Artykuły

Psychodrama

"Komediant" w reż. Mariana Pecko w Białostockim Teatrze Lalek. Pisze Monika Żmijewska w Gazecie Wyborczej - Białystok.

"Komedianta" nie można grać byle jak i byle gdzie - rzekł słowacki reżyser Marian Pecko. Długo szukał, ale wreszcie znalazł i aktora, i miejsce. Tak oto w Białostockim Teatrze Lalek z Ryszarda Dolińskiego wylazł potwór. W sam raz na jubileusz

Mija właśnie ćwierć wieku, od kiedy Doliński, jeden z najbardziej utalentowanych białostockich aktorów, rozpoczął pracę w białostockim teatrze. Do BTL właśnie zawitał Pecko. Namówił szefostwo teatru na przymiarkę do dramatu Thomasa Bernharda "Komediant" - tekstu trudnego i wielowymiarowego. Do tytułowej roli chciał tylko Dolińskiego. A że postać komedianta o wybujałej osobowości daje możliwość stworzenia wyjątkowo bogatej kreacji scenicznej - lepszej roli na zwieńczenie jubileuszu aktor chyba nie mógł dostać. I wychodzi zeń z tarczą.

Od tuczarni do tuczarni

Dwie godziny psychicznego terroru i tresowania rodziny. Dwie godziny teatru w teatrze - bo też spektakl to pełne napięcia przygotowania do przedstawienia. Dwie godziny prowokacji i zgłębiania osobowości tytułowego komedianta: czy to nieszczęśliwy megaloman, czy niedoceniony geniusz? Potwór, czy żałosny samotnik?

Wszystko to czeka widzów spektaklu, który toczy się w niespiesznym, przygnębiającym rytmie. Jak statyczna psychodrama.

Oto Bruscon, niegdyś znany aktor, podróżuje po kraju z komedią ludzkości, w której spotykają się Juliusz Cezar, Napoleon, Hitler. Żonę i dzieci zmusza do całkowitego poświęcenia się sztuce, w odrażający sposób odreaguje na nich niechęć, kompleksy i żal, że dobre aktorskie czasy się skończyły. Dzisiejszego wieczora mają wystąpić w miasteczku Utzbach, w którym nie dość, że mieszka ledwie 280 osób, to jeszcze rozchodzi się świński fetor - mieszkańcy mają świniobicie. Tego dla Bruscona już za wiele, cóż za profanacja sztuki!

Ser na zaliczkę

Doliński wypełnia sobą całą scenę. Momentami nie sposób oderwać od niego oczu, trudno też ocenić, gdzie kończy się prawda, a zaczyna fikcja - tu nawet rozmowa o kiszkach to ekspresyjne "przeżywanie". Tak jak życie Bruscona jest życiem zamienionym w sztukę, tak na wskroś teatralny jest Doliński. Patos goni tu patos, szept zamienia się w krzyk, jeszcze chwila, a z ust Bruscona, walczącego o zgaszenie napisu "światło awaryjne", zacznie toczyć się piana... Ale oto pstryk, aktor z rozwścieczonego potwora zmienia się w uosobienie spokoju. Jakby właśnie zaczął ćwiczyć inną kwestię ze swojej komedii ludzkości.

Te przejścia z jednego nastroju w drugi, z groteski w autentyczny tragizm - są chropowate, nawet sztuczne. Widoczne - niczym zamierzona prowizoryczna fastryga. Ale to wyeksponowanie teatralnej umowności, gdzie trudno odróżnić sztuczność od autentyzmu, daje świetny efekt. I widać ją też w scenografii Pavla Andrasko. Sala w gospodzie, którą Bruscon zamienia w scenę teatralną, od pozostałych części domu oddzielona jest tiulowymi przepierzeniami. Widać więc właścicielkę gospody przygotowującą obiad, snujące się jak senne mary żonę i dzieci Bruscona. Widać podpory przytrzymujące ściany, owinięte - jakby miały jeszcze bardziej podkreślić prowizorkę - jaskrawymi taśmami.

Tu wszystko się przenika, zgrzyta i łączy. Wielka sztuka i świńskie flaki, które miętosi właściciel gospody. Mąka, z której gospodyni zrobi zaraz kluski i mąka, którą Bruscon obsypie sobie twarz. Groteska i autentyczny tragizm aktora nienawidzącego małych miasteczek, w których jako zaliczkę za występ dostaje... 50 kg sera. Szyderstwa i pochwały rzucone dzieciom jak ochłap. Puste gesty i autentyczna pasja. Teatr i życie.

Rozszerzone oczy hotelarza

Nie byłoby jednak tego spektaklu, gdyby nie milczące osoby dramatu: rodzina Bruscona. Niemal bez słów, jednym gestem, grymasem twarzy wyraziście lepią swoją historię upokorzenia i bólu (znakomita Maria Rogowska - żona, Grażyna Kozłowska i Jacek Dojlidko). I właściciele gospody (Mieczysław Fiodorow i Alicja Bach) z niechęcią przyglądający się przybyszom. Są jak rekwizyty, bez których emfazy komedianta byłyby uboższe. Czy Bruscon mógłby tak trenować, w każdej sekundzie, gdyby nie gapił się nań, głupkowato i nie rozumiejąc ni w ząb, właściciel gospody?

Mimo że przedstawienie trudne i nużące, publiczność zareagowała entuzjastycznie. Aktorów spotkała owacja na stojąco. Wywołany przez widzów reżyser wyszedł i nisko się ukłonił. A podczas przerwy przy kawie trwały gorące dyskusje.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji