Taplary mądrzejsze!
Powieść "Konopielka", jak cała twórczość Edwarda Redlińskiego, zawsze budziła żywe zainteresowanie. Pisarz ma bowiem obyczaj wypowiadać niezbyt popularne tezy o kondycji Polaków i ich skłonnościach. Pamiętam lata tzw. słusznie minione, gdy władza wiele miała mu za złe. I to się utrwaliło. Obecna władza również.
Oto teatr dramatyczny w Białymstoku wystawił "Konopielkę". Reżyser postawił kilka ważnych pytań, np. o to, czy zaszczepianie przejawów cywilizacji w tradycyjnej świadomości musi prowadzić do zanegowania obiektywnych wartości? Aby wyrazić wspomnianą kwestię, bohater sztuki ścina kosą głowę świątkowi, pytając, czy wszystko już wolno, skoro świat jego wyobrażeń o świecie został zanegowany!
Rzecz dzieje się w Białymstoku, więc oczywiście zgłoszono protest. Uczyniła to lokalna Akcja Katolicka, zarzucając szarganie wartości chrześcijańskich. Aktywnie zajął się sprawą odpowiedzialny za sprawy kultury członek Zarządu Województwa, który jest przewodniczącym archidiecezjalnej Rady Ruchów Katolickich. Zapowiedział wniesienie "problemu" na posiedzenie Zarządu (teatr podlega Urzędowi Marszałkowskiemu) i przeprowadzenie "stosownej rozmowy" z dyrekcją teatru. Szykuje się niezła zawierucha, a godzi się przypomnieć, że nie pierwsza. Przed 3 laty podobne rzeczy działy się wokół sztuki Jarosława Abramowa-Newerlego "Gęsi za wodą" na tej samej scenie.
W normalnych miastach i krajach naruszaniem wartości zajmuje się prawo, a więc sądy. Administracji od tego wara! U nas - niestety - władza publiczna gotowa jest zaangażować się w ten spór, w którym racje protestujących nie są wcale takie oczywiste; byłem na spektaklu i nie zauważyłem wśród widzów wątpliwości co do tego, czy "narusza, czy nie narusza".
Wioska z "Konopielki" zwie się Taplary. Zdaje się, że powieściowi ludzie stamtąd lepiej rozumieją, czym jest sztuka, od prominentnych urzędników prawicowych władz wojewódzkich.