Artykuły

Spektakl o samotności

Bardzo rzadko zdarza nam się oglądać w polskim teatrze współczesne sztuki z bratnich krajów. A równocześnie wiemy - czy to z pobytów w tych krajach, czy z relacji na temat ich życia, teatralnego - że dzieje się tam wiele rzeczy nowych i interesujących. Potwierdzają to również, acz w sposób bardzo wyrywkowy, zdarzające się od czasu do czasu wizyty teatrów z państw socjalistycznych. Tak było np. przed kilku laty w przypadku gościnnego występu zespołu rumuńskiego, tak w ubiegłym roku, gdy oklaskiwaliśmy na krakowskiej scenie teatr z Bratysławy ze sztuką "Bukovczana", która z miejsca stalą się bestsellerem naszych teatrów Toteż dobrze się stało, ze w swych poszukiwaniach ciekawych zjawisk dramaturgii światowej sięgnął tym razem Teatr im. Modrzejewskiej do - Pragi, do utworu czeskiego: znanego aktora i debiutującego dramaturga, Pawła Landowsky'ego "Pokój na godziny", który to utwór - jak wieść niesie - stal Ji przed dwoma laty wydarzeniem nad Wełtawą.

Sztuka nie jest wprawdzie rewelacją literacką. Nie jest też odkrywcza. Widać w niej wyraźne wpływy zarówno egzystencjalistycznej awangardy francuskiej ("Czekając na Godota") czy amerykańskiej (Albee), jak przede wszystkim "młodych gniewnych" literatury dramatycznej Anglii. Najbardziej - Pintera. ..Pokój na godziny" w swej osnowie czysto zewnętrznej nawiązuje wyraźnie do pinterowskiego "Dozorcy" - sztuki, w której dwóch wykolejeńców rozprawia w nędznym, zagraconym pokoiku o sprawach z pozoru mało istotnych. Sztuka Landovskyego, z pewnością mniej sprawna literacko od utworów czołówki współczesnej dramaturgii Zachodu, niesie jednak dodatkowy cenny walor - konkretny temat: związanie się młodej dziewczyny z żonatym mężczyzną.

Ta tak znamienna dla współczesnego świata warstwa obyczajowa sztuki nie przystania jednak jej daleko głębszej, daleko ciekawszej warstwy psychologicznej. 2 pieczołowitością, a zarazem wnikliwością, za którymi idzie zrozumienie i współczucie, ujawnia "Pokój na godziny" zarówno psychikę dwojga młodych, jak przede wszystkim pary starych gospodarzy, w fabule sztuki spełniających niedwuznaczną rolę pośredników występnej miłości, Landovsky nie rozwiązuje problemu, nie wyjaśnia nawet do końca sprężyn postępowania swych bohaterów, ukazując np. dość niejasno postać młodej kobiety, równie dobrze mogącej być oszukaną niewinną dziewczyną, jak - wygląda to na prawdopodobniejsze - pozbawioną moralnych skrupułów "nowoczesną" panną. W każdym razie jest to postać żywa budząca zainteresowanie. Rozterki tej "młodej gniewnej" są rozterkami wielu dzisiejszych dziewcząt.

Podobnie dwójka gospodarzy, wynajmujących pokój na godziny, to postaci scenicznie niedopowiedziane do końca. Nicponie, łajdaki i wydrwigrosze, czy nieszczęśni, samotni, oszukani przez życie ludzie? Tak autor, jak - przede wszystkim - realizatorzy krakowskiego przedstawienia zdała się przychylać do tej drugiej ewentualności. Patrząc na Hanzla i Fano, cały bieg ich postępowania (i na ich wygląd!) widz odczuwa raczej litość i współczucie dla tych nędzników; nędzników nie tylko w materialnym tego słowa pojęciu. Sztuka, kończąca się na krakowskiej scenie głuchym szlochem Fano (wynajmowanie pokoju wynikało więc nie tylko z chęci zarobku czy doznawania silnych wrażeń?...) pozostawia widza bez jasnej w pełni odpowiedzi: kim są jej bohaterzy? Domaga się własnych przemyśleń, własnej interpretacji ich psychiki.

Jest "Pokój na godziny" sztuką o samotności człowieka. Samotności, która ujawnić się może nawet w sytuacji, zaprzeczającej z pozoru możliwości jej Istnienia: wśród ludzi zbratanych w jednym ciasnym pokoju, więcej - zjednoczonych niejako jednym wspólnym, totkiem. Owo łóżko - symbol nie tylko miłosnych związków, ale i nędzy życia oraz życia tego brzydoty - stanowiące główny element przedstawienia, jest w nim wyrazem nie zbratania, lecz okrutnej smutnej samotności. Wyobcowania ludzi bardzo sobie bliskich z pozoru.

Można więc w sztuce i jej krakowskie) inscenizacji znaleźć interesujące treści do zadumy, do rozmyślań. Owe treści jako materiał do przemyśleń świetnie wydobyta reżyser Romana Próchnicka. która zarówno skrótami tekstu, jak zróżnicowaniem układów scenicznych sytuacji przydała rozgadanej w samym swym założeniu formalnym i nieco statycznej sztuce - wyrazistości l tempa.

Scenografia (Lidu Minticz i Jerzego Skarżyńskiego) poprzez wypracowany do ostatniego szczegółu obraz zagraconego wnętrza stworzyła doskonały klimat dla tego dusznego w swych treściach spektaklu, wydobywając, ujawniając równocześnie, mentalność, zainteresowania właściciela pokoju, wzbogacane wydatnie jego psychiczny rysunek. Wyraźny, może nazbyt wyraźny, kontrast między parą gospodarzy, a i parą kochanków niby prosto z żurnala mód, zjawiających się w zagraconym pokoju, podkreślić miał zapewne jeszcze silniej ową okrutną brzydotę wnętrza i dziejących, się w nim spraw.

Ale przede wszystkim "stoi" przedstawienie "Pokoju na godziny" w krakowskim Teatrze Kameralnym - aktorami. Głównie parą aktorską: Ruszkowski- Bińczycki. Wbrew chyba założeniom samej sztuki ta właśnie para starców - a nie młodzi, pomiędzy którymi rozgrywa się fabularny konflikt - wysuwa się na czoło spektaklu, Wojciecha Ruszkowskiego dawno nie oglądaliśmy w tak dużej, świetnie psychologicznie wycieniowanej roli. Swemu niezbyt w kontekście sztuki sympatycznemu bohaterowi potrafił artysta przydać wiele ludzkiego ciepła i brawurowego humoru. Już dawno nie słyszało się tylekroć braw przy otwartej kurtynie, co właśnie po kwestiach Hanzla. Sekunduje mu wyśmienicie Jerzy Bińczycki jako Fano. Aktor to (pamiętamy kreacje ostatnich miesięcy w "Mniszkach", "Żegnaj Judaszu", "Siewcach"!) wysuwający się wyraźnie na czoło zespołu Teatru im. Modrzejewskiej. Jest zawsze inny i zawsze doskonały. Bardzo prostymi z pozoru środkami wyrazu, naturalnie, stwarza konsekwentną sylwetkę odtwarzanej postaci, która na długo pozostaje w pamięci widza. Mniej przekonuje postać Zofii w realizacji Elżbiety Karkoszki (zdolna ta młoda aktorka nienajwłaściwiej chyba obsadzona test w swym nowym teatrze), rozegrana przeważnie na denerwującym, krzyku. Dla kontrastu Edward Dobrzański jako urodziwy uwodziciel z premedytacją, Ryszard, obdarzył swego bohatera wyraźnym chłodem; zdenerwowanie i złość zdają się zabijać w nim gorętsze uczucia czy namiętności.

Jest w sumie najnowsze przedstawienie Teatru Kameralnego - acz nie rewelacyjne - ciekawą propozycją artystyczną, i z pewnością cieszyć się będzie powodzeniem u publiczności, złaknionej w teatrze, trochę zwykłych spraw zwykłych ludzi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji