Przez Zielony mosteczek do Teatru Lalek
Zbyszek dał się wreszcie namówić... Z niepewną, zażenowaną miną wchodził do niedużej sali Teatru Lalek we Wrzeszczu, przypominając nieśmiałego uczniaka, chociaż spora łysinka i lekko siwiejące włosy przeczyły temu wyraźnie: Dopiero, gdy spostrzegł na sali kilkunastu swoich rówieśników, którzy przybyli tu ze swymi pociechami, aby obejrzeć lalko we widowisko "Zielony mosteczek" - odetchnął z ulgą.
Obserwowałem Zbyszka podczas przedstawienia. Ponuro spoglądał na niewielką scenę i coś mruczał pod nosem. Ale i jego oczarowały wreszcie lalki... Po pierwszej odsłonie zaczął się uśmiechać, a potem bił brawo, nie gorzej niż jego sąsiad - 7-letni, pucułowaty blondynek. Po przedstawieniu oświadczył zdecydowanie:
"Od dziś chodzę na każdą lalkową premierę"...
- A więc - podobało się?
- Oczywiście... Chociaż - nie wszystko. Czy nie uważasz np., że "Zielony mosteczek" jest sztuką bardzo schematyczną, skonstruowaną według szablonu, a walka biedniaka z kułakiem, a więc nowego ze starym na wsi, potraktowana została w sposób szablonowy i banalny?...
- To nie takie proste. Nie zapominaj, że jesteśmy w Teatrze Lalek. A każda sztuka w takim teatrze operować musi dużymi skrótami - pisana jest przecież dla dzieci. "Zielony mosteczek" nie pozbawiony jest oczywiście braków, ale słaby na ogół tekst w poważnej części uratowany został przez reżysera i aktorów, których doskonała gra lalką i opanowanie tekstu, zdobyły pełne uznanie młodocianej widowni.
Aktor teatru lalkowego - to szczególny aktor. Nie widzimy go nigdy na malutkiej scenie, ale jego uczucia i przeżycia, jego głęboki artyzm przekazują lalki. Jest na przykład taka scena w "Zielonym mosteczku", gdy Kasia prowadząc pług, który ciągnie jej mąż - Jasiek, opada w pewnym momencie na tylce pługa z żałosnym łkaniem. Gra aktorki (Wanda Ziółkowska) stworzyła za pośrednictwem lalki obraz tak przekonywający, że na sali zapłakały dzieci, a i mnie wzruszenie ścisnęło za gardło.
Ten sam realizm scenicznego wyrazu obserwowaliśmy w grze kułaka Maścibrzucha (aktor Michał Zarzecki). A przecież postać tę tak łatwo było przerysować, zrobić z niej zwykłego błazna, a tym samym pokazać sylwetkę nieprzekonywującą, z którą nie należy się poważnie liczyć. Zarzecki dał nam kułaka prawdziwego - sprytnego i niebezpiecznego. Albo weźmy końcowy obraz - kujawiak tańczony przez Jaśka (Józefa Unczur). Trudno uwierzyć, że to tańczy lalka. I tu znowu ta sama sprawa - najdoskonalszy nawet mechanizm nie zastąpi talentu aktora.
Sam mówiłeś, że lalki poruszają się, jak żywe. Ja powiem więcej... Są takie momenty w których, wydaje się, że ożyły ich twarze, że śmieją się, lub wykrzywiają grymasem złości czy bólu. Lalka ma możność dość szerokiego ruchu, ale twarz jej - to nieruchoma maska. Musi więc w niej scenograf zamknąć jakby syntezę charakteru postaci. W "Zielonym mosteczku" udało się to H. Bajońskiej doskonale - zwłaszcza w lalkach Maścibrzucha, Kasi i Jaśka. Na szczególną uwagę zasługują również bardzo dobre dekoracje, które stworzyły ciepły, odpowiedni klimat dla całej sztuki.
Osobna uwaga należy się reżyserowi sztuki - Natalii Gołębskiej. Jej inwencji twórczej należy zawdzięczać rozbudowanie lub rozjaśnienie tekstu wielu scen oraz stworzenie niebanalnego za kończenia. Nie udało się natomiast ożywić bardzo "papierowych" ról zetempowskiej brygady. Największą jednak zasługą Natalii Gołębskiej było wybicie na plan pierwszy roli aktora. Widzieliśmy to już w "Arirangu", z uznaniem stwierdziliśmy w "Zielonym mosteczku".
- Ale ja tu się rozgadałem, Zbyszku, a nie wiem czy cię to interesuje. Są to przecież uwagi o teatrze, jak mówiłeś "dziecinnym"...
- Dziecinny, nie dziecinny, a ja to już będę stale chodził. I radzę, aby poszły za moim przykładem wszystkie dzieci od lat sześciu do... sześćdziesięciu.