Teatrzyk Schulza
10 lat temu "Manekiny" Zbigniewa Rudzińskiego w inscenizacji Marka Grzesińskiego i Janusza Wiśniewskiego stanowiły nową propozycję dla skostniałego teatru operowego. Nic więc dziwnego, że spektakl był jedną z czołowych pozycji eksportowych Teatru Wielkiego w Warszawie i należał do najciekawszych propozycji artystycznych lat osiemdziesiątych.
"Manekiny" powróciły właśnie na afisz Teatru Wielkiego. Niebezpieczne są jednak takie powroty, zwłaszcza przy rocznicowych okazjach. Przecież sięgnięto po nie, gdyż mamy rok Brunona Schulza, a ta opera jest inspirowana jego prozą. W minionych tygodniach jednak tak wiele powiedziano o twórczości Schulza, że trudno dodać coś jeszcze. Na dodatek przez 10 lat Janusz Wiśniewski zdołał nas oswoić z estetyką swego teatru, która wówczas była czymś tak bardzo świeżym.
Ale czas okazał się łaskawy dla "Manekinów". Zbigniewowi Rudzińskiemu udała się z pewnością bardzo trudna sztuka: przeniesienie na język śpiewu stylu pisarza. I osiągnął to za pomocą prostego pomysłu, w "Manekinach" śpiewa wyłącznie kupiec Jakub i postacie wyimaginowane przez niego. W ten sposób nastąpił wyraźny podział na świat realny i świat marzeń.
Janusz Wiśniewski i Marek Grzesiński interesująco zbudowali oba te światy. Realność to ciasnota pudełkowej dekoracji. W maleńką przestrzeń doskonale wpasowują się postaci powołane do życia przez Jakuba, tytułowe manekiny czy raczej nadnaturalne marionetki. Całość przypomina zresztą teatrzyk gigantycznych kukieł i w tej konwencji została bardzo konsekwentnie zrealizowana.
W postać Jakuba tak jak w 1982 r. znakomicie wcielił się Jerzy Artysz, partneruje mu, jak wówczas, dawno nie oglądana w stolicy Ewa Gawrońska. Obsadę uzupełnia natomiast tym razem bardzo dobra Wanda Bargiełowska (królowa Draga) oraz Jacek Parol (Edzio). Roberta Satanowskiego, z którego inspiracji powstał w 1981 r. ten spektakl, z powodzeniem zastąpił Bogdan Hoffmann.