Komitet kolejkowy na Warszawską Jesień
Na otwarcie 59. Festiwalu Warszawska Jesień w Filharmonii Narodowej obowiązywały oczywiście stroje wieczorowe. Ale czarne trampki na białej gumie i adidasy śmiało zajmowały miejsca między czarnymi szpilkami i eleganckimi mokasynami.
Dyrygent Jacek Kaspszyk nie stroił orkiestry. Nie było potrzeby. Otworzył 59. Warszawską Jesień utworem Tuning Up Edgarda Vares'a z 1946 roku. Już od pierwszych taktów słyszeliśmy dźwięk na wszystkich rejestrach. Po chwili stroiły i skrzypce, i flety, i oboje.
Po przerwie w metalicznym stroju astronauty na scenę weszła sopranistka Joanna Fersztel. Zasalutowała i zaśpiewała trzy arie z opery Le Grand Macabre Gyórgy Ligetiego. Atmosfera się rozluźniła, publiczność częściej się uśmiechała, a dyrygent w pewnym momencie krzyknął w kierunku sekcji dętej blaszanej: „Nie, dziecko, co ty grasz?! Ach, ta Warszawska Jesień". Minister kultury Piotr Gliński (w garniturze, pod krawatem) bił brawo na stojąco.
Na Mykietyna i Chyrę
— Nie, nie byłem na koncercie inauguracyjnym. Nie lubię tej napuszonej atmosfery — powiedział mi następnego dnia jeden z muzyków. Staliśmy obok komitetu kolejkowego, który zapisy na operę Pawła Mykietyna Czarodziejska Góra w reżyserii Andrzeja Chyry zaczął w kawiarni MCK Nowy Teatr już od godz. 13.
O 19 miała się zacząć sprzedaż wejściówek. Trochę się opóźniła. Kwadrans po 19 kasjerki odczytały 20 pierwszych nazwisk. Szczęśliwcy rozsiedli się na schodach. Gdy światła już zgasły, wbiegł chłopak, krzycząc: „Kurczę, teatry mi się pomyliły! Pojechałem do Rozmaitości!".
W przerwie po komitecie kolejkowym nie było śladu, ale emocje nie ustąpiły. — A gdzie instrumentaliści, nikogo tu nie widzę — pytała zaniepokojona starsza pani kogoś z obsługi. — Słyszałeś ten jazgot? Komuś włączył się telefon czy instrumenty się zepsuły? — dociekała inna.
— Pierwsze takie przedstawienie festiwalu, nie nudzę się — mówił przejęły chłopak, który dojechał z Rozmaitości.
Na trawie przed pałacem
Komitetu kolejkowego nie było na trawniku Królikarni, gdzie od soboty rozłożyła się Mała Warszawska Jesień. Na piętnastominutowy performance Nie wiem przyszły dzieci, ich rodzice, babcie, rowerzyści i biegacze, którzy zawsze o tej porze pokonują trasę wokół pałacu.
Uczniowie szkoły muzycznej z Jeleniej Góry ubrali się na biało, wyciągnęli instrumenty i zaczęli improwizować. Połączeni pomarańczową szarfą z postacią w różowym kostiumie — performerem Prince Negatif z Teatru Nowego w Krakowie — na pierwszą komendę grali tylko dźwięki: a, h i c. Na komendę drugą: fragmenty pasażu, a na szóstą: fragmenty utworów z własnego repertuaru. — I to działało, tworzyło harmonię — cieszy się Magda, flecistka. — Mnie ciekawił moment, kiedy nie wiem. W takiej chwili zaczyna się wszystko. Napędza i stymuluje — druga Magda, waltornistka.
W niedzielę Mała Warszawska Jesień przeniosła się do Zamku Ujazdowskiego. Dzieci porozkładały się na kolorowych poduchach i słuchały mikroopery o Stefku, który zamknął się w łazience przed rodzicami — śpiewakami operowymi.
— Jak to nie chcesz iść z nami do opery? Przecież tam jest tak fajnie — śpiewała sopranem jego mama. — Nie jest — kwitował Stefek w czerwonej bejsbolówce, dmuchając w klarnet.
— Mój syn przed wyjściem na Milczącą rybkę mówił: „Znowu muszę iść do twojej pracy?". Zgodził się, gdy opowiedziałam mu o Stefku — mówi Paulina Celińska, organizatorka Małej Warszawskiej Jesieni.