Zarysował się Gmach
Nowy szef jeleniogórskiej sceny, Jerzy Zoń, podpisał jako reżyser swoje pierwsze przedstawienie Ono, ja- sądzę, będzie otwierało rozmowy o linii repertuarowej i ambicjach artystycznych Teatru Norwida pod wodzą młodego i pełnego optymizmu krakowianina. Wszystko na to wskazuje że następnymi punktami według zapowiedzi będą: "Noc Walpurgii czyli kroki Komandora" Jerofiejewa (tego od wspaniałej książeczki "Moskwa - Pietuszki") i "Ocipienie" Kundery (który rekomendacji chyba nie wymaga).
Zoń zaczął od "Gmachu" opartego na motywach powieści Stanisława Lema "Pamiętnik znaleziony w wannie". Wielbiciele twórczości tego ostatniego z całą pewnością znajdą w tym przedstawieniu coś ze specyficznego klimatu powieści Lema, choć autor adaptacji, a zarazem nowy kierownik literacki teatru, Bogdan Rudnicki, nie trzymał się kurczowo książki.
Opowieść sceniczna ukazuje nam świat ludzi traktowanych przedmiotowo. Każdy człowiek nazywany tutaj Ajentem ma swój numer i bardzo ściśle określone miejsce w szyku. Najmniejsza próba wyłamania się z tego okrutnego systemu kończy się brutalną interwencją. Spektakl wkomponowany jest w klamrę, która nie nastraja zbyt optymistycznie. Zaklęty w koło porządek toczy się dalej, bez szans na jakiekolwiek zmiany. Groteskowe przerysowania, zabawne sceny zbiorowe, a przede wszystkim rewelacyjny chór Ajentów wprawiają nas w dobry humor. Chichotamy sobie od czasu do czasu, chociaż oglądając nawet przerysowany obraz totalitarnego systemu tę naszą wesołość powinniśmy hamować. Ale czy jesteśmy w stanie?
W literaturze i teatrze nie jest to ani pierwszy, ani jedyny protest przeciwko przemocy. W tym przedstawieniu brzmi on momentami miałko. Ale też Lem, Rudnicki czy Zoń nie tworzyli po to, by nas przestrzec czy powiedzieć: "Patrzcie, oto ludzie ludziom taki los zgotowali!". To raczej literacko-teatralna zabawa formą, która pozwala odreagować. Owa karykatura dystansuje nas od problemu. Świat się bardzo skurczył, mało jest enklaw, zamkniętych społeczeństw. Nawet gdyby traktować przesłanie spektaklu z całą powagą, to gdzieś tam w środku wewnętrzny głos od razu nam podpowiada, że to nas już nie dotyczy. Teraz, dzisiaj. Może zresztą ten wyraz optymizmu zrodził się na wyrost?
W przedstawieniu dominują młodzi aktorzy ( w tym trójka adeptów) i radzą sobie bardzo różnie. Dystanse między nimi zacierają się w zbiorówkach i sceny zbiorowe właśnie (obok strony muzycznej) są największym walorem. Zresztą indywidualnych popisów jest niewiele, ale jak na dłoni widać w nich ile pracy ma przed sobą młody zespół.
Bardzo udanym pomysłem było dopisanie do utworu Lema piosenek opartych na znanych melodiach. Od harcerskiej piosenki "Płonie ognisko w lesie" po bardzo lansowany przed laty przebój Ireny Santor "Maleńki znak". Chóry ajencyjne przygotował znakomicie do występu Bogdan Dominik.
Autorką scenografii podkreślającej klimat przedstawienia jest Marta Hubka. Gubiące szczegóły szarej i ponurej rzeczywistości światła rozbudzają naszą wyobraźnię i sprawiają, iż poszczególne obrazy zapadają nam w pamięci. Zabawny jest pomysł z windami, a przede wszystkim metalowymi szafkami, które pełnią wiele funkcji, są furtkami, pokojami, w których Ajenci mieszkają, ławkami, stołami, łóżkami, itd.
Zoń, który prowadził i prowadzi z doskoku nadal krakowski teatr alternatywny (bo trudno chyba o nim napisać studencki) KTO w swoich pomysłach inscenizacyjnych nawiązuje do stylu młodego, studenckiego teatru przełomu lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Najłatwiej operuje mu się grupą i też jak już wspomniałem, te sceny wypadają najefektowniej. Nie ma może w tym nic odkrywczego, ale przedstawienie jest wartkie, trudno się na nim nudzić, choć z całą pewnością nie ma szans, by rzuciło nas na kolana.
Przez piętnaście lat jeleniogórską sceną kierowała Alina Obidniak. Miał w tym czasie ten teatr wiele wysokich wzlotów, choć zdarzały się i upadki. Przewinęło się w nim wielu młodych, utalentowanych aktorów i reżyserów. Teatr Aliny Obidniak cechowała ambicja, odwaga artystyczna i związane z nią ryzyko porażki. Nie przypuszczam, żeby tych cech brakowało Zoniowi.
"Gmach" - pierwsza reżyserska próba nowego szefa artystycznego, ma z całą pewnością rysy i pęknięcia, ale też może budzić nadzieję na znalezienie własnej, innej, niebanalnej twarzy.