Artykuły

Traviata w blasku fleszy

"Traviata" Giuseppe Verdiego w reż. Michała Znanieckiego w Operze na Zamku w Szczecinie. Pisze Katarzyna Kubińska w miesieczniku Muzyka 21.

Premiera szczecińskiej "Traviaty" była, niewątpliwie, długo wyczekiwanym wydarzeniem Opery na Zamku. Zwłaszcza, że miała to być wyjątkowa i współczesna interpretacja verdiowskiego dzieła, w reżyserii Michała Znanieckiego i ze scenografią Luigiego Scoglia. 18 marca - pierwszy "szokujący" spektakl. Skąd kontrowersje? Skąd tyle zamieszania wokół tak klasycznej opery? Właśnie-klasycznej...

Znaniecki nieco inaczej zinterpretował, można by rzec, kluczową pozycję w repertuarze włoskiego mistrza. Mianowicie skupił się na idei, która przyświecała Verdiemu w momencie tworzenia muzycznej historii słynnej kurtyzany. Idei "lustra". Traviata - odbiciem publiczności. Kiedyś - świata kurtyzan, zakazanej miłości i szalejącej gruźlicy. Jak przekazać pomysł kompozytora w dzisiejszych czasach?

Reżyseria Znanieckiego nawiązuje do współczesności - świata "high society", ścianek, blasku fleszy i wszechobecnego blichtru. Zamiast gruźlicy - rak. Choroba obecnie bardziej nam bliska. A w tym wszystkim - ona-Violetta. Kobieta, pragnąca prawdziwej miłości, umierająca na skutek choroby i opuszczenia, "na tej pustyni ludzi zwanej Paryżem..." Szczecińska rrowoto jest pełna symboliki. Tutaj każdy, z pozoru mało ważny szczegół składa się w pewną całość spójnej interpretacji.

Violetta - szefowa Vogue'a, niczym Miranda Priesly (przyp. bohaterka książki Diabeł ubiera się u Prady). Pierwszy akt - wielki pokaz mody u niej w domu. Pojawiający się Alfredo - fotograf. Za chwilę - Libiamo, w którym reżyser wykorzystał możliwości sceny, przybliżając solistów do publiczności, umiejscawiając ich po bokach orkiestronu. Od tego momentu jesteśmy jakby częścią spektaklu. To już nie swoisty dualizm: scena - rzeczywistość (widownia), ale jeden wspólny świat- świat zwykłych ludzi. Un di felice... i pocałunek zakochanych - w blasku fleszy. Skandal! Jak to tak - szefowa słynnego magazynu i fotograf!? W tym całym zamieszaniu Flora odsłaniająca biust, żeby zwrócić na siebie uwagę. Skutecznie. Tylko nagość się sprzedaje. Nie emocje, przeżycia. Tylko powierzchowność. Kolejny symbol. Duet Wioletty z Germontem, kiedy ten wręcza jej czek w zamian za jej poświęcenie [E grave ii sacrifizio). Duet Germonta z Alfredem, kiedy to syn, szukając zasięgu (telefonu) i przeglądając zdjęcia, lekceważy słowa rodzica. Groteska? Niestety, rzeczywistość. Kolejna scena i pojawiający się na widowni chórzyści robiący selfie z osobami z publiczności. Ścianka, rozmowy o modzie. W takich klimatach zaczyna się wielki bal u Flory, na którym rozwścieczony Alfredo zrywa Violetcie perukę, odsłaniając jej prawie łysą głowę. To jeden z najbardziej oddziałujących na widza fragmentów spektaklu. W tym momencie na sali panowała absolutna cisza. Opadająca kurtyna, przed nią soliści, opuszczający salę (w rolach) drzwiami dla publiczności. Kolejny raz podkreślenie - są jednymi z "nas". To nie fikcja, a rzeczywistość. Ostatni akt - scena śmierci Violetty. Na scenie 4 łóżka. Na jednym Violetta, na pozostałych jej alter-ego. A w tym wszystkim pokaz mody pogrzebowej, urządzony przez Anninę. Wymowny widok. I monodram głównej bohaterki...

Wbiegają Alfredo, Flora i goście z balu, Germont, ale nie kierują się do kurtyzany, lecz do jej alter-ego. Podkreślenie jeszcze większej samotności i cierpienia kobiety. Prendi, quest'e l'immagine de' miei passati giorni i Traviata wyciągająca rękę ze zdjęciami rentgenowskimi. Kolejna przejmująca i grająca na emocjach scena. Końcowe takty i ostatni symbol - kolejność umierania postaci na poszczególnych łóżkach...

Ciekawa i nieco przewrotna w tej reżyserii była również sama symbolika postaci kobiecych. Kolejne z nich (Violetta, Flora, Annina) wchodzą do świata mody, niejako przekazując sobie pełnioną rolę. Metafora tego, że każda kobieta przeżywa podobne emocje, każda na swój sposób, ale - finalnie - podobnie egzystuje w tej samej rzeczywistości. I znów to mogła być każda z kobiet na sali. Kolejny "zabieg" Znanieckiego.

W premierowym przedstawieniu rolę Violetty kreowała Marcelina Beucher. Na początku stworzyła niepewną wokalnie postać kurtyzany. Dopiero w końcowych aktach śpiewaczka pokazała ciekawą barwę i melodykę, a jej głos nabrał nieco pewności. W partii Alfreda towarzyszył jej Andrzej Lampert. Tutaj można było usłyszeć dość dynamiczny, tenorowy głos, w połączeniu z przekonującą grą aktorską. Postacią, która wyróżniała się na tle pozostałych był Germont. W tej roli Leszek Skrla. Mocne, zdecydowane i dźwięczne brzmienie, jak też "ojcowska" interpretacja roli przypadły do gustu publiczności. Całościowo-częściowo zagubiona Violetta i partnerujący jej Alfredo.

Inaczej było w przypadku drugiej obsady, zaangażowanej do spektaklu 3 kwietnia. Wydaje się, że to właśnie ten skład solistów oddał w pełni reżyserską myśl. Siłą były głosy i doświadczenie solistów. W roli Violetty - Joanna Tylkowska-Drożdż. Sopranistka, poza emocjonalną i ekspresyjną grą aktorską, pokazała również świetną stronę wokalną. Pięknie, świadomie prowadzona kantylena, frazowanie pełne ornamentacji, dodatkowe tryle w wymagających fragmentach (jak chociażby Foliie! Foilie. ah forselui... sempre libera), czy pasaże wykonywane z dużą dokładnością i bez najmniejszego trudu, zyskały aplauz publiczności. W partii Alfreda Paweł Skałuba. Pełne blasku, bogate w dynamikę, silne i pewne tenorowe brzmienie idealnie pasowało do pełnego pasji i pożądania Alfreda. Z dużym zdecydowaniem mierzył się z najtrudniejszymi wokalnie fragmentami. Gra aktorska solisty była równie przekonująca. Rolę Germonta kreował Tomasz Łuczak. Wykonanie DiProven-za ii mar, ii suol, największej barytonowej partii w Traviacie zachwycało subtelnością i ciepłą barwą. Głos miał w sobie wiele przyjemnych tonów, a sposób, w jaki solista nim operował, dodając do tego odpowiednie aktorstwo - przypadł do gustu publiczności. W obydwu spektaklach całości dopełniła ciekawa i precyzyjnie wykonana scenografia, wymagający wiele od solistów ruch sceniczny, współcześnie-klasyczny balet, kostiumy łączące historię (użycie krynoliny) ze współczesnością (J. Medyńska) i klasyczna instrumentacja. Orkiestra pod batutą Władimira Kiradjiewa wykazała się rozumieniem verdiowskiej dynamiki, dość wiernie interpretując myśl kompozytora.

Reżyser odnalazł myśl Verdiego. Przedstawił współczesną Violettę, bliską obecnej na sali publiczności. Tym sposobem, tak jak Wielki Mistrz sprawił, że ta klasyczna historia nabrała nowego (a może właśnie pierwotnego...), świeżego wymiaru. Zaryzykował, podobnie jak Verdi w La Fenice. Jednak tym razem, w przeciwieństwie do nieudanej włoskiej prapremiery, Trowoto Znanieckiego została nagrodzona owacjami na stojąco i wydaje się, że przypadła do gustu publiczności. W ten sposób współczesna, "lustrzana" Traviata podbiła deski Opery na Zamku w Szczecinie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji