Cabaret Voltaire
Występ zakopiańczyków na WST został przez wielu uznany za największe wydarzenie teatralne. Byli noszeni na rękach, obsypywani komplementami, uwielbiani, oklaskiwani. A nade wszystko ich niezwykły seans dadaistyczno-surrealistyczny "Cabaret Voltaire".
Nazwa spektaklu nawiązuje do pierwszego zbiorowego wystąpienia DADA w zuryskim kabarecie "Voltaire", w którym przy kieliszku wina spotykała się intelektualna awangarda miasta. Dadaiści właśnie wówczas, kpiąc sobie z dawnych wartości, wycinali z gazet słowa, wrzucali je do cylindra i z przypadkowo wyciągniętych kartek układali poematy. Buntownicy zakwestionowali uznane kryteria piękna, logiki, dobrego smaku, w ich poezji słowa okazały się zgoła zbędne. W teatrze DADA i surrealistycznym wszystko stało się możliwe, co mógł jedynie zrozumieć myślący człowiek.
Sądząc po ścisku w "Stodole" i reakcjach widzów stłoczonych wokół stolików tylko taka publiczność była na sali. Nie, raczej w dadaistycznej kawiarni z przytłumionym światłem, kefirem i rzodkiewkami, które też miały zagrać w tym spektaklu swoją rolę. Tylko że dobrze ułożona warszawska publiczność nie chciała zrozumieć żartu i nie obrzuciła nimi aktorów. Bo to byłoby wbrew konwencji, która nakazuje w teatrze zachowywać się poprawnie.
Na szczęście trójce aktorów - Dorota Ficoń, Andrzej Jesionek, Lech Wołczyk - udało się na tyle rozgrzać publiczność, że zaczęła się zabawa, ale bez żadnych ekscesów. Ludzie śmiali się głośno, serdecznie, śpiewali razem z aktorami surrealistyczne wiersze. Ten spektakl miał dwa hity - "Witaj smutku, żegnaj smutku" w interpretacji Doroty Ficoń oraz rewelacyjnie wykonaną przez Andrzeja Jesionka piosenkę "Kobieta, z którą żyłem". Została ona zaśpiewana przez całą salę na zakończenie spektaklu. Mimo późnej pory i niebezpieczeństwa, że zaraz odjedzie ostatni autobus. A za niżej podpisaną "chodziła" jeszcze przez parę dni. Stronę muzyczną uzupełniał zespół Young Power.
Autor spektaklu Andrzej Dziuk wykorzystał w programie m.in. utwory "Serce na gaz" Tristana Tzary, "Niemy kanarek" Georga Riesemont-Dessaignes, wiersze Paula Eluarda oraz fragment poematu Pabla Picassa... przeplatając je scenkami plastycznymi rodem z surrealistycznych obrazów. Był też pokaz mody: "Pamiętaj jedynie kolekcja DADA uchroni cię przed AIDS", który zakończył się owacjami, bisami i znów owacjami...
Ale świetne pomysły, bez doskonałego aktorstwa, byłyby puste. Aktorzy z Zakopanego byli perfekcyjni, ich spektakl był przemyślany. Choć nie wiadomo czym mogą jeszcze zaskoczyć, bowiem - jak sami mówią - ich przedstawienia zmieniają się, wciąż szukają prawdziwej sztuki.
"Cabaret" pełen jest ich radości, witalności i... miłości do tego co robią. Zakopiańczycy mieli w sobie owo boskie szaleństwo, bez którego nie mogę sobie wyobrazić prawdziwego teatru. A tu udało się.
I chociaż w "Stodole" nie wydarzył się żaden skandal, nie było afer na miarę tych, które wywoływał w latach dwudziestych patron teatru Witkacy. Nie było programu futurystów, aktorzy nie zostali obrzuceni jajami czy spoczywającymi w spokoju na stolikach rzodkiewkami - to jednak "Cabaret" udowodnił, że wieczór w teatrze może być przygodą. A dorośli ludzie mogą bawić się jak dzieci. Naprawdę. Do łez...