Czy Metro było nudne?
13 sierpnia w "Głosie Pomorza" został zamieszczony artykuł pt. "Porywające, nudne "Metro" pani redaktor ukrytej pod pseudonimem Ewa Song.
Nie po raz pierwszy spotykam się na łamach różnych gazet z niefachowymi recenzjami, ale ta dotycząca musicalu "Metro" poruszyła zarówno mnie, jak i moich przyjaciół, których z musicalem łączą więzi zawodowe i emocjonalne. Dlatego chciałbym wyjaśnić kilka nieścisłości zawartych w tymże artykule.
Proszę wybaczyć szczerość, ale według mnie, wspomniana recenzja jest przesiąknięta krytykanctwem.
Zgadzam się z opinią, że "Metro" nie jest spektaklem doskonałym. Mówił o tym Janusz Józefowicz, ale to jego prawo jako twórcy. Zacznijmy więc od wątpliwości co do sensu wystawienia musicalu "Metro" na Broadwayu. Przykro mi bardzo, że brak Pani redaktor kilku podstawowych danych z pobytu tam ekipy Janusza Józefowicza. Faktem jest, że "Metro" na Broadwayu było wielkim sukcesem artystycznym, lekceważonym przez środki masowego przekazu. Wystawiono je 38 razy, na sali liczącej 1600 miejsc, przy pełnej widowni. Artystów z Polski spotkało rzadko spotykane w tym miejscu przyjęcie - za każdym razem po spektaklu otrzymywali oni owacje na stojąco.
Myślę, że należy również odnotować nominację do ekskluzywnej nagrody Tony Award i recenzję w "Daily News", z których lekturami mam nadzieję, że Pani się zapozna. Plajta na Broadwayu była fiaskiem finansowym. Myślę, że wystarczającym wyjaśnieniem będzie fakt, że musicale w swojej stolicy na zwrot zainwestowanych kosztów muszą być wystawiane dwa do trzech lat. Zainteresowanych bliższymi informacjami na temat machiny broadwayowskiej kieruję do teatru "Buffo" w Warszawie, gdzie zostaną udzielone dokładne informacje. Kolejna rzecz, która razi w artykule, to zbytnie skoncentrowanie się na scenariuszu. Musical to dzieło, w którym akcja dramatyczną jest na usługach warstwy muzycznej. Dlatego nikogo nie dziwi banalna fabuła "West Side Story" czy "Hair". Podstawą oddziaływania na widza jest piękna linia melodyczna, współbrzmienia harmoniczne, wielopoziomowa choreografia i ekspresja, których "Metru" nie można odmówić.
Mnie osobiście wręcz mile zaskoczyło to, że scenariusz i teksty piosenek nie są o "chmurkach i ptaszkach", lecz poruszają tematy współczesne. Za grube przeoczenie uważam niedostrzeżenie gry aktorskiej Cezarego Pazury i Olafa Lubaszenki. Obydwaj panowie swoje role odtworzyli po mistrzowsku.
Dziwi mnie również niedostrzeżenie ironii w pewnych sformułowaniach padających ze sceny, które przez panią redaktor zostały potraktowane jako frazesy. To i inne błędy rzeczowe zawarte w artykule sugerują nieznajomość tekstów scenariusza i piosenek.
Kolejna rzecz to owe "dłużyzny wykańczające widza". Każdy człowiek zainteresowany teatrem wie, że jednym ze środków podnoszących napięcie są pauzy. Warunkiem uzyskania pożądanego efektu jest cisza na widowni, z oczywistych względów niemożliwa do uzyskania w amfiteatrze. I tu swoje uwagi należy kierować do krzyczących za bramą pijaczków, a także do jedzącej popcorn i rozmawiającej publiczności. Takie "efekty" specjalne" w Teatrze Dramatycznym w Warszawie są nie do pomyślenia, dlatego o dłużyznach nie może być mowy.
O Edycie Górniak napisała Pani, że była poprawna. Życzę takiej poprawności wszystkim gwiazdom polskiej estrady. Edyta Górniak to, pod względem wokalnym, największe odkrycie ostatniego dziesięciolecia - jest to opinia ludzi sztuki i zawodowych muzyków w Polsce i za granicą. Uważam że jakiekolwiek dalsze wyjaśnienia są tu zbędne. Jednak najbardziej kole mnie w artykule uwaga o braku oryginalności muzyki w "Metrze". Owe "skojarzenia z pewnymi znanymi zespołami muzycznymi" uważam za dziennikarskie pustosłowie.
Na koniec mała uwaga. Krytyk muzyczny to nie tylko ten, co krytykuje. O wartości krytyka decyduje jego zdolność wychwytywania wśród wielu artystycznych produkcji perełek, do których zalicza się musical "Metro".
PS. Przy kolejnych próbach recenzji proponuję zapoznanie się głębiej z materiałem, którego treść pragnie Pani poruszać.
(Mariusz Tatowski)
Szanowny Panie!
Miło, że sztuka w nie najlepszych dla siebie czasach wzbudza emocje. Za cenne i solennie po belfersku wydane nauki wypada mi tylko podziękować. A teraz do rzeczy.
Zarzuca mi Pan krytykanctwo. Jakież to krytykanctwo, skoro udzielam "Metru" najwyższej pochwały, pisząc "Metro dało Koszalinowi ogromnie dużo radości i wiarę, że sztuka może i powinna uczestniczyć w życiu każdego człowieka". Pytam Pana, jakaż to książka, wystawa czy film ostatnio tak bardzo poruszyły obywatelami naszego miasta? Żeby im się chciało przyjść, wydać pieniądze i jeszcze klaskać na stojąco? A że się czepiam? Taka moja rola. Moja, a nie pana Janusza Józefowicza, który co miał do powiedzenia, powinien był powiedzieć w spektaklu, a nie przy jego okazji. Gdybym była na miejscu autorów, to - być może - też bym nienawidziła recenzentów - "oto artyści ciężko pracują, a krytycy tylko gadają".
Nadal upieram się, że w wielu momentach przedstawieniu brakowało tempa, występowały dłużyzny. I z pewnością nie eskalowały one napięcia.
Nie wspomniałam o Cezarym Pazurze i Olafie Lubaszence. Niestety nie rzucili mnie na kolana, biję się w piersi. Wie Pan, wszystko zależy od tego, jakie miary się przyjmuje.
Zarzuca mi Pan nieznajomość scenariusza, to znaczy, że nie miałam w ręku tekstów piosenek, że tylko wysłuchałam ich i na tym koniec. Zgadza się, nie czytałam, to może nawet lepiej, bo na moje ucho teksty były obciążone zwykłymi kiksami. Nie były to teksty na zniewalającym poziomie. No, ale nie musiały. (Ewa Song)