Artykuły

Pieśni i obrazy

"Zapiski tego, który zniknął" Leos Janaček/"Sonety Szekspira" Paweł Mykietyn w reż. Łukasza Kosa w Teatrze Wielkim-Operze Narodowej w Warszawie. Pisze Olgierd Pisarenko w Ruchu Muzycznym.

Opera Narodowa w sali im. Młynarskiego przedstawiła drugą premierę cyklu "Terytoria". Tym razem publiczność uraczono wydarzeniem dość odległym od konwencji teatru operowego, odległym przede wszystkim dlatego, że jego przedmiotem były utwory bynajmniej nie operowe i chyba też niezbyt teatralne: Janaczka Zapisnik zmizeleho czyli Zapiski tego, który zniknął (brzmi to niezgrabnie, ale jest bliższe oryginałowi niż Pamiętnik zaginionego) oraz Sonety Szekspira Pawła Mykietyna. Można zastanawiać się, czy późne dzieło Janaczka istotnie jest "miniaturową operą", jak sugeruje znakomity wykonawca tego cyklu lan Bostridge (szkoda że nie podano źródła, z którego zaczerpnięto jego wydrukowany w programie, ciekawy esej), trudno wszelako zaprzeczyć, że w pierwszym rzędzie jest to cykl pieśni na tenor z fortepianem, wzbogacony pewnymi "ekstrawagancjami" gatunkowymi (wprowadzenie dodatkowego głosu solowego oraz trzyosobowego mini-chóru żeńskiego za sceną). Roszczenia teatru wobec utworu Janaczka nie są jednak bezzasadne. Zawiera on pewien potencjał dramaturgiczny w postaci wyrazistej, linearnej fabuły. Są to dzieje miłości młodego człowieka z morawskiej wsi do pięknej Cyganki; ostatecznie zdecyduje się on na porzucenie swych bliskich i dotychczasowego życia, by podążyć za własnym przeznaczeniem. Kompozytor wyobrażał sobie ów cykl właśnie na scenie, śpiewany w nastrojowym półmroku. Jakoż w ostatnich czasach Zapisnik coraz częściej pojawia się w postaci inscenizowanej (np. w brukselskiej La Monnaie,1990, czy na festiwalu w Aix-en-Provence, 2000). A pierwsze tego rodzaju wykonanie miało miejsce jeszcze za życia kompozytora, w 1924 roku w Lublanie.

Zapisnik zmizeleho w gruncie rzeczy nie wymaga wizualnego "wspomagania", ale skoro ma już ono zaistnieć, to powinno reprezentować taki gatunek i poziom poetyckiej wyobraźni plastycznej, jaki zademonstrował na scenie sali Młynarskiego właściwy autor tej inscenizacji Leszek Mądzik, twórca słynnej Sceny Plastycznej KUL. Cykl pieśni w najbardziej naturalny sposób daje się zwizualizować jako seria obrazów, których elementami są muzykujący wykonawcy. I z takim naturalnym rozwiązaniem mamy tu właśnie do czynienia. Scena jest pogrążona w atramentowej czerni, światło odbijają jedynie zawieszone w niej wertykalnie złociste reliefy, które kojarzyć się mogą z barokową snycerką, ale także z listowiem i korą drzew - bo przecież protagoniści tej miłosnej historii Janiczek i Zefka spotykają się w lesie. Mocny akcent koloru tworzy czerwona kamizelka śpiewaka, porte-parole Janiczka, bielą świeci koszula Cyganki. Nie ma żadnej "akcji scenicznej", ani "działań aktorskich", najwyżej drobne zmiany: wykonawcy przesuwają się za sprawą obrotówki, z pieśni na pieśń reliefy zmieniają układ, podnosi się jakaś przesłona, widać poruszające się bose stopy Zefki. Nic nie wchodzi w drogę muzyce, wszystko dodaje jej nastroju, głębi, niezwykłości.

Do tego wszystkiego publiczność miała do czynienia z bardzo dobrym wykonaniem. Młody tenor czeski Ales Briscein stworzył tu kreację bardzo subtelną i pełną prostoty, a bez wątpienia opartą na gruntownej znajomości specyficznego stylu wokalnego Janaczka. Partia mezzosopranowa zabrzmiała wdzięcznie i przekonująco w wykonaniu Moniki Ledzion.

Przestrzegałbym tylko przed entuzjazmem, że oto w Warszawie w repertuarze operowym mamy Janaczka. Janaczek prócz omawianego tu cyklu napisał dziesięć pełnospektaklowych oper, z których żadnej nie zauważyły dyrekcje Teatru Wielkiego od Emila Młynarskiego poczynając.

W przypadku Sonetów Szekspira, jednego z najciekawszych utworów Mykietyna, twórca inscenizacji nie próbował chyba różnicować pieśni podług ich charakteru. Stworzył jednak olśniewający (także dosłownie) obraz, zdecydowanie kontrastujący ze scenografią Zapisnika. Tu wykonawcy wystąpili w bieli i srebrze, austriacki sopranista Arno Raunig w pysznym kostiumie, ni to męskim, ni kobiecym, przypominającym o erotycznej ambiwalencji Szekspirowskich sonetów. Obraz ożywiały i zwielokrotniały lustra w głębi sceny, poruszane niewidzialnymi rękoma. Efekt całości był równie błyskotliwy, jak same pieśni, w których Mykietyn inteligentnie bawi się systemem tonalnym i z wielką wrażliwością interpretuje poezję. Arno Raunig pod względem techniki i barwy głosu idealnie pasował do Sonetów choć w ich interpretacji mógł się wydawać nieco zbyt "pomnikowy".

Kluczową postacią obu części wieczoru był pianista Maciej Grzybowski. Dwa bardzo trudne, wielkich rozmiarów cykle wykonał z prawdziwie wirtuozowskim blaskiem, perfekcyjnie współpracując ze śpiewakami (w pamięci zapisał się zwłaszcza kapitalny sonet "z echem"). Jego grze w tym samym stopniu, co świetnemu wykonawstwu wokalnemu i wizjonerskiej wyobraźni scenografa, zawdzięczamy kolejny udany wieczór "Terytoriów".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji