Konopielka
W miniony piątek Edward Redliński po raz pierwszy zobaczył sceniczną adaptację swojej książki "Konopielka" w białostockim Teatrze Dramatycznym.
- To, że przedstawienie jest dobre, to zasługa teatru, nie moja. Równie dobrze można było zrobić z tego chałę, a jeśli jest to przedstawienie żywe, irytujące albo zachwycające, to czegóż chcieć więcej? To dla mnie ogromna satysfakcja - powiedział dziennikarzom Edward Redliński.
Autor przyjechał do Białegostoku na zaproszenie firmy fonograficznej Mag-Ton, która wydała kasetę ze ścieżką dźwiękową do spektaklu "Konopielka" w reżyserii Piotra Ziniewicza, nagraną przez ekipę białostockich aktorów. Równocześnie z kasetą na rynku ukazało się najnowsze wydanie książki "Konopielka", które w księgarniach sprzedawane są w komplecie.
Brawurowy spektakl
Już pierwsze sceny spektaklu wywołały uśmiech na twarzy autora. Rzeczywiście, takiej adaptacji nigdy chyba się nie spodziewał.
- Spektakle oglądałem różne, ale czegoś tak szalonego jeszcze nie widziałem... - powiedział tuż po piątkowym przedstawieniu Redliński. - To jest brawurowy spektakl. Starałem się patrzeć na to jak widz, a nie jak autor. To, że akurat ja napisałem tę książkę, jest tutaj sprawą jak najbardziej drugorzędną. Nie robi się przecież przedstawienia dla autora, tylko dla widzów. A ja byłem przecież jednym z widzów. Jako widz byłem cały czas podniecony, zaciekawiony co dalej, co chwila zaskakiwany pomysłami i rozwiązaniami reżyserskimi, scenograficznymi, muzycznymi. O muzyce mówiono mi, że jest za głośna, że za dużo jej w przedstawieniu. Wręcz przeciwnie, myślę, że jest bardzo funkcjonalna.
Zaledwie paru pomysłów nie rozumiałem, właściwie to domyślam się znaczenia niektórych scen. Ale jak obejrzę spektakl po raz drugi, to pewnie będę już wiedział.
Nie zejdzie na manowce
Redliński pytany, czy nie ma nic przeciwko umieszczaniu w teatralnej "Konopielce" scen, których nie ma w książce odpowiedział, że jeśli są one "artystycznie umotywowane", to nie. Teatr jest przecież zupełnie innym środkiem wyrazu. - Co prawda jestem w szczególny sposób przywiązany do "Konopielki", ale jest to jakby samodzielne dziecko, które w tym czasie wydoroślało i żyje odrębnym życiem, niezależnymi, zależnym już ode mnie. I nie będę udawał, że się z tego nie cieszę, bo to się nie każdemu utworowi przydarza. "Konopielka" bez mojej pomocy żyje sobie sama jako książka, a to co z nią wyprawiają różni awanturnicy, to już sprawa "Konopielki", żeby się obroniła skoro jest już dorosłą osobą. Po ojcu odziedziczyła pewne cechy, które nie pozwalają jej zejść całkiem na manowce - tłumaczył Redliński
Daleki kuzyn
Starał się nie wtrącać, nie wypowiadać w czasie burzy wywołanej po premierze spektaklu. Nie chciał, by jego wypowiedzi zostały nadużywane lub zmanipulowane. Unikał też rozmów na ten temat, choć go do tego namawiano. Starał się też nie wyrażać uwag na temat tego, jak "Konopielka" jest zrobiona. Każdy mógłby wyreżyserować inną sztukę. Tutaj albo się bierze reżysera i jego aktorów całością, albo nie.
- Nie udawajmy, ja jestem teraz dalekim kuzynem tego przedstawienia. Jest ono dziełem teatru, reżysera i aktorów przede wszystkim. Jeśli jest dobre, to proszę chwalić teatr, jeśli jest słabe - proszę bić pana dyrektora Karolaka, Ziniewicza, aktorów. Ja nie zamierzam przypisywać sobie zasług teatru - tłumaczył.
To jest wydarzenie
Zdaniem "ojca Konopielki" spektakl jest bardzo pożytecznym przedstawieniem. Między innymi dlatego, że "Konopielka" zwłaszcza w Białymstoku jest książką znaną. I oto teatr zainscenizował tę opowieść nie w sposób oczywisty i szkolny, ale w sposób twórczy, brawurowy, ryzykowny.
Mnóstwo ludzi może na tym przedstawieniu zrozumieć, co to jest teatralność i język teatru. Okazuje się, że o klimacie przedstawienia bardziej może decydować muzyka, czy scenografia. Jest tu bardzo dużo ruchu, zwłaszcza ruchu w pionie, co potrafi zaskakiwać. Redliński twierdzi, że aktorzy grają brawurowo, z temperamentem. Przedstawienie mu się spodobało, bo jest doskonałą lekcją teatru.
- I w gruncie rzeczy, im więcej tego sprzeciwu i kontrowersji, tym większe potwierdzenie, że ta lekcja była potrzebna - dodał.
Jednocześnie chciałby podziękować tej pani, która wysłała list-recenzję do szkół, i pogratulować jej odwagi. Bo zrobiła naprawdę dobrą robotę. Nie powinna się tego wstydzić. Jeśli ją to przedstawienie oburzyło, to dlaczego miała o tym nie napisać. Teatr również powinien podziękowało tym wszystkim, którzy zarzuty stawiane w liście jeszcze potęgowali.
- I mówię to bez przekory, serio.