Doda, Karolak i Wiolka
Jakub Morawski, Słownik Ptaszków Polskich, reż. Krzysztof Materna, Teatr Imka w Warszawie.
Tekst Jakuba Morawskiego wygrał konkurs miesięcznika „Chimera" na opowiadanie. Frazy typu: „Kyrje elejson, w górę kierujmy serca wertykalnie, wznosimy je do Pana pod kątem prostym" czy „strikte mówiąc notabene autentyczne" zachwyciły Krzysztofa Maternę jako opis ślepego zaułku, w jaki zabrnął język polski, raczej utrudniający dziś komunikację, niż jej służący. Umknął mu fakt, że obserwacje Morawskiego są strasznie banalne i wtórne — choćby w porównaniu z twórczością, także teatralną, Doroty Masłowskiej. Telewizja śniadaniowa jest wystarczająco absurdalna sama w sobie, jej parodia niczego wartościowego nie dorzuca. Podobnie jest z 20-minutowym monologiem dresiary w wykonaniu Doroty Rabczewskiej — brawurowym, mówionym z poświęceniem, tylko niczego niewnoszącym do naszej wiedzy o dresach.
Materna nie miał pomysłu, jak z szeregu kabaretowych skeczy zbudować przedstawienie, z dramaturgią i sensem. Poszedł najprostszą drogą i połączył je swoją konferansjerką zamaskowaną niby-rolą domorosłego znawcy „ptaszków polskich", uczącego widzów odróżniać je od ptasich imigrantów. O tym, dokąd zabrnęła polska kultura czy komunikacja, więcej powiedziało to, co działo się na premierze już po oklaskach. Na scenę wkroczył szef Imki Tomasz Karolak. Wręczył sto róż „Wiolce", z którą „wychowuje dzieci", i oświadczył, że oświadczy się jej w kulisach, bo na scenie to jednak obciach. Po czym wepchnął ją tam w błysku fleszy fotoreporterów.