Artykuły

Kronika teatralna

[Recenzja z prapremiery sztuki G.B. Shawa "Wielki kram"]

Życie teatralne stolicy, mimo rozpoczętego lata, wbrew tradycji, która przyzwyczaiła nas do pewnego obniżenia w okresie wakacji poziomu repertuaru, w tym roku bynajmniej nie słabnie. Nawet przeciwnie oczekiwać należy wzmożonej w teatrach pracy, zapowiedziano bowiem szereg premier i wznowień, ujętych w ramy programowe o cechach poniekąd uroczystych: w Teatrze Narodowym przygotowywane widowiska mają mieć charakter reprezentacyjny dla godnego pokazania polskiej sztuki scenicznej turystom, których przyjazd spodziewany jest w związku z wystawą poznańską, Teatr Polski zaś występuje z festiwalem ku czci Wojciecha Bogusławskiego, w setną rocznicę zgonu, którą będziemy obchodzili 23 lipca. I tu i tam czynione są przygotowania, na pierwszej scenie polskiej tak dalece sumienne, że dla nich rzekomo na cały czerwiec zawieszono przedstawienia. W teatrach Szyfmana kulminacyjnym punktem będzie spektakl na Rynku Starego Miasta, gdzie ujrzymy niegranych za pamięci żyjących pokoleń "Krakowiaków i Górali", zapoczątkowaniem zaś uroczystości było wystawienie w Teatrze Małym "Ślubów panieńskich". Do programu również tego festiwalu ma należeć ostatnia premiera Teatru Polskiego: "Wielki kram", Bernarda Shawa (w przekładzie Floriana Sobieniowskiego).

Wystawienie tej sztuki w Warszawie poprzedziła duża reklama, podsycająca jeszcze pierwiastek płytkiego zaciekawienia, mającego źródło w sensacji, bez wątpienia, istniejącej już w fakcie, że komedia twórcy "Św. Joanny" miała być i istotnie jest grana w Polsce przed wystawieniem jej przez pierwszorzędne teatry zagraniczne (nie mówiąc już o samej Anglii, gdyż wątpić należy, aby tam w ogóle mogła znaleźć się w repertuarze scen publicznych). Zaciekawienie było tym większe, że w podtytule "Wielkiego kramu" figuruje określenie "komedia polityczna". W społeczeństwie, tak jak nasze nie umiejącym poważnie myśleć właściwymi kategoriami, ale tym bardziej rozpolitykowanym i utożsamiającym jałową gadaninę i walki partyjne z umiejętnością polityki, taka zapowiedź musiała obudzić nic wspólnego z istotnym zainteresowaniem się sztuką nie mającą czujność, jaką posiadają kawiarniani mężowie stanu, we wszystkim węszący skandal polityczny. Toteż publiczność z uwagą, nastawioną pod tym przede wszystkim kątem, oczekiwała, że jej głód sensacji znajdzie tym razem obfite pożywienie. Spotkał ją jednak całkowity zawód, "Wielki kram" bowiem nie jest utworem rewelacyjnym ani pod względem politycznym, ani jako dzieło sztuki. W czytaniu rzecz ta niewątpliwie może zająć błyskotliwą dialektyką i (rzadszym tu, niż w innych komediach Shawa), dowcipem, na scenie jednak, mającej swoje nieubłagane wymagania, ciążyło nad nią - miejmy odwagę to powiedzieć - piętno nudy. Proszę bowiem wyobrazić sobie utwór dramatyczny, w którym cały przez pięć kwadransów ciągnący się akt pierwszy jest po prostu dialogowanym artykułem wstępnym dziennika politycznego, a raczej ze względu na lekką formę felietonem; nie o wiele krótszy, za to nieco żywszy akt trzeci dalszym tego artykułu czy felietonu ciągiem; akt zaś środkowy rodzajem intermedium, z akcją (jeżeli w ogóle może tu o niej być mowa) niczym nie wiążącego się i całkowicie zbędnego.

Bez wątpienia w najnowszej swej komedii porusza Shaw zagadnienia doniosłe i zawsze aktualne. Tematem jest tu kwestia rządzenia, "Wielki kram" więc jest par excellence komedią polityczną, jak ją sam autor nazywa, i nic w tym nie byłoby złego, boć nie temat, ale to, w jaki sposób został on zużytkowany, stanowi o wartości dzieła literackiego i nie od dziś ten rodzaj istnieje w literaturze dramatycznej. Rzecz natomiast jest w tym, że gdy inne, do tegoż rodzaju należące utwory, czy to komedie Arystofanesa, czy Baumarchais'ego (że na tych dwóch tylko przykładach poprzestaniemy) są jednocześnie, jeżeli nie przede wszystkim, dziełami sztuki, komedia Shawa przeciwnie bardzo małą pod tym względem wykazuje troskę autora. W ogóle w jego tak nierównej wartości dorobku pisarskim przeważają utwory, w których temat w taki sposób przytłacza formę dramatyczną, iż odnosi się wrażenie, że w jej ramach twórca "Pigmaliona" rzadko kiedy czuje się swobodny i że nie wystarczają mu one do wypowiedzenia się. Sławne przedmowy Shawa do jego dzieł teatralnych są tego najlepszym potwierdzeniem.

Przedstawiając w "Wielkim kramie" walkę o władzę między królem a reprezentantami gminowładztwa Shaw jak zwykle nie zaznacza wyraźnie swych przekonań, a nie wiemy również, czy można poczytywać to za zdradzenie się z swymi sympatiami, gdy w odmalowywaniu postaci sztuki wykazuję tendencję, którą można by nazwać pewną stronniczością. Gdy bowiem wszyscy z jednym tylko wyjątkiem przedstawiciele rządu demokratycznego pokazani są nam w świetle mocno satyrycznym i w karykaturze, przeciwnie osoba króla potraktowana jest w taki sposób i to, co mówi się o sztuce rządzenia, tak jest formułowane, iż można by Shawa, przyznającego się formalnie do socjalizmu, uważać za przekonanego monarchistę. Oczywista autor "Cezara i Kleopatry" nie jest ani apostołem teorii Karola Marksa, ani propagatorem idei monarchii, choćby ograniczonej najliberalniejszym systemem parlamentarnym. Uprawiając w stosunku do jednej i do drugiej persyflaż i metodę lekkiego podrwiwania z tego, kto by choć przez chwilę uwierzył w jego sympatie monarchistyczne, wnet wyprowadzi z błędu nieoczekiwanymi sytuacjami w akcie drugim, ograniczającym się całkowicie do dialogu między królem a jego kochanką. Chcąc zaś dociec, co w gruncie rzeczy Shaw o tym wszystkim myśli, można by w całej opartej na negacji sztuce odnaleźć jedyne pozytywne twierdzenie o potrzebie w polityce "silnej ręki".

Do słabych punktów, których jest wiele w "Wielkim kramie", należy powierzchowne załatwienie się z "kwestią amerykańską". Porusza ją Shaw w akcie trzecim, robiąc aluzję do imperialistycznej polityki Stanów Zjednoczonych, niepoważnie jednak przy tej aluzji i zbyt sumarycznie traktując całą psychikę i ideologię wielkiej demokracji z za oceanu. Epizod z posłem amerykańskim i ukrywającym w sobie plan aneksji projektem unii Ameryki z Wielką Brytanią jest dowcipny, należy jednak do rodzaju zwanego w gwarze warszawskiej "kawałami". Takiego, jak ten "kawału" nie powstydziłby się inny pisarz dramatyczny: Bruno Winawer. I nieprzypadkowo wymieniam tutaj to nazwisko, gdyż niejednokrotnie już zaznaczano pokrewieństwa w twórczości wielkiego Irlandczyka i autora "Losów Europy". "Wielki kram" zaś, tak gorąco z góry powitany przez snobistyczną publiczność warszawską, gdyby był napisany przez Winawera, zostałby uznany za sztukę słabą i mało sceniczną. Tutaj jednak działała magia wielkiego nazwiska i, jak już widzieliśmy, podsycająca głód sensacji reklama. A ta sztuk oryginalnych polskich w tym stopniu zazwyczaj nie poprzedza, nie miałby więc jej i "Wielki kram", napisany przez Brunona Winawera, choć jestem przekonany, że nie byłby on gorszy od "Kramu" Shawa, a jeżeli chodzi o opracowanie sceniczne, z taką przez tego ostatniego potraktowane nonszalancją - zapewne nawet i lepszy.

M. Rulikowski

----

Na zdjęciu: Kazimierz Junosza-Stępowski w roli króla Magnusa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji