Nowojorskie powodzenie Kantorowskiej rewii
Nowojorskie powodzenie Kantorowskiej "rewii" (tak brzmi bowiem podtytuł nowego spektaklu Cricot 2) "NIECH SCZEZNĄ ARTYŚCI" przeszło wszelkie oczekiwania. Premierę poprzedziły obszerne artykuły "New York Timesa" (Rosette C. Lamont "Builder of Bridges Between the Living and the Dead". 6 X 1985) i "The Village Voice" (Ross Wetzsteon "J. Kantor", 15 X 1985). Ten ostatni najbardziej opiniodawczy tygodnik opatrzył artykuł pierwszostronicową zapowiedzią: "Najbardziej prowokujący reżyser teatralny świata". Autorka artykułu "Ja, Kantor" zdobywa się na bardzo istotne uchwycenie charakteru tej twórczości:
"Teatr Kantora pozostawia najbardziej przedziwne wrażenie: alba rozumiemy, co znaczą poszczególne obrazy, lecz nie rozumiemy, co przynosi ich suma, albo przeciwnie - zupełnie pojąć nie możemy znaczenia poszczególnych fragmentów, ale za to chwytamy intencję całości. Kantor, kiedy się z nim rozmawia, kiedy obserwuje się jego pracę, nie robi wcale wrażenia człowieka ponurego czy też owładniętego obsesją śmierci, której tak wiele uwagi poświęca w swych scenicznych obrazach. Przeciwnie, jest pełen impetu i witalności, przechodząc szybko od nastroju serdecznej przyjaźni do gniewu, którego napady mają już ustaloną sławę. (...) Chciałby mieć nawet kontrolę nad śmiercią." Lecz ona, jedyna chyba, nie pozwala mu na przekroczenie jej progu. Ale kiedy Kantor schodzi ze sceny, jego pamięć staje się pamięcią naszą".
Nikt takich prasowych anonsów krytycznych już dawno w Nowym Jorku nie miał, toteż gdy Frank Rich z "New York Timesa", najbardziej wpływowy nowojorski krytyk, wydał okrzyk zachwytu, sukces był już przesądzony. Trzecia recenzja "New York Timesa" pióra Mell Gusova, kolejna relacja "Village Voice" (Michael Feingold "The Rack of This World"), entuzjastyczna ocena Clive Barnesa z "New York Post", recenzje radiowe i gazet codziennych "Daily News" czy "New York Newsday" wszystkie te objawy uznania krytyki opatrzyć trzeba ukutym przez Richa zdaniem: "Tak wiele dzieje się w tej gęsto wypełnionej pracy, iż uwierzyć trudno, iż w istocie swojej mija ona jak sen, trwa bowiem tylko 70 minut. Ale trzeba jeszcze pięciu, a nawet dziesięciu minut, by podnieść się, będąc zupełnie przygniecionym, ze swego miejsca".