Artykuły

Batalia o Konopielkę

Uff, gorąco było wczoraj w Spodkach. Oburzeni białostoczanie gradem pytań zasypali dyrek­tora Teatru Dramatycznego. Ci nieoburzeni - dyrektora oklaskiwali. Przedwo­jenny socjalista grzmiał: "Cenzura je­szcze istnieje!". A pewien emeryt ostro komentował: "My to jednak ciągle je­steśmy zadupiem Polski''.

A wszystko za sprawą "Konopielki" - znakomitego spektaklu w reżyserii Piotra Ziniewicza (wystawianego przez białostocki Teatr Dramatyczny), który stał się bohaterem wczorajszej dyskusji na temat wolności granic w sztuce, zor­ganizowanej przez Urząd Marszałkow­ski. Debatę sprowokował dwa miesiące temu protest Akcji Katolickiej, która za­żądała zdjęcia spektaklu z afisza, twier­dząc, że szarga on świętości i obraża uczucia religijne widzów. Poszło m.in. o finałową scenę spektaklu, w której Kaziuk, w przypływie desperacji, ścina ko­są głowę figury Chrystusa. Spektakl od początku wzbudzał sporo emocji, dzie­ląc Białystok na tych za "Konopielką" i tych przeciw. Nie inaczej było i wczo­raj w Spodkach, gdzie dyskusja ściągnę­ła przedstawicieli stowarzyszeń katolic­kich, władz miejskich, twórców teatral­nych, reżyserów, młodzież.

Emocjonująco było już od początku, kiedy głos zabrał Jan Szafraniec, były senator, założyciel Stowarzyszenia Ochrony Praw Radiosłuchacza i Tele­widza. Zanim doszedł do "grzechów" białostockiej "Konopielki" - zaatako­wał inne spektakle wystawiane w Dra­matycznym. Mówił: - W "Gęsiach za wodą" w dialogu lesbijek można odczy­tać aluzje do zmartwychwstania. W "Ja­sełkach" Boża Rodzicielka w czarnej sukni trzyma czarne zawiniątko, głowę anioła stroją czarne rogi, a Zwiastun Do­brej Nowiny bełkocze kolędę. W spek­taklu "Sex, prochy i rock'n'roll" mamy zaś obraz zła, rynsztoku i ośmieszonych wartości. Dochodzi oto do rzeczy okrop­nych, okazuje się bowiem, że artysta mo­że wszystko, że nie obowiązuje go żadne tabu. I podobnie jest w "Konopielce". Kaziuk, ścinając głowę Chrystusa, nie obraża Boga. On go uśmierca! A jak nie ma Boga, nie ma grzechu! Czy tak?! - grzmiał dr Szafraniec.

- Na miłość boską! Czy pan nic nie zrozumiał z tego spektaklu? - gorącz­kował się dyrektor Teatru Dramatycz­nego Andrzej Karolak. - Przecież nam chodzi o obronę dokładnie tych samych wartości co panu! Nie mieliśmy zamia­ru obrażać uczuć religijnych i ośmieszać wartości. Nasz spektakl jest apelem o ich zachowanie. Odcięcie głowy figurce Chrystusa coś znaczy. Ma skłonić ludzi do myślenia, że być może świat zmie­rza w złym kierunku. Że powinniśmy zastanowić się nad sobą i nad tym, czy warto rzeczywiście korzystać ze wszystkich zdobyczy cywilizacji, wśród których są też nowe style życia, nihilizm i pustka duchowa. Jeśli ktoś nie potrafił tego odczytać, to bardzo mi przykro.

Dyrektorowi wpadła w słowo Urszu­la Jurkowska, polonistka z jednej z bia­łostockich szkół.

- A może po prostu sztuka jest niejasna? Nie zrozumiał pan pewnych symboli, sta­wiając sztukę na równi z sacrum. A sztu­ka nie jest jasna, bo państwo nie przygo­towaliście się merytorycznie - mówiła na­uczycielka. Po niej za mikrofon złapał wi­cemarszałek Dariusz Ciszewski:

- Ja kocham Boga za to, że dał mi wol­ność. Mam ją i wiem na przykład, że mogę zabić mojego sąsiada. Pytanie tyl­ko, czy mogę to uczynić? Świat dzieli się na cztery warstwy: inżynierów, naukowców mówiących inżynierom, co mają robić, ludzi kultury i mistyków, którzy są wyznacznikami dla pozosta­łych. Jeśli coś w tym układzie zacznie szwankować albo kultura będzie ema­nować czymś złym - mogę zabić... - tłu­maczył z patosem Ciszewski. Przez obóz zwolenników "Konopielki" przebiegł szmer i już zaczynało się robić gorąco, gdy oto zabrzmiał mądry głos Mirosła­wa Królika, emeryta.

- Przysłuchuję się tej dyskusji i docho­dzę do wniosku, że tak jak Polska jest zadupiem Europy, tak Białystok jest za­dupiem Polski. Okazuje się bowiem, że każda szersza akcja znajdzie u nas bły­skawicznie odpór określonej grupy osób, np. grupy żądającej zdjęcia spektaklu z afisza w imieniu wszystkich mieszkań­ców. A ja wypraszam sobie, by ktoś de­cydował za mnie - mówił Królik. - Niejednych artystów bieżące pokolenie nie rozumie. Nie wydaje mi się, by dyrek­tor Karolak wlazł z sandałami na teren określonego tabu, jak twierdzi prof. Szafraniec. A my chyba dożyliśmy czasów, że stać nas na tolerancję. A jeśli już mówimy dosłownie, to czy Boga moż­na uśmiercić, ścinając mu głowę? To bzdura. Ja, prosty katolik, uważam, że Bóg jest nieśmiertelny.

- A dzieci? Co z dziećmi, które obej­rzą takie sceny? Skąd będą wiedziały, co jest dobre, a co złe? - pytała Anna Kisielewska z Akcji Katolickiej.

Tłumaczył Wojciech Kobrzyński, dy­rektor Białostockiego Teatru Lalek.

- Ja w sprawie jasełek. Swoje życie za­częły w kościele jako dramat liturgiczny. Ale jasełka pozwalały sobie na więcej, niż Kościół dopuszczał. Więc Kościół ja­sełka wyprosił za mury. Za murem jaseł­ka figlowały nadal. Więc Kościół zabro­nił ich wystawiania. Ale jasełka wróciły poprzez tradycję ludową. I co można by­ło w nich zobaczyć? M.in. diabełka ha­sającego z aniołkiem. I takie też są "Ja­sełka" w Dramatycznym, zło tańcuje tam z dobrem. Bo taki jest właśnie teatr. Mówi o tym, że zło i dobro czasami się miesza­ją. Kto je ma rozróżnić? Ten, kto wie, czym jest dobro, a czym zło.

- A to się m.in. wynosi z domu!!! - triumfowała aktorka Dramatycznego Danuta Bach.

Do dyskusji włączył się ks. Tadeusz Żdanuk:

- W wychowaniu człowieka biorą udział wszystkie instytucje, m.in. teatr. A jaki był cel sztuki? Mówicie, że chcie­liście bronić wartości. Ale jakimi środ­kami? Nie można bronić dobra złem - mówił do twórców spektaklu.

Rozgorączkowany dyrektor Karolak po­rwał się z krzesła, złapał za plakat "Ko­nopielki" i wołał: - Proszę księdza, ta sztuka wszak jest przestrogą przed za­przepaszczeniem wartości. Już na plaka­cie zamieściliśmy napis: "Uważaj, czego pragniesz!". Czy to nie jest ostrzeżenie?

Wzburzenie łagodził Wojciech Ko­brzyński:

- Paradoksem jest to, że siedzimy po dwóch stronach i spieramy się o war­tości, o których mówi właśnie spektakl. Bo do tego służy teatr - by prowoko­wać dyskusję. Więc spektakl spełnił swe zadanie. Sprowokował nas do przyjścia i rozmowy. Redliński napisał powieść o odchodzeniu systemu war­tości. Co uczynił młody reżyser? Zro­bił spektakl o tym samym. W obronie tych wartości zdecydował się na wpro­wadzenie gestu ścięcia głowy. Bo sztu­ka musi stawiać pytania w sposób ekspresywny. Waldemar Śmigasiewicz, warszawski reżyser: - A ja jestem przeszczęśliwy, że się znalazłem na tym spotkaniu. Bo takich dyskusji w Polsce już nigdzie nie ma.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji