Przed wyjazdem na Broadway
Mija prawie rok od premiery, a awantura o "Metro" nie ustaje. Z jednej strony - Wiktor Kubiak, biznesmen polskiego pochodzenia oraz zespół Janusza Józefowicza, z drugiej - Maciej Prus i zwolennicy tradycji w teatrze. Komu powierzyć Teatr Dramatyczny? Trudna decyzja. Bo, znowu: z jednej strony - miłość do teatru plus pieniądze, z drugiej miłość do teatru plus pokłon w stronę historii... Spór trwa, a tymczasem młodzi artyści pakują walizki przed wyjazdem na wymarzony Broadway. Widzowie korzystają z ostatniej szansy zobaczenia musicalu w jego pierwotnej formie.
Przypomnę, że przedstawienie jest urzeczywistnieniem marzeń Janusza Józefowicza o prawdziwym, polskim musicalu. A zaczynał swą pracę praktycznie od zera. Przez rok szukał wykonawców, szukał ich w całej Polsce i państwach ościennych. Przesłuchania kandydatów wlokły się w nieskończoność i nie zapowiadały łatwego sukcesu. Znalazło się kilka prawdziwych talentów, ale nikt nie miał wątpliwości, że tylko mordercza praca może z tej garstki zapaleńców uczynić zespół zdolny sprostać wymaganiom Józefowicza. Na szczęście, Wiktor Kubiak zapewnił wszystkim twórcom spektaklu idealne warunki pracy, co w polskich realiach jest ewenementem. Powstał spektakl ciekawy, "inny niż wszystkie", zrobiony z rozmachem i pasją. Wiele było szumu po premierze. Niemniej, fakt narodzin nowego zjawiska, jakim jest polski musical, osłabił nieco obiektywizm spojrzenia. Mówiło się o nim wiele, ale jakby unikając ocen. Samo przełamanie bariery wszechobecnych w kulturze, trudności obiektywnych, było wystarczającym powodem, by ogłosić "Metro" wielkim wydarzeniem teatralnym. Jak jest naprawdę? Obejrzałam spektakl długo po premierze, na chłodno (o ile to w ogóle możliwe). Po pierwszej części byłam nieco rozczarowana. Raziła słabość scenariusza (siostry Miklaszewskie), nadmierne gadulstwo, nudne dialogi, brak nerwu dramaturgicznego. Sam pomysł - dobry, ale rzecz cała napisana bez polotu. Na szczęście, część druga jest znacznie lepsza. Mniej jest gadania, więcej tańca i scen zbiorowych. Mówienie o doskonałości młodych tancerzy byłoby nadmiarem łaskawości z mojej strony... Ale, jak powiada Józefowicz, tu nie chodzi o to, by prześcignąć Amerykanów w ich perfekcji, ale o to, by zwrócić ich uwagę na nasz sposób myślenia. I to się udało.
Niemniej, rzeczą która mnie w spektaklu zachwyciła, była muzyka. Skomponowana i zaaranżowana przez Janusza Stokłosę, stanowiła mocny punkt przedstawienia. Malkontenci narzekają, że brak w nim przeboju, że publiczność wychodząca z teatru nie nuci żadnego muzycznego motywu... Ja tam nuciłam "Kolędę-nockę". I nucę dziś. Poza tym - piosenki z "Metra" nie są nigdzie lansowane - nie ma ich ani w radiu, ani w telewizji, więc malkontenci za dużo wymagają od widza, każąc mu nucić melodie, po jednorazowym ich wysłuchaniu.
Jest w spektaklu kilka wspaniałych głosów. Zważywszy, że ci młodzi ludzie już wcześniej próbowali zwrócić na siebie uwagę świata, startując w różnych festiwalach (z opolskim włącznie) - to, czego nauczyli się od związanych z "Metrem", specjalistów od emisji głosu, śpiewu i tańca - zasługuje na wielkie brawa. Świetne przygotowanie wokalne, swoboda i zaangażowanie z jakim ci młodzi ludzie wykonują piękne musicalowe piosenki, przyprawiają momentami widza o dreszcz emocji. A to jest przecież to, co w teatrze najważniejsze. Wiele się mówiło o laserowych efektach specjalnych... Nie jest ich w przedstawieniu wiele, ale niewątpliwie podnoszą atrakcyjność widowiska.
A jaka jest atmosfera na widowni? - taka, jaka być powinna, czyli gorąca. Publiczność żywo reaguje na to, co dzieje się na scenie, nagradza zespół gromkimi brawami, po skończonym spektaklu na stojąco domaga się bisów. Sala Teatru Dramatycznego wypełniona jest po brzegi. Szczęśliwym posiadaczom biletów trudno jest dopchać się do swoich miejsc, bo wpuszczona na wejściówki młodzież (3/4 widowni to młodzież) szczelnie wypełnia swą obecnością schody, przejścia i co się da. Tak wiec - "Metro" to autentyczny sukces jego twórców i niewątpliwe wydarzenie teatralne.
Wkrótce przedstawienie zobaczą bywalcy Broadwayu, a w Warszawie na scenę Teatru Dramatycznego wejdą nowi ludzie, obecnie intensywnie przygotowywani do pracy przez Janusza Józefowicza. Czy ta "druga zmiana" będzie równie dobra? Zobaczymy.