Artykuły

Bez księżniczki i czardasza

"Księżniczka czardasza" Imre Kálmána w reż. Grzegorza Chrapkiewicza w Teatrze Muzycznym w Poznaniu. Pisze Stefan Drajewski w Polsce Głosie Wielkopolskim.

W poznańskiej "Księżniczce czardasza" zabrakło... księżniczki i czardasza. Z drugą stratą mogę się pogodzić, ponieważ choreografia Jarosława Stańka jest grą z tradycją tego tańca i to mi wystarczy. Trudniej pogodzić się z brakiem tytułowej księżniczki. Oczywiście, Sylwa pojawia się na scenie często, ale wcielająca się w nią Aleksandra Orłowska-Jabłońska jest bezbarwna, śpiewa ostrym sopranem, nie potrafi zniuansować aktorsko postaci...

"Księżniczka czardasza" w inscenizacji Grzegorza Chrapkiewicza zaczyna się intrygująco. Kiedy podnosi się kurtyna widzimy głęboko w tle świecącą postać kobiecą, zjeżdża z góry "ledowa suknia" i Sylwa śpiewa swój popisowy numer. Pomyślałem wtedy: będzie nieźle. Niestety, przedwcześnie. Ten chwyt już się nie powtórzył, za to innych było wiele, może nawet za wiele. Chrapkiewicz zrezygnował z tradycyjnej operetki. Potraktował ją jak musical. Każda aria to w zasadzie osobny numer, każda scena ma swój osobny nerw i charakter. Kluczem interpretacyjnym można by nazwać " brak konsekwencji".

Historia ta mogłaby się rozegrać zawsze i wszędzie w zasadzie. Na dodatek scenografka ogołociła scenę z wszystkich zastawek i kulis bocznych (brawo). Nawet teksty podretuszowane przez reżysera nie rażą w konfrontacji z współczesnym kostiumem. Dziś chyba najtrudniej spotkać w nocnym lokalu prawdziwego księcia, ale już Feriego (Radosław Elis) bez trudu, podobnie zresztą jak Boniego (Michał Bronk). Pierwszy jest zdystansowany, drugi wyraźnie cierpi na ADHD. Wokalnie obaj nie zachwycają. Dla odmiany urzeka muzycznie i aktorsko Mikołaj Adamczak w roli księcia Edwina. Na początku pierwszego aktu był lekko spięty, ale zaśpiewał bardzo przyzwoicie. W drugim dostał wiatru w żagle i tak już było do końca. Świetnie się ruszał, bardzo dobrze śpiewał i miał najlepszą dykcję.

Grzegorz Chrapkiewicz podjął decyzję, że trzeba przewietrzyć zatęchłą atmosferę operetki. I tak na balu (w II akcie) trzy arie dostały nowy aranż. Jakub Kraszewski nie olśnił jednak "opracowaniem" Kalmana, ale zmusił wykonawców do zaśpiewania zupełnie inną techniką. I tu zaczął się problem. Aleksandra Orłowska-Jabłońska (Sylwa) i Katarzyna Tapek (Stasi) nie potrafiły wyzbyć się operetkowej maniery. Za to w tym pomyśle odnaleźli się

Michał Bronk a zwłaszcza Mikołaj Adamczak. Jakby nic innego nie robili, tylko poza teatrem śpiewali swingowe piosenki. Może był to jakiś pomysł na odkurzenie starej operetki, ale trzeba było zadbać o ciekawsze aranże i wykonawców, którzy by je z biglem zaśpiewali (myślę o paniach).

Finezji musicalowej wersji operetki i smaczku dodają - niezwykle subtelne i symboliczne projekcje Emilii Sadowskiej. Jest w nich poezja, dowcip, ironia, nuta nostalgii...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji