienie, czy przypadkowy dramatyczny incydent. A reżyser natychmiast włącza nas w swój teatr. Dostajemy rolę znaną. Ba - jesteśmy publicznością! Słychać podniesiony głos kobiety i tłumaczącego się mężczyznę. Ona robi mu "scenę", wali ścierką i krzyczy. Za chwilę oboje kłócą się, nie zważając na obecnych. Pijany i zmęczony mężczyzna wreszcie zasypia. Pogrążonego w objęciach Morfeusza znajdują wracający z polowania panowie. Dziedzic, później Baptista Minola (Jacek Mąka) postanawia zażartować sobie z Krzysztofa Okpisza (Mariusz Pogonowski). Służba przekonuje zamroczonego alkoholem kotlarza, że jest bogaczem, który po długiej chorobie powraca do zdrowia. Ponieważ najlepszym lekarstwem na różne dolegliwości jest śmiech, proponują mu obejrzenie przedstawienia wędrownych aktorów przybyłych na dwór. Odegrają oni komedię o Biance i Katarzynie - dwóch córkach bogatego kupca Baptisty Minoli i ich perypetiach w drodze do ołtarza. Jest tam i walka płci, i mariaż. Zwycięża miłość, nie przemoc. Historia w historii, intryga w intrydze, teatr w teatrze!

"Poskromienie złośnicy" w reżyserii Mokrowieckiego to spektakl zespołowy, z precyzyjnie ułożonymi scenami zbiorowymi. To wielki atut przedstawienia. Aktorzy doskonale spisują się w parach, kwartetach, dużych i małych grupach, grają też wśród widowni. Na weselu wszyscy: wędrowni aktorowie, krawcy i krawczynie, słudzy albo koledzy pana młodego z wieczoru kawalerskiego, dowcipkują, fikają koziołki. Duża scena zaludnia się, wypełnia tłumem. Wszystko jest harmonijne z muzyką, choreografią i kolorem kostiumów.

Katarzyna (gościnnie Sylwia Krawiec) świetnie wygląda, świetnie się porusza. Przejrzała intrygę Petruchia. Jest inteligentna, ironiczna, zna reguły gry. To ona decyduje w co, z kim i jak chce zagrać. Bianka (gościnnie Maja Rybicka) również przyciąga uwagę. Jest trochę z Gombrowicza, trochę z Różewicza. Chodzi w tenisówkach, żuje gumę, uwodzi chłopców. W końcu obie wyjdą za mąż, jednak zgodnie ze swoją wolą. Amant Petruchio (Szymon Cempura) deklaruje, że chce się bogato ożenić. Kiedy poznaje Katarzynę, nie waha się ani chwili. "Biorę jędzę i jej złoto" - oświadcza zdecydowanie. Widowiskowe są sceny pomiędzy nimi dwojgiem toczące się w rytmie tanga. Jego pulsujący rytm utrzymuje się prawie w całym przedstawieniu. Niekiedy zamienia go rap, niekiedy Mendelssohn. Dynamikę podkreślają również wplecione w spektakl elementy komedii dell'arte, z przebierankami i akrobatycznymi popisami Przemysława Niedzielskiego i Szymona Kołodziejczyka (gościnnie w roli pazia i sługi).

Wszyscy grający w przedstawieniu aktorzy odnaleźli się w koncepcji Mokrowieckiego: w tangu, wymagającej choreografii, w prostej, lecz dobrej scenografii z lustrami i krzesłami. Harmonijna całość to zasługa twórców. Oprócz czuwającego nad spektaklem reżysera - Urszuli Borkowskiej (świetna muzyka), Krzysztofa Małachowskiego (scenografia) i Katarzyny Anny Małachowskiej (choreografia). Płocka realizacja "Poskromienia złośnicy" to spektakl dobrze skomponowany lub nawiązując do tekstu Szekspira i plakatu - skrojony.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji