Jak w baśni... z chatki do pałacu
NIE, nie było to wcale dawno, najwyżej przed trzema laty, kiedy teatr kukiełek "Lalka" dawał jedno ze swych dobrych i ładnych przedstawień, chyba "Zielony Mosteczek" w żałośnie niewygodnych warunkach: w salce użyczonej łaskawie przez Dom Towarowy, w nieprawdopodobnej ciasnocie i prymitywizmie. Gdyby wówczas jakaś dobra i wróżka, (bo teatry, ożywiające lalki, mają z pewnością kontakty z czarodziejskim światem wróżek) powiedziała, że niewiele upłynie czasu, a "Lalka" przeniesie się z tego cudzego kąta do własnej siedziby w dodatku siedziby pałacowej, powiedziano by jej wówczas "ja to między bajki włożę". A jednak...
Kiedy w ślicznej, zgrabnej i pięknie urządzonej sali Państwowego Teatru "Lalka", w jednym ze skrzydeł Pałacu Kultury zjawiliśmy się na pierwszą w nowej siedzibie premierę "KRZESIWO" według ANDERSENA, to wszystkie te wspomnienia osaczyły nas od razu. I szczerze radowaliśmy się razem z "Lalką" z tego wspaniałego awansu. Była też tego wieczora inauguracyjnego jeszcze jedna okazja do wyrażenia radości, a okazją tą było urządzone po spektaklu spotkanie z budowniczymi Pałacu, którym teatr zawdzięcza swą salę oraz z przybyłymi do Warszawy lalkarzami Mongolii i Rumunii. Lalkarze całego świata to jedna wielka rodzina i ślicznie powiedział podczas owego spotkania jeden z najstarszych lalkarzy polskich Jarema, że "gdyby wszyscy na świecie byli lalkarzami, nie byłoby mowy o żadnych wojnach...".
SAM spektakl inauguracyjny? Dobrze zrobiono, że zaczęto od Andersena, nie tylko dlatego, że w tym roku święcimy jego rocznicę, ale i dlatego, że Andersen służyć może za symbol dostarczania dzieciom ślicznych wrażeń i że jest to autor, który powinien często wchodzić w repertuar dziecięcego teatru.
Przeróbki na scenę baśni "Krzesiwo" podjęła się znana poetka, autorka wielu książek dla dzieci Hanna Januszewska. Najpiękniej wypadły te sceny, w których pozostała wierna jak najściślej Andersenowi. Autorka starała się niekiedy wplatać w akcję udramatyzowanej baśni motywy i postacie zaczerpnięte nie tylko z "Krzesiwa", ale i z innych andersenowskich utworów i w wielu wypadkach jej się to udawało. Ale tam, gdzie wprowadzała nowe postacie (za przykład tu może służyć przede wszystkim kwiaciarka i ta żywa i ta "lalczana"), nastrój andersenowski gdzieś się zapodział. To samo uczucie miało się przy oglądaniu baletu i słuchaniu muzyki, która towarzyszyła akcji, a bynajmniej z akcją nie była zespolona.
Natomiast całkowicie baśniowe i odpowiadające właśnie owym andersenowskim partiom sztuki były dekoracje Adama Kiliana. Otrzymywały brawa przy otwartej kurtynie nie tylko dlatego, że lalki w pomysłowy sposób szły ulicami miasteczka, ale dlatego przede wszystkim, że miasteczko to było tak bardzo baśniowe i tak łatwo można było sobie wyobrazić kroczącego po tej ulicy i wstępującego do domów o spadzistych dachach samego Hansa Christiana. Dekoracje Kiliana przenosiły nas w dzieciństwo, a to bardzo wiele, zważywszy, że dla niektórych z nas to daleka podróż.
Również baśniowe były lalki Zofii Stanisławskiej-Howurkowej. Zwłaszcza trzy psy: miedziany, srebrny i złoty, spełniające życzenia ślicznego żołnierza, były wspaniałe. Szkoda tylko, że tak mało wyraźnie mówiły. Ten zarzut słabej dykcji tyczy się zresztą bardzo wielu wykonawców. Jest to tym gorzej, że niedorośli widzowie powinni słyszeć wyraźnie każe słowo, by je zrozumieć. Najlepsi lalkarze z Obrazcowem na czele kładą zawsze na dykcję olbrzymi nacisk. Nie wątpimy ani na chwilę, że młode kadry wykonawców pod wytrawnym kierownictwem reżysera Jana Wilkowskiego nabiorą właściwych umiejętności i że dykcja dorówna pod względem doskonałości choćby baśniowym dekoracjom i zrozumieniu atmosfery baśni, jakie wykazał reżyser.
Na ogół jednak, mimo owych usterek, "Lalka" wystartowała właściwie i nie powstydzą się jej nawet "pałace, sterczące dumnie", z których jeden otworzył jej gościnnie swe podwoje.
Życzymy "Lalce" jak największego powodzenia w jej nowej wspaniałej siedzibie.