Trzy pomarańcze
Powiedzmy to szczerze, że zatęskniliśmy już za "Bajem Pomorskim". Świadczy to dobrze o nas i o "Baju". O nas, że go lubimy, a o "Baju", że można go polubić. Gniewamy się czasami na niego, gdy za długo każe na siebie czekać, ale zapominamy o urazie skoro tylko do Bydgoszczy zawita.
Tym razem darujemy mu jego przewinienie tym skwapliwiej, że za długie miesiące rozłąki przywiózł młodym widzom bydgoskim aż "Trzy pomarańcze". Czy tylko młodym widzom?
Skład osobowy i reakcja widowni przeczą temu pytaniu. Bo też bajka Sergiusza Michałkowa w adaptacji scenicznej Tadeusza Sowickiego jest tak bogata w elementy dramatyczne, że potrafi zasugerować bodajże każdego widza. Piszę bodajże każdego, bo znajdzie się niewątpliwie malkontent, któremu nikt i nic nie zdoła przypaść do niewyrobionego lub zbytnio wyrobionego gustu.
"Sala" nie przejmując się absolutnie obecnością nielicznych malkontencików, przeżywała równie silnie, jak sam bohater bajki Andrzejek, wszystkie jego perypetie! Przeżywała bardzo silnie moment kradzieży pomarańczy przez dumną księżniczkę Klaryssę podczas snu Andrzejka. Reakcja ta była tak silna, że spowodowała otworzenie trzeciej pomarańczy jeszcze podczas przedstawienia. I chociaż zakończenie bajeczki byłoby niewątpliwie podobne z woli autora i inscenizatora, niemniej jednak spełnienie gorącego życzenia młodych widzów przez pioniera Andrzejka, pozostawiło po sobie przyjemne wrażenie.
Oklaski, jakie często zrywały się podczas trwania przedstawienia oraz zadowolone buzie malców, są wyrazem podziękowania dla inscenizatora i reżysera: Stanisława Stapfa i dla całego toruńskiego zespołu artystycznego i technicznego.